Za głosem serca

Siostra Maria miała dyżur nocny na oddziale zakaźnie chorych. Zaledwie objęła służbę owego wieczora, ujrzała nową chorą. Była to młoda, piękna dziewczyna. Leżała na wznak, a wielkie jej oczy pełne były łez.

- Cierpi... - pomyślała siostra Maria. Widoczne było wszakże, że nie jest to cierpienie fizyczne. Musiało być głębszej natury, sądząc po wielkiej udręce, wyzierającej z tragicznie smutnych oczu i bezradnie drżących usteczek.

- Siostrzyczko... - rzekła cicho chora, gdy siostra Maria podeszła do jej łóżka.
- Czy... czy ja... odzyskam jeszcze zdrowie?...
Głos jej drżał od tłumionego łkania.
- Wszystko jest w ręku Boga, dziecino - odrzekła dobrotliwie siostra Maria.
- Czy nie zechciałaby siostrzyczka usiąść przy mnie trochę?...
- Najchętniej, dziecię moje.
Przez długą chwilę trwało milczenie. Chora dziewczyna szczególnym wzrokiem wpatrywała się w twarz pielęgniarki, trzymającej jej drobne ręce w swych mocnych, zdrowych dłoniach.

- Mówiła siostrzyczka - odezwała się wreszcie - że wszystko w ręku Boga... A więc i życie, i śmierć, i całe nasze szczęście, prawda?... Siostra Maria skinęła w milczeniu głową.

- I nieszczęście również...
Głos dziewczyny, łagodny, o aksamitnym brzmieniu, przy ostatnich słowach stał się dziwnie ostry i przykry.
- Co pani?... - zawołała siostra Maria, zdumiona i strwożona.
- O, nic. Proszę, niech siostra wysłucha mnie, może to przyniesie mi ulgę.

Urwała na chwilę i odetchnąwszy głęboko, ciągnęła dalej łagodnym jak poprzednio głosem, lecz jakby zgaszonym i zmatowiałym:

- Tak bardzo kochałam Boga... Ufałam Mu jak... jak siostrzyczka teraz. A dziś, dziś... Nie wiem, nie wiem co się dzieje ze mną... Nie umiem pojąć włas[200]nych myśli... Jestem taka inna, taka jakaś daleka i niezrozumiała dla samej siebie... Nie umiem modlić się jak dawniej, a zdanie się na Wolę Bożą nie przynosi mi już ukojenia...
Westchnęła cicho.
- Wychowana byłam w dobrobycie - mówiła. - Ojciec kochał mnie bardzo, troszczył się o mnie tak jak może żaden ojciec nie troszczy się o swoją córkę. Nie odmawiał mi niczego, nie szczędził pieniędzy, byle tylko sprawić mi przyjemność. Działo się tak - dopóki... dopóki nie oznajmiłam mu, że pragnę wstąpić do klasztoru... Od tej chwili odwrócił się ode mnie; przestałam dla niego istnieć. Dlaczego?! Dlaczego?... Przecież nie popełniłam nic złego...

Łzy cicho płynęły z jej oczu.

- Byłam z natury bardzo uczuciowa - łkała - więc postępowanie ojca odczułam bardzo boleśnie... Odepchniętą miłość dziecięcą ofiarowałam Bogu, lecz...
Łzy jej obeschły nagle. Oczy płonęły niezdrowym blaskiem.
- Wkrótce potem - mówiła szybko - wniosłam prośbę o przyjęcie do klasztoru. Nie odmówiono mi. Jakże czułam się szczęśliwa przebywając w klasztorze! Czułam prawdziwe powołanie i gorąco prosiłam Boga, abym do śmierci tam zostać mogła... Lecz, lecz Bóg...
Wybuchnęła gwałtownym szlochem. Drobne jej ręce zwarły się z sobą kurczowo w niewypowiedzianej udręce. Siostra Maria w milczeniu gładziła jej włosy. Cisza była dokoła, pełna napięcia i grozy. Zdawało się, że z mrocznych kątów, zza czarnych nocą szyb czai się coś, coś nieuchwytnego a niewypowiedzianie strasznego...

- A Bóg... - szeptała z jękiem chora dziewczyna - Bóg nie wysłuchał mnie, choć tak gorąco się modliłam... Jednak nie wysłuchał mnie, bo pewnego dnia zjawił się w klasztorze mój ojciec i przemocą zabrał mnie do domu! Zabrał, ażeby włożyć mnie do trumny! życie moje zostało złamane, więc może lepiej, że jestem chora i umrę. Pójdę tam, gdzie nie ma przemocy, cierpienia i łez...

Przerwała i po długiej chwili dodała:

- Jedno tylko przejmuje mnie obawą: załamała się we mnie wiara, nie umiem się już modlić...

Siostra Maria dumała w posępnym milczeniu nad złamanym życiem tego biednego dziecka. Dlaczego ojciec nie pozwolił tej córce pozostać w klasztorze?

