Trzeba nam sobie zdać sprawę z tego, że z rodziną w Polsce jest źle. Niedarmo różne brukowce zadrukowują sterty papieru, walcząc z charakterem sakramentalnym małżeństwa, z jego nierozerwalnością, nazywając je niewolą średniowiecza, zacofaniem i nieznajomością życia.
Lubię często wspominać te chwile, kiedy Chrystus Pan w otoczeniu niewielkiej grupki Swych uczniów chodził po ziemi, wszędzie "czyniąc dobrze". Nauczał, przebaczał, kreślił sylwetki przyszłego Kościoła powszechnego, którego po Swej śmierci miał zostać niewidzialnym Kierownikiem, Panem i Królem.
Mam wrażenie, że wyczerpano już bogactwo słów na określenie najgroźniejszego dzisiaj wroga - kryzysu. Zbyt wiele użyto przenośni w celu odmalowania jego groźnej postaci. Fantazja przestaje dalej pracować w tym kierunku.
W stosunku do niedawno odbytego w Cleveland kongresu eucharystycznego prezydent Stanów Zjednoczonych, Roosevelt, od razu zajął stanowisko niezwykle przychylne. Na oficjalne zawiadomienie biskupa Clevelandu Mgr. Józefa Schrembsa prezydent Roosevelt odpowiedział, jak wiadomo, serdecznym listem, w którym zaznaczył pragnienie udziału w kongresie.
W takich chwilach rozpaczy i szalonej rozterki duchowej hasło dalszej walki szło tylko od Kordeckiego. On zagrzewał do męstwa, rozwiewał zwątpienie, uśmiercał szemrania, tchnął nowe siły.
Ewa Lavallière wyjeżdża z Leonią do Lourdes, by tu osobiście starać się o przyjęcie do klasztoru karmelitanek. Dnie spędza na modlitwie przed Grotą i usługiwaniu bliźnim. Ogranicza się do najniezbędniejszych potrzeb życiowych, zadając sobie różne pokuty i umartwienia, by w ten sposób przebłagać Pana Boga za grzechy swego życia.
Gdy nad czarnym lądem abisyńskim rozpętała się pożoga wojenna, gdy pokój europejski zawisł nad beczką prochu, wiele serc i umysłów zwraca się w stronę Opoki Piotrowej
Rozrzewnieni rozpamiętywaniem tragedii kalwaryjskiej, przejęci i wzruszeni do głębi wstrząsającymi uczuciami, jakie wypełniły nam duszę u Grobu Pana Jezusa i na Golgocie, opuszczamy ten czcigodny, przesławny przybytek Grobu Pańskiego, aby udać się jeszcze do Betleem.