W Szanghaju mieszka przeszło 200 rodzin polskich. Są to w większości uchodźcy z bolszewickiego "raju". Dawniej mieli zajęcie przy obsłudze rosyjskich kolei w Mandżurii, a po rewolucji musieli ratować się ucieczką i szukać utrzymania w trzymilionowym mieście Szanghaju. Zamożniejsi trudnią się handlem, a biedniejsi rzemiosłem. Kolonia ma swój związek dla pielęgnowania życia narodowo-kulturalnego i dla celów dobroczynnych. Wychodzi tu polski miesięcznik informujący szerzej o sprawach kolonii i o dalekiej Ojczyźnie. Polska bowiem, jak magnes porywa ich serca. Jak Arab tęskni za Mekką, tak oni za rodzinnym krajem. Szczęśliwsi przynajmniej swe dzieci posyłają w Polsce do szkół. Gdyśmy się z nimi spotkali, po serdecznych powitaniach patrzyli na nas z płomieniem w oczach, jak głodny na chleb i czekali wieści o kraju.
Z jaką radością uściskaliśmy ręce rodaków, tu, w tak niezmiernym oddaleniu od Ojczyzny! Zdawało się, że to oderwany kawałek Polski miłej, rzucony na krańce świata. Prezes p. Pelc i p. Hartwig przyjmowali nas z szlachetną gościnnością. Choć i Chińczycy podobno gościom nie skąpią grzeczności i honorów, lecz tu staropolska gościnność górowała. Przy obfitym stole, gdzie nawet nie brakło gdyńskich szprotów, gawędziliśmy serdecznie zbratani z wszystkimi.
Najwięcej dolega naszym rodakom w Szanghaju brak księdza polskiego. Parafie obsługują głośni ks. ks. Jezuici francuscy i irlandzcy, Polacy nie mogą nigdy usłyszeć kazania czy wyspowiadać się w ojczystej mowie. Słali już prośby do Ks. Kard. Hlonda o objęcie tu duszpasterskiej placówki, ale na razie skazani są dalej na przykre osierocenie duchowe.
Ile to szczęścia rozsieje Potulickie Seminarium, gdy kadry polskich kapłanów dadzą obsługę rodakom rozproszonym na obczyźnie! Bo Polak za granicą, choć zdobędzie dobrobyt, nie jest szczęśliwym, gdy dusza jego pozbawiona jest nabożeństw i praktyk religijnych. Urządziłem w kościółku bernardyńskim nabożeństwo: różaniec i spowiedź św. Ogłoszono tę radosną nowinę w gazetach.
Jak rzewny był to hołd dla Maryi. Oczy wszystkich skąpane łzami przylgnęły do Tej, co łagodzi wygnanie i sieroctwo na cudzej ziemi. Rytmiczne jak żołnierski krok, a błagalne jak prośba dziecka, szły westchnienia litanii i módl się... módl się za nami, Królowo polskiej Korony! Przemawiałem potem do tych, co się czuli jak człon wywichnięty ze stawu, z zachętą gorącą, by cnota dawnych i dzisiejszych polskich pokoleń: miłość do Maryi krążyła w ich żyłach od kołyski do trumny.
Z żalem przyszło nam potem żegnać rodaków, którym można było dać jeden promienniejszy dzień i wlać w serce pociechę, ukojenie.
W wycieczce dotarliśmy do słynnego Jezuickiego uniwersytetu Zihawei. Jednak nie było sposobności zwiedzić jego urządzeń. Z zewnątrz tylko te okazałe gmachy uczelni i obserwatorium astronomicznego świadczyły o potężnym ognisku nauki a pośrednio i Wiary św. Natomiast przypatrzyliśmy się bliżej placówce miłosierdzia katolickiego w nowoczesnym szpitalu, gdzie były dwie Siostry Polki.