Czyn Jego wypływał z bardzo ludzkich uczuć.

Był samotny, miał jedyną córkę, spodziewał się, że wyjdzie za mąż, że obdarzy go wnuczętami, które od czasu do czasu chociaż napełnią gwarem jego pusty dom. Marzył, że jego starość będzie mniej samotna, że córka otoczy czułą opieką jego ostatnie dni.

Tymczasem marzenia te prysły.

I zrodził się w duszy biednego ojca bunt przeciwko Bogu. Wszak był tylko słabym ułomnym człowiekiem...

Lecz Bóg wystawia ludzi na ciężkie próby, aby zrozumieli, że ich doczesne życie, ich ziemskie szczęście - choćby najczystsze, ich rachuby, marzenia i dążenia są niczym, ażeby pojęli przemijalność wszelkich spraw tego świata wcześniej - nim nadejdzie godzina rozstania. Biedne ludzkie serce ocieka krwią i łzami, lecz ból rzeźbi je tak - jak rylec snycerza z niekształtnej bryły tworzy dzieło sztuki. Czy zawsze jednak tak cudowne jest działanie cierpienia? O, nie - człowiek jest słaby i ułomny, sam więc rzadko zdobywa się na hart i moc; nie rozumie, obwinia Boga, który jest samym miłosierdziem, o brak miłosierdzia. Zapomina, że dana mu jest modlitwa - niezmierna potęga, której niezwyciężoną moc niewielu ludzi rozumie, lecz większość - przeczuwa.

Oto szczególny dar Boga, złożony miłosiernie w słabe, niegodne ręce człowieka. Modlitwa. Czy umiemy się modlić? Czy umiemy wierzyć i ufać. Trwonimy bezcenny dar, nie znając nawet w przybliżeniu jego olbrzymiej wartości.

Lecz siostra Maria nie myślała o tym. Nie wnikała nawet w motywy postępowania biednego ojca. Wiedziała, że postąpił źle i przeświadczenie to wystarczało jej najzupełniej.

Odarł swe dziecko - myślała - z największego skarbu, z ufności w miłosierdzie Boga, które nigdy nie powinno wygasnąć w sercu ludzkim. W najtragiczniejszych chwilach życia, w dniach przełomu, ufność ta jest ostoją i drogowskazem.

- Dziecię drogie - przemówiła do chorej dziewczyny, w wyczerpaniu zupełnym leżącej na posłaniu - nie wolno się zniechęcać. To próba. Bóg doświadcza panią, aby przez to cierpienie oczyścić [201]jej serce jak kryształ i tym milsze Sobie uczynić. Może cierpienia pani sprawią, że ojciec jej zrozumie jak niesłusznie postąpił i nie poskąpi więcej Bogu tej ofiary.

Poczuła na swych dłoniach lekki uścisk rozpalonych rąk dziewczęcia.

- Och, dziękuję, siostrzyczko, dziękuję... - usłyszała szept.

Na twarzyczkę dziewczyny powrócił z wolna spokój, a gdy nad ranem siostra Maria zajrzała do niej znowu, blade usta chorej poruszały się gorącą modlitwą. Za oknami zwycięski świat wypierał noc.


W dwa dni później dziewczyna zmarła cicho, uśmiechając się pogodnie. Rylec cierpienia w ostatnich godzinach przedziwnie wyrzeźbił jej rysy w najpiękniejsze linie uduchownienia. Gasnące oczy promieniały wiarą i ufnością; nie było już w nich buntu ani zwątpienia. A gdy odeszła już, wydawało się, że zasnęła.

Ojciec zmarłej stał jak skamieniały nad doczesnymi szczątkami córki. Głębokie bruzdy poorały jego twarz, oczy zapadły w głąb czaszki, włosy posiwiały. Z człowieka w sile wieku uczyniła rozpacz starca.

To ja jestem jej zabójcą!... - wykrzyknął z bezmierną boleścią. - Och, Boże, Boże, gdybym był raczej zostawił ją w klasztorze...

Zatopił w siwych włosach trzęsące się palce.

- Niech pan nie rozpacza - rzekła cicho siostra Maria - córka pańska odzyskała już utracone szczęście, a pan, pan - odnalazł Boga.
Starzec osunął się z wolna na klęczki.


O, Maryjo, Matko Boża, Która od wieków wyciągasz nad nami Swe miłujące dłonie, racz podtrzymywać w nas nieoceniony dar modlitwy, ażebyśmy pogodnie i ufnie przetrwać mogli cierpienia, doskonalące nasze dusze. Albowiem cierpienia tylko zbliżają nas do Boga, nas - po omacku błądzących wśród bezdroży życia.

Cierpienie
...Była to młoda piękna dziewczyna, leżała na wznak a wielkie jej oczy były pełne łez ...
Śmierć
...To ja Jestem Jej zabójcą! - wykrzyknął z bezmierną boleścią...