Marysia kąpie dzieciątko

Chodzić do panny, widywać się z nią na "randkach", a nawet odwiedzać pannę w domu jej rodziców dla samego "flirtu", to nie żadna sztuka. Wszystko wtedy idzie jak z płatka. Ale co innego, gdy przychodzi się do domu rodziców panny, jako chłopiec myślący o ożenku.

Wprawdzie nie zdradziłem się przed Marysią, że się z nią ożenię, ale czuję, że ona wie, co myślę, i że jej rodzice świadomi są tego. Od czasu owej zabawy w lasku rodziców Marysi (nad jeziorem), nieraz już bywałem gościem w ich domu. Teraz jednak musiałem sobie odpowiedzieć czy bywać tam dalej, czy nie. Dlaczego? Bo jeśli młodzieniec bywa w domu panny, a z góry wie, że nie ożeni się z nią, to zagradza drogę innemu młodzieńcowi.

Rzecz zrozumiała, że nie można zaraz się żenić po kilku odwiedzinach, bo należy wpierw gruntownie poznać dziewczynę, a na to trzeba dłuższego czasu. Ale nie trzeba bywać ani razu więcej u dziewczyny, ani się z nią spotykać, gdy się dojdzie do przekonania, że nie weźmie się z nią ślubu. Po co dziewczynie zagradzać drogę do szczęścia z innym? Po co ją potem zostawiać "na lodzie" lub z rozdartym sercem?

Czy ja na pewno ożenię się z Marysią? Przyznam się, że wszystko mnie tam ciągnie. Coraz bardziej nabieram przekonania, że ona jest dla mnie.

I dlatego dalej bywam w domu jej rodziców co prawda nie nazbyt często, bo muszę wiele pracować i jednocześnie się kształcę, przerabiając teraz ostatnią klasę licealną. Ale raz w tygodniu, zwłaszcza w niedzielne popołudnie muszę u nich być.

Jak nie kochać takiej matki!

Marysia jest najstarsza w domu. Wyręcza matkę w gospodarstwie, gotuje, pierze, pracuje w polu, szyje. Czyni to gorliwie i z wielką delikatnością wobec rodziców. Młodsze jej rodzeństwo widzę - postępuje podobnie. Jest to nieznana u nas po wsiach delikatność i posłuszeństwo względem rodziców. Ja sam wprowadzam u nas w domu taką delikatność i usłużność względem własnych rodziców, bo tego wcale nie było. W domu Marysi nie słyszałem jeszcze, by któreś z dzieci ubliżyło rodzicom, przedrzeźniało ich. Przeciwnie, dzieci do rodziców i rodzice do dzieci odnoszą się zawsze z szacunkiem. Po posiłku grzecznie dziękują, a przed spaniem ojca i matkę w rękę całują. Żadne z nich bez zezwolenia nie wyjdzie nigdzie na wieś, do ojca, matki zwracają się słowami "tatusiu", "mamo". A rodzice jacy mądrzy - nie nadużywają tej czci dzieci.

Już przyzwyczaiłem się do tego wszystkiego, ale mimo to "podpadło mi", jak u nas mówią, że w ostatnich tygodniach postępowanie rodzeństwa Marysi wobec ich matki jest jakieś przedziwnie czułe. Jednocześnie zaś oczy mam otwarte i widziałem, na co się u nich zanosi. Zapytałem jednak Marysię, czemu wszyscy są tak wyjątkowo dobrzy wobec matki, a ona powiada:

- Moja mama ma mieć dzieciątko, inne matki, gdy już posiadają dorosłe dzieci, to zabijają swe maleństwa nienarodzone, bo się wstydzą starszych dzieci. Nie wstydzą się morderstwa, ale wstydzą się macierzyństwa - wobec dorosłej córki, czy syna. Moja mateczka za żadne skarby świata nie popełniłaby tak okropnej zbrodni. Każde swe dzieciątko wydaje na świat. A mnie urodziła, chociaż lekarze zapowiedzieli jej przedtem, że z powodu tego umrze. Nie pozwoliła mnie zabić. I nie umarła: Bóg ją ocalił. To święta matka! Wolała umrzeć, niż ratować swoje życie, a mnie wysłać bez chrztu na tamten świat. Jak więc mam takiej matki nie kochać? Toteż ile razy mamusia spodziewa się nowej pociechy, zwołuję rodzeństwo i tłumaczę, że Bozia znów chce nam dać braciszka lub siostrzyczkę, i że mamusia teraz nosi to przyszłe dzieciątko pod sercem, jak Matka Boża nosiła, kiedyś Dzieciątko Jezus. Mamie jest z tym ciężko i wiele się nacierpi, dlatego każde z nas w ciągu tego czasu powinno specjalnie słuchać mamusię i radować ją.

Modlimy się też o jej zdrowie, a w niedzielę wspólnie z ojcem w intencji matki i przyszłego dzieciątka przyjmujemy Komunię Św[iętą].

Przyznam się, że wzruszyło mnie to opowiadanie Marysi.

"Dziwny to dom" - myślałem sobie, wracając owego wieczoru do domu - a ta dziewczyna, to chyba dar od Boga dla mnie. W innych domach starsze dzieci myślą tylko o sobie i dlatego wymawiają swoim rodzicom, gdy ci w późniejszym wieku wydają na świat nowe potomstwo, tam zaś, w domu Marysi, rodzicom takim tym bardziej starsze dzieci służą".

Szkoła, przygotowująca dobrą żonę

Grupa naszej młodzieży (tej, co się skupia wokół mnie i Marysi) zaprosiła do nas na okres urlopu - pannę Hankę O. z Warszawy, żeby urządziła dla dziewcząt z tutejszych wsi kurs przygotowujący do małżeństwa, a zwłaszcza do macierzyństwa. Panna O. ukończyła szkołę pielęgniarską, a obecnie studiuje medycynę. Skierował ją do nas jej znajomy, narzeczony Wandy (tej "piękności").

Cóż to za wspaniały człowiek ta panna Hanka! Pasuje do naszej gromadki, jak ulał. Codziennie ciągnie wszystkie słuchaczki do domu Marysi. Czemu? Bo Marysia, jak się okazuje, potrafi idealnie pielęgnować (kąpać, przewijać, służyć w tym matce itd. itd.) swego najmłodszego braciszka.

- Widzicie, moje kochane - powiada raz panna Hanka do słuchaczek - Marysia jest szczęśliwa, bo jej matka wydaje jeszcze na świat dzieci. Dzięki temu ona jako dorosła dziewczyna, nauczy się wszystkiego przy niejednym dzieciątku swej matki: nauczy się, jak pielęgnować noworodka. Taka matka, jak Marysi, i taka rodzina, jak Marysi, to najlepsza szkoła żeńska, to najpraktyczniejszy "uniwersytet" dla panny do przygotowania się na dobrą żonę.


Opis zdjęcia powyżej: Scena z kongresu mariańskiego w Ottawie - na tle posągu Niepokalanej Ksiądz dyrygujący śpiewem 200 tysięcy wiernych.