W Chinach giną rok rocznie setki tysięcy ludzi przez niszczące wylewy rzek, grasujące choroby i ciężką nędzę. Może nigdzie na świecie bieda nie ugniata tak okrutnie, jak w kotłowisku chińskim. Dlatego misyjne stacje katolickie zakładają szpitale, ochronki, sierocińce, domy dla starców itd. Na czele dobroczynności stoi dyrektor zakładów elektrycznych i kilka spółek przemysłowych. Ogarnia on, niby drugi św. Wincenty a Paulo, miłosiernym sercem wszystkich cierpiących. Jako prezes Akcji Katolickiej, jest wzorem konsekwentnego apostolstwa i wiary we wszystkich dziedzinach. Nazywają go kapelanem bandytów, bo zachodzi często do więzień, by dusze skazanych na śmierć dla Boga pozyskać. Odwiedza też szpitale i nawraca umierających pogan. Najczęściej chorzy pociągnięci pełnym głębokiego przekonania słowem przyjmują z jego rąk chrzest św[ięty]. W samym Szanghaju powstało za jego poparciem 16 zakładów dla opieki nad nieszczęśliwymi.
Niedawno otworzono duży szpital Najśw. Serca Jezusowego przez niego ufundowany dla najbiedniejszych chorych.
Tu właśnie wśród francuskich zakonnic, Franciszkanek misjonarek, pełnią służbę samarytańską z poświęceniem i miłosierdziem dwie Siostry Polki. Przeszliśmy wszystkie pawilony podziwiając bogate wyposażenie w aparaty lekarskie ostatniej marki.
Najbardziej wzruszający jest oddział dla niemowląt. Najokropniejsza tu nędza przechodząca wyobraźnię. Bo w Chinach rodzice poganie łatwo pozbywają się dzieci, zwłaszcza dziewczynek, wyrzucając je na ulicę. W lepszym razie, sprzedają je i to niedrogo. Po ulicach i zaułkach miasta, jak w dżunglach, zbierają Siostry te bezdomne biedactwa, a. gdzie ten anioł dobroci nie zdąży, tam psy na żer rozwłóczą maleństwa.
W sali płacz tych piskląt, bo przeważnie są chore, opuchłe, owrzodziałe, gorączkujące. Mimo opieki, mały procent da się uratować. Umierają, by zrobić miejsce innym. Przed śmiercią jednak otrzymują chrzest św[ięty].
Zbliżam się do jednego łóżka; aż czworo wije się jak robaczki. Jedno już zsiniałe, drżą rączki i nóżki w przedśmiertelnych skurczach. Biorę wodę i chrzczę je, bo rychło zapuka do nieba.
W innej sali leży jakiś ciężko chory, którego katechista poucza o wierze św[iętej]. Na wezwanie zbliżam się i udzielam umierającemu chrztu św[iętego]. Drżała mi ręka, bo to pierwszy poganin pozyskany dla Boga.
S. Achilla zaprasza nas na obiad. Gospodarzem przy stole jest sam fundator szpitala Lo Pa Hong.
Ujmującej prostoty człowiek. W obejściu znać namaszczenie płynące z głębi życia wewnętrznego. Wypytywał o szczegóły naszej pracy w Japonii, a nawet obiecał pomagać, gdybyśmy w Szanghaju chcieli założyć placówkę.
Zwiedziliśmy jeszcze zakład Salezjański, bo i tam był także jeden Polak. Położony na przedmieściu brudnym i biednym, gdzie chaty zapadłe, bez okien, dla zwierząt nawet byłyby za liche. Ludność strasznie uboga. Nad chłopcami wziętymi z ulicy pracują Salezjanie. Prowadzą szkolę i uczą ich rzemiosł. Przy drodze w świątyni bębnią bonzowie, a inni ubrani w lamowe szaty modlą się przed bożkiem. Biedni. Przystanęliśmy, patrząc z szacunkiem należnym każdej religii, bo wszelka modlitwa jest głosem duszy szukającej Boga,
Lecz i współczucie poruszyło serce, że dotąd naród ten nie przyjął religii i wiary prawdziwej.
Wśród olbrzymiej masy ludności Chin, katolicy są jak kropla w oceanie; na 400 milionów mieszkańców, katolików jest zaledwie 3 miliony.
Misjonarze pracują tu od dawnych wieków. Już w r. 1305 przybył do Chin słynny franciszkanin, podróżnik i misjonarz, Jan de Montecorvino; był pierwszym biskupem Pekinu.
Następnie dzielnie wespół z Franciszkanami, krzewili tu Ewangelię Jezuici. Ale krwawe prześladowanie zniszczyło ich pracę.
Dziś nad nawróceniem Chin pracuje wielu kapłanów i biskupów Chińczyków i także wielu misjonarzy zagranicznych. Do pięknego rozwoju doszedł okręg misyjny polskich ks. Misjonarzy w Chinach środkowych.