W bunkrze
Rycerz Niepokalanej 3/1946, grafiki do artykułu: W bunkrze, s. 67

Opis zdjęcia powyżej: Główna ulica w centralnym obozie konc[entracyjnym] w Oświęcimiu, gdzie zginął O. Maksymilian Kolbe. Na prawo zasieki