Gwiazda Paryża

(Dokończenie)

Ewa Lavallière wyjeżdża z Leonją do Lurd, by tu osobiście starać się o przyjęcie do klasztoru karmelitanek. Dnie spędza na modlitwie przed Grotą i usługiwaniu bliźnim. Ogranicza się do najniezbędniejszych potrzeb życiowych, zadając sobie różne pokuty i umartwienia, by w ten sposób przebłagać Pana Boga za grzechy swego życia. Wyrzeka się spożywania owoców przy obiedzie i innych "deserów".

Przed nadchodzącą zimą sama nazbierała gałęzi na opał dla siebie i dla biednych. Trudno sobie wyobrazić, jak mogła spędzać noce zimowe: wiatr wciskał się do sypialni przez szpary w oknach i wybite szyby, rano, chcąc się umyć, musiała najpierw rozbić lód na miednicy. Pewnego razu nakryła się tylko jednym kocem - naturalnie przez całą noc oka nie zmrużyła. Lodowate wiatry ścięły jej twarz, a skóra popękała. Za odzienie słyżył jej staromodny płaszcz z prostego sukna, trzewiki z niskiemi obcasami stanowiły jej obuwie, nikt nie domyślał się jednak, że kaleczyły jej stopy. Lurd w nędznie ubranej niewieście poznaje gwiazdę Paryża. Ewa musi skryć się gdzieindziej. Nim to uczyni, spotyka ją straszny cios. Karmel zamyka przed nią swe bramy...

Ewa nie jest w stanie znieść tego nieszczęścia. Ofiary i modlitwy jej nic nie znaczą, wzgardzono nią, odepchnięto... Naraz przybiera swą dawną postawę, oczy rzucają iskry, padają harde słowa:

- Nie chcecie mnie przyjąć, - woła - tem gorzej! Wrócę, gdzie byłam. Dosyć wylałam łez! Chodźmy - zwraca się do Leonji.

Po drodze wstępują do kościoła. Dumny wyraz oczu, zaciśnięte pięści świadczą o jej wewnętrznej walce. Ewa znów jest tą dawną, nieugiętą i stanowczą niewiastą.

- Ponieważ modlitwa nic nie zdziała, będę inaczej walczyła! Zobaczymy, kto będzie silniejszym!

- Biedna dusza!

Nagle oczy jej spotykają krzyż, a na nim Ukrzyżowanego. Ewa pada na kolana, nie mogąc oczu od Niego oderwać. Zda się, że słyszy skargę Jego ust: Byłem synem Boga, a nie miałem domu, wszystkie gospody zawsze zamykały się przede mną...

Rozumie teraz wartość dobrego cierpienia, dziękuje Panu za to niezwykłe oświecenie, przeprasza Go za bunt swej duszy i prosi o ofiarę całopalną z siebie. Gdy wstaje czuje się szczęśliwą: teraz już pójdzie ochotnie za każdem wezwaniem łaski, przyjmie z heroizmem to, co Bóg jej ześle w Swej niezmierzonej łaskawości i dobroci.

Odtąd Ewa spędza dni na modlitwie i umartwieniu, pełnieniu dobrych uczynków, pielęgnując chorych i opuszczonych. Całą gorącością swego serca przyjmuje, śladem św. Franciszka Serafickiego, dobrowolnie ubóstwo; nie mogąc zaś zostać zakonnicą, przywdziewa habit III zakonu św. Biedaczyny z Asyżu jako s. Ewa-Marja od Serca Jezusowego. Zamieszkuje w wiosce Thuillieres, w małym, skromnym budynku, poświęconym Przeczystej Dziewicy, a nazwanym prze nią "Betanją".

- Wszyscy, - mówiła - bez względu na wiek, posiadamy tylko czas przygotowania się do życia prawdziwego. Liczymy tylko lata cnót naszych i naszych występków, reszta - błoto...

Owiana pragnieniem zdobywania dusz dla Chrystusa, wyjeżdża na misje do Afryki, gdzie opiekuje się duszami czarnych sióstr i braci. Musi jednak wracać do kraju, gdyż zabójczy klimat południowych krain rujnuje jej zdrowie.

Dnie mijają szybko s. Ewie i Leonji w cichej "Betanji". Ewa pragnie jaknajgoręcej ukochać Jezusa, niedawno poznanego, - Miłość Samą. Dusza jej łaknie tej Miłości odwiecznej, rzuca się z ufnością w gorejące Serce Zbawicielowe, by Ono przeobraziło ją na swój obraz i podobieństwo. Tym gorącym pragnieniom daje wyraz w "Liście Miłości i Wdzięczności dla mego Jezusa". Oto niektóre myśli tego jej listu:

"Mistrzu mój uwielbiony!

Oto u stóp Twoich Boskich to, co na ziemi jest najniższem..., robak plugawy!... Rzucam się do stóp Twoich w milczeniu, w uwielbieniu, - nicość wobec ogromu tej Tajemnicy... O Miłości, użycz mi Swego płomienia, bym się spaliła dla Ciebie..., bym umarła, dając Tobie wszystką krew z żył mych - jak Ty dałeś o Jezu, Swoją! Racz przyjąć ten list... Ukochany mój! składam go w błogosławione ręce Twojej świętej Matki"...

Pod listem widnieje podpis dość osobliwy: "to". Ewa nie śmie nazwać się po imieniu, obawia się, by nie zgrzeszyć pychą, o co często prosi swego Mistrza. Błaga Go o krzyż, wiedząc, że tylko przez cierpienie wynagrodzi swą dawną, lekkomyślną przeszłość, zmyje w ten sposób plamy grzechowe i zadośćuczyni sprawiedliwości Bożej.

P. Bóg skłania się do jej próśb - w r. 1928 do nieuleczalnej choroby nerek przyłącza się ostra neurastenja twarzy i inne cierpienia. Cierpi spokojnie, radośnie, gdyż wie, że dusza jej przez to oczyszcza się i zdobywa mnóstwo zasług. Nikt z dawniejszych przyjaciół nie miał do niej przystępu, jedynie sławny dramaturg Robert de Flers, członek Akademji Francuskiej, uzyskał pozwolenie na zobaczenie się z zapomnianą artystką. Na pożegnanie rzekła do niego: - Proszę powiedzieć wszystkim, którzy się o mnie pytają, że widziałeś Pan najszczęśliwszą kobietę w świecie.

W czerwcu 1929 r. musiano dokonać operacji oczu. Lekarz operuje bez narkozy. Nie pozwoliła, by przyjaciółka podtrzymywała jej głowę, mówiąc, że "słuszną jest rzeczą, aby Bóg oczyścił te oczy, które były narzędziem grzechów".

Zbliża się jednak chwila, w której oczyszczona dusza siostry Ewy rozstanie się na zawsze z tym światem. Spokojnie oczekuje śmierci, ufając, że Bóg litościwy przyjmie ją do grona dusz otaczających Go w niebie. Był to dzień 10 lipca 1929 r. środa, a więc dzień tygodnia poświęcony św. Józefowi. Przy łożu chorej ks. proboszcz odmawia litanję, Ewa Lavallière , zachowując przytomność umysłu, oczekuje zwycięstwa ducha.

W chwili, gdy kapłan wymawiał te słowa: "Dobry Bóg Ci przebaczył, boś bardzo Go umiłowała, wynijdź w spokoju, duszo... - Ewa Lavallière wstępuje do krainy zaziemskiej, tajemniczej, lecz jakże przez nią umiłowanej...

Błądziła... tak, to prawda... Ale poznawszy Boga, szła drogą przykazań bohatersko ku Niemu... Serce odarte z piękna w grzesznym świecie, odzyskało swą czystość w krwi Barankowej i spoczęło na łonie Tego, Który odtąd był dla niej wszystkiem. Na jej skromnym grobie w "Thuillieres wyryto na płycie słowa św. pokutnicy, Tais: "Wszystko porzuciłam dla Boga. On Sam mi wystarcza. Ty, któryś mię stworzył, miej litość nade mną..."