Podziękowania
Drukuj

Potęga modlitwy

(Urywek z pamiętnika byłego więźnia politycznego)

Kraków, 11 listopada 1939 r.

...a więc siedzimy... zwykle w tym dniu obchodziliśmy Święto Niepodległości... dzisiaj...dochodzą nas tylko słuchy, że w mieście szaleją gestapowcy...że aresztowano tych i tamtych, że więzienie św. Michała przepełnione tysiącami...coś się mówi o rozstrzeliwaniach na Woli Duchackiej. Jeśli ma ktoś postawione przy nazwisku w spisie czerwone "T" a więc transport - to pewna śmierć.

W celi nr 5 gołe ściany, oko nie ma na czym spocząć...ponuro, śmiertelnie głucho trwoga, niepewność zabija...więźniowie siedzą po kątach a gdy brakuje miejsca, stoją na środku celi grupą, podtrzymując się wzajemnie...święto Niepodległości ...nie dali dziś nic jeść... to pewnie "ku czci" tego święta.

"Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna"... kartkowego formatu obrazek, przedstawiający najwierniejszą kopię Matki Boskiej Częstochowskiej, z pieczęcią Przeora "Jasna Góra 17.8.1939" jedyną rzecz, która nie uległa konfiskacie przy rewizji osobistej, umieszczam w szczelinie ściany nad drzwiami celi...wszak była to kiedyś cela klasztorna...ktoś się tu kiedyś gorąco modlił... pomódlmy się i my. "Błogosławionaś Ty między niewiastami" ...słychać płacz... w oczach więźniów łzy... na ustach zastygają słowa...

Lecz jest jakaś siła, co łączy nas z obrazkiem... Prawie wszyscy znaliśmy kaplicę częstochowską. Wybiegamy do niej myślą i przypominaniem... grają organy... widzimy płonące świece, słyszymy od ołtarza "Dominus vobiscum". A więc jest "Pan z nami"! Idzie już... spływa na nas łaska, czujemy ją niemal fizycznie. Jest ktoś z nami, kto przemawia do nas niesłyszalnym- szeptem: bądźcie spokojni, ufajcie...

Rozjaśniają się nam twarze, patrzymy na siebie z uśmiechem, nikt nie rzecze ani słowa, a jest jakaś nieuchwytna i nienarwana siła porozumiewawcza... dobrze nam... jesteśmy spokojni... ufamy.

Tego dnia strażnik więzienny nie otwierał celi... Ży-je-my!

Nikogo z nas nie zabrali na rozstrzelanie...

"I błogosławion owoc Twego żywota, Jezus" - Nasza modlitwa była poezją nie wierszowaną...

Proste a jakże żarliwie wymawiane: "Zdrowaś Maryjo". I wysłuchane!

Jedynie mieszkańcy celi nr 5 ocaleli.

Jerzy Soplica

Dachau, maj 1945 r.

Nawrócenie chorego niedowiarka

W listopadzie 1942 r. leżałem chory w szpitalu obozowym w Dachau na bloku 7 na izbie pierwszej. Obok mnie leżał chory na gruźlicę robotnik śląski Jan Stacha, w wieku około 40 lat. W domu pozostała żona i dziecko. Gruźlica czyniła zastraszające postępy. Twarz chorego pożółkła, oczy zapadły, gruźlik tracił siły i z każdym dniem zbliżał się coraz bardziej do progu wieczności. O ratowaniu jego zdrowia nie było mowy. Warunki odżywiania chorych były fatalne. Brak nadto należytej opieki lekarskiej, lekarstw i odpowiedniej higieny przyśpieszały śmierć chorych. W takich warunkach znajdowało się w szpitalu obozowym parę tysięcy chorych na różne choroby. Na bloku 7 spełniali wówczas obowiązki sanitariuszy przeważnie Niemcy i Czesi (dobre komando!).

Jan Stacha był niewierzącym. Będąc w obliczu śmierci, nie zastanawiał się nad zbliżającą się wiecznością i odpowiedzialnością wobec Najwyższego Sędziego za swe życie. Przeklinał codziennie swój los, narzekał na ludzi i bluźnił Bogu. W stosunku do chorych był nieznośny. Przy błahej nieraz okazji wszczynał kłótnie. Wyzywał przy tym na księży katolickich, czyniąc ich winnymi wojny. Żal mi było tej biednej duszy i starałem się różnymi sposobami pozyskać ją dla Boga. Chory trwał jednak uparcie w swych przekonaniach i w postępowaniu jego nie było widać poprawy.

Z końcem listopada rozpocząłem nowennę do Niepokalanego Poczęcia Najśw. Maryi Panny o nawrócenie zbłąkanej owcy. Codziennie modliłem się do Najśw. Serca Jezusowego i Niepokalanej. Ponieważ czułem się niegodnym tej łaski, prosiłem śp. O. Maksymiliana Kolbe, zmarłego niedawno w opinii Świętości w obozie Oświęcim, o orędownictwo u Bożego Serca i Niepokalanej w tej sprawie. Starałem się przy tym codziennie wyświadczyć drobne przysługi. Niedowiarek z początku nie reagował na to, lecz nadal trwał w swym uporze. Pewnego dnia zaśpiewałem przyciszonym głosem: "Witaj święta i poczęta". Pieśń ta dziwnie podziałała na chorego. Zwrócił się do mnie z prośbą, bym ją częściej śpiewał. Oświadczył, że jego matka w dziecięcych jego latach tę pieśń często w domu śpiewała. Uczyniłem zadość prośbie chorego i starałem się zbliżyć go do Boga. Korzystając z dobrego usposobienia chorego codziennie przez pewien czas pouczałem go o Bogu, prawdach wiecznych. Chory słuchał z przejęciem i widać było u niego nagłą zmianę.

Przestał złorzeczyć Bogu, wyzywać księży i kłócić się z sąsiadami. Zaczął poważnie zastanawiać się nad bliską śmiercią i wiecznością. Po kilkudniowym przygotowaniu przystąpił do spowiedzi św. i pojednał się z Bogiem. W czasie prywatnej rozmowy oświadczył mi, że i on kiedyś w latach młodzieńczych był wierzącym. W późniejszym jednak wieku szedł w nieodpowiednie towarzystwo, stracił wiarę i należał nawet do organizacji bezbożniczych.

Na wyschłej twarzy chorego widać było obecnie błogi spokój. Pogodził się z losem, musi umierać z dala od ojczyzny, żony i dziecka, na obcej ziemi, w strasznych nie do pomyślenia warunkach.

Minęło święto Niepokalanego Poczęcia i zbliżało się Boże Narodzenie. Chory gasł coraz bardziej, światło lampy jego życia dogorywało. W wigilię Bożego Narodzenia, pojednany z Bogiem, spokojnie zasnął w Panu.

Ciało jego, jak każdego więźnia obozowego odwieziono w drewnianej skrzyni do krematorium i spalono.

Za łaskę cudownego nawrócenia chorego robotnika śląskiego składam na tym miejscu gorące podziękowanie Najśw. Sercu Jezusowemu i Niepokalanej, do Której gorąco się modliłem o nawrócenie biednej duszy za przyczyną wielkiego Jej czciciela, O. Maksymiliana Kolbe, zmarłego heroiczną śmiercią w dniu 14 sierpnia 1941 r. w obozie oświęcimskim.

Ks. Adolf Zagrodzki,
proboszcz z Borku (Kraków)