Z drogi na misyjne żniwo

U celu

"Szanghaj Maru" już gotów do drogi. Maszyny wydają potężne rżenie jak zniecierpliwiony rumak. Odciągają pomosty. Pasażerowie żegnają znajomych. By najdłużej utrzymać z sobą jakąś więź, rzucają sobie różnobarwne taśmy papieru - znak nieprzerwanej, mimo rozłąki, przyjaźni. Z początku dziesiątki, potem setki kolorowych wstęg, drgających w podmuchach wiatru, połączyło statek z lądem. Czy jednak tym wstrzymają rozstanie serc drogich? -

I my również przerzuciliśmy papierową rolkę w ręce drogich rodaków, którzy odprowadzili nas do okrętu.

Wnet śruba okrętowa spieniła wodę. Odbijamy od brzegu. Wstęgi wydłużają się coraz... coraz więcej; podmuch wiatru napina je, aż wreszcie zrywa się ten tęczowy pomost.

Nowy okręt miał dużo pasażerów, prawie wyłącznie skośnookich Japończyków. Strój ich bardzo malowniczy. Czarnowłose Japonki nie idą za modą Paryża, ale zachowują narodowe, barwne kimono do stóp długie, przewinięte szerokim pasem jedwabnym związanym z tyłu, niby w tornister. W naszej klasie komfort azjatycki. Kajut osobnych nie ma, tylko zbiorowe hale, w których mieszkanie, sypialnia i jadalnia razem. Prócz paru ławek, żadnych sprzętów nie było, bo japończyk obywa się bez stołka, stołu czy łóżka. Na wszystko wystarczy podłoga pokryta matą.

Statek szybko pruł bałwany, ale też kołysał się potężnie. Chwilami niebo rozpłakało się żałobną szarugą. Na ścianach hali widnieją napisy zakazujące surowo fotografować lub szkicować wybrzeża japońskie. Na okręcie jest zawsze tajna policja śledząca cudzoziemców. I do mnie wnet przyczepił się taki miły "towarzysz" i po angielsku podchodził pytaniami: skąd, dokąd, po co?

Misjonarze muszą zachować wielką ostrożność, by nie ściągnąć podejrzeń. Japończycy poganie nie rozumieją naszych pobudek religijnych są więc z góry uprzedzeni do misjonarzy zagranicznych. Kochają swoją ojczyznę, jak rzadko który naród na świecie.

W południe, olbrzymim bębnym zwołują nas na obiad. Na podłodze, na niskim podwyższeniu przykrytym dywanem, stały naczynia z jakąś zupą, ryżem, rybami i jarzynami. Wstępuje się na podwyższenie bez butów, a potem nogi pod siebie i już... wygodnie z wielkim apetytem siedzi się przy japońskich przysmakach. Na okręcie jest zwykle i europejska kuchnia, ale za te potrawy trzeba drogo płacić. Po raz pierwszy zabieramy się do japońskich smakołyków. Chleba Japończycy prawie nie używają. W swej mowie nie mają swojskiego wyrazu na chleb tylko obcy zapożyczony. Więc i w pacierzu zamiast: "chleba naszego powszedniego" mówią: pokarmu naszego daj nam...

Jedzenie po japońsku jest dla europejczyka prawdziwą sztuką. Trzeba w pocie czoła pracować, by od stołu nie wstać z głodnym żołądkiem. Nie ma łyżki, noża i widelca, tylko dwa patyczki, które bierze się do prawej ręki; nimi, niby szczypcami należy władać, by przynajmniej trochę jadła z garnuszka do ust donieść. Dla nas to sztuka, jak chodzenie po linie. Br. Alfons kilka razy łowi rybę a darmo, bo wciąż wymyka się z patyczków, a ja ryż obficie zagarniam z filiżanki ale zaledwie kilka ziarnek dochodzi do celu, bo wszystko spada po drodze. Nie sposób naśladować sąsiadów skośnookich, którzy zagarniają patyczkami dużo i szybko. Mięsa nie używają, bo w górzystym kraju nie ma łąk i paszy, więc nie hodują bydła. Za to ryby i jarzyny to "chleb powszedni" dla Japończyków. Po obiedzie herbata, ale bez cukru, bo nie można "psuć" dodatkami tego, co natura daje dobre!

Wieczorem już zrezygnowaliśmy z kolacji, nie chcąc się trudzić bezowocnie przy stole. Najedliśmy się jak lis na uczcie u bociana, gdy mu chytry gospodarz podał jadło w butelce.

Na nocleg Japończycy pokładli się na podłodze. Łóżko nie należy tam jak u nas do koniecznych sprzętów domowych. Nam z przywileju dano ławkę.

Rano śliczna pogoda. Po srebrzystej drodze wodnej jedziemy prawdziwie jak do krainy Wschodzącego Słońca. Serce bije w dziwnym oczekiwaniu.

Była to niedziela - 11 X. Mszę św. zamierzałem odprawić już wśród naszych braci, spodziewając się przyjazdu na godz. 10. Lecz gdy ogłoszono, że w porcie staniemy po południu, trzeba było szukać miejsca dla spokojnego odprawienia Najśw. Ofiary. Wreszcie znalazłem na dole okrętu zaciszną halę: tutaj br. Alfons zgrabnie urządził wszystko do Mszy św. na prostym stole.

Jaki to cud miłości, że Jezus na wolę kapłana przychodzi, choć brak godnego miejsca; wśród ludzi staje, którzy Go ani znają, ani odczuwają.

Około południa wyłoniły się zielone, górzyste wyspy zapowiadające bliski kraj japoński. Wreszcie nad modrą wodą, na widnokręgu, czarna smuga lądu rośnie i przybiera coraz wyraźniejsze kształty. Okręt zwalnia biegu, przemyka się przez wąskie cieśniny wśród małych wysepek. Na brzegu domki przedmieścia Nagasaki! Nad ciżbą niskich dachów górują wieże dwóch kościołów. Dość wysoko na wzgórzu wznosi się katedra. Kiedyż Jezus będzie stąd królował całemu narodowi?

Okręt posuwa się do przystani. Dostrzegamy na brzegu. czarną grupę. To czekają na przybyszów nasi bracia. Okręt wolno uczepił się brzegu. Zabieramy bagaż i wreszcie... jesteśmy wśród swoich! Całe Mugenzai no Sono nas wita: Ojcowie, bracia i nasi interniści japońscy. Serce więcej mówiło i oko wilgotne rzewniej witało niż usta.

Dojechaliśmy do podnóża góry, do której zbocza przytuliła się uboga zagroda misyjna Niepokalanej. Na szczycie dachu najwyżej położonego domu stoi widoczna z daleka figurka Niepokalanej. Wspinamy się do góry dość stromo wśród małych domków. Nasi najbliżsi sąsiedzi to poganie.

Najpierw w kapliczce przywitaliśmy się z Jezusem i Niepokalaną, Która z ołtarza, z kojącym uśmiechem, patrzy na swoją drużynę, cieszy, krzepi i błogosławi swoim sługom. Ileż to trzeba potężnego poparcia z nieba, by nagród ten Bogu pozyskać! Od tak dawna wyrosło drzewo zbawienia na Kalwarii i wylała się Krew Jezusa na Odkupienie wszystkich. A tyle dusz nie kosztuje dotąd owoców Męki Pana! Przyjmij, Jezu, nas jako słabe, nieudolne narzędzia, niech nas Niepokalana uczyni apostołami i zapewnia plony na misyjnym polu, które już bieli się ku żniwu. - Takie błagania rwały się z serca i oczu, w których błąkała się łza.

W refektarzu na obiedzie gwar i radość. Rodzina klasztorna cieszy się z nowych przybyszów, za, którymi już dawno tęskniono. Blade, wymęczone twarze ożywiło radosne podniecenie. Jak miło wstąpić do misyjnego zawodu, wśród serc, które oddane bez zastrzeżeń Niepokalanej podejmują z uśmiechem i pogodą wszelki trud, przejęte chęcią poświęcenia się zupełnego, byle tylko wszędzie poznano i pokochano Jezusa i Maryję!

Od 6 lat, odkąd istnieje Niepokalanów japoński, wiele oni znieśli i przecierpieli! Z początku u obcych mieli schronienie, nocowali na strychach, gdzie zimą śnieg przyprószał pościel, kucharzowi deszcz kotły zalewał; wśród letniego żaru nie żałowali potu kręcąc ręcznie maszynę drukarską, byle szedł w świat Seibo no Kishi zdobywać dusze. Szli przebojem przeciw trudnościom jak ci polscy rycerze, którzy w Karpatach, na pamiątkę krwawych bojów, zatknęli na górze krzyż z napisem:

Przechodniu, popatrz wzwyż,
Legiony polskie wzniosły ten krzyż

Idąc przez góry, lasy, zwały,
Dla Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały.

Z niemniejszym zaparciem się i bohaterstwem bracia, rycerze Maryi, misjonarze trudzili się, by wznieść krzyż w pogańskim kraju. A Niepokalana pokierowała wszystkim, bo powstała placówka i błogosławi, tak, że dziś, co miesiąc, 65.000 błękitnych (Rycerzy) "Seibo no Kishi" idzie Bożą prawdą oświecić dusze pogan.

Użyj i nas, Maryjo, do pracy przy misyjnym żniwie i daj, by rychło w krainie Wschodzącego Słońca zeszło światło Chrystusowej wiary.

Z drogi na misyjne żniwo (tytuł)
Posiłek na okręcie

[z lewej u góry] Posiłek na okręcie. [z prawej] Kościół katolicki w Urakami.