Wyznanie konwertyty
Drukuj

Wychowany w religii żydowskiej znalem religię katolicką z książek, ale brakowało głębszego przekonania. Gdy nastały koszmarne czasy okupacji niemieckiej, ciosy jedne za drugimi zaczęły na mnie spadać. W roku 1942 zabrali mi hitlerowscy kaci ukochaną matkę i siostrę, by je powlec w tortury i mękę Treblinki. W tym stanie niebywałych cierpień i okrutnego lęku o życie, zwraca się myśl moja i serce do stóp Ukrzyżowanego, by w Jego Boskim Sercu, które tak wiele cierpiało, znaleźć ukojenie i pociechę.

Strumień przeobfitej łaski wlewa się w duszę moją. W tym okresie znajduję schronienie u przezacnych ludzi katolików, którzy nie bacząc na straszne ryzyko, jakie wzięli na siebie, ukryli mnie, opiekowali się mną i dali tułaczowi ciepło rodzinne. Ten chrystianizm ducha i czynu był też ważnym momentem, który zadecydował o moim nawróceniu się.

Wśród kornych modlitw do Boga i Pocieszycielki strapionych, przyjmuję chrzest z wody i wkrótce przychodzi upragniona chwila: przystępuję do Komunii św. Było to wielkie przeżycie, gdy po raz pierwszy Chrystus-Bóg wstąpił do serca mojego. Wtedy czując się tak blisko ukochanego Zbawiciela niczym wydawały mi się wszelkie zakusy wroga, który ani na chwilę nie przestawał tropić szczutej przez siebie zwierzyny.

Nadchodzi rok 1943. Latem ekspedycja karna przyjeżdża specjalnie w tę okolicę, gdzie przebywałem i szuka zawzięcie ofiar po domach, lasach i norach. Krew niewinnych leje się strumieniami. Moje stanowisko jest mocno zagrożone, zwłaszcza, że plotki o mnie siane przez ludzi złych lub bezmyślnych huczą, niby fala wezbrana. W tych dniach grozy żarliwe modlitwy moje idą do Niepokalanej Dziewicy, której w opiekę zupełnie się oddałem. I oto za jej przemożnym pośrednictwem Bóg okazuje mnie niegodnemu wyraźnie cudowne zarządzenia Swej Opatrzności. Przychodzi policja po mnie i... nie widzi mnie; innym razem badają mnie już i jakby ślepotą porażeni odchodzą z niczym. Zgraje SS-owców przeszukujących dom za domem, jedynie omijają ten, w którym ja jestem, wbrew wszelkiej logice. Nieraz wystarczało jedno "Zdrowaś Maryjo" czy "Pod Twoją obronę", aby odegnać złowrogie chmury, albo oddalić cios, co według wszelkich praw fizycznych musiał uderzyć. Nie zaznałem bardziej cudownych skutków jak tych, które daje modlitwa różańcowa. Wszystkie wielkie łaski Boże i ocalenie z bardzo ciężkich opresji zawdzięczam tej modlitwie.

Niezwykłych wydarzeń, jakie miały miejsce w latach 1942 - 1944 jest dużo. Stwierdzić muszę w sposób nieuprzedzony (zwłaszcza, że jestem przyrodnikiem), że:

1) tych wszystkich faktów, które przeżyłem w owym czasie, nie można w ich sumie, a niektórych nawet pojedynczo, wytłumaczyć ziemskimi środkami;

2) nie było dosłownie ani jednej modlitwy (aż do dziś), w której by Bóg mnie nie wysłuchał, gdy podchodziłem z wiarą, ufnością i w imię Chrystusowe;

3) pośrednictwo Niepokalanej jest wszechmocne. Zaprawdę, ani słowa żadne, ani pióro nie są w stanie wyrazić tych uczuć miłości i wdzięczności, jakie mam dla naszej niebieskiej Matki.

Wyczytałem tu kiedyś, że w jakiejś gazecie ktoś sobie podkpiwa z podziękowań dla Niepokalanej. I ja może niegdyś tak samo nastawiony byłem?! Ale Bóg w niewysłowionej swojej mądrości i miłosierdziu wiele, wiele cierpień na mnie zesłał, abym w ich ogniu przetopił duszę moją i przyoblekł ją w szatę łaski.

Dziś dopiero w całej pełni to widzę jak nieszczęśliwy jest i litości godny, kto zrozumieć nie może, że są niebosiężne wyżyny, do których może się wznieść dusza i że złączona z Jezusem i Matką Jego Najświętszą doznaje tego przedziwnego szczęścia, wobec którego blednie to wszystko, co ziemskie.

Przesyłam tę garść wspomnień z przeżyć wojennych, na cześć i chwałę Imienia Maryi, wypełniając tym samym zobowiązanie w swoim czasie wobec Niej złożone - podania do wiadomości "Rycerza Niepokalanej" łask, które Ona dla mnie wyjednała.

Kraków, 22 stycznia 1946 roku.
Niegodny sługa Maryi K. A. P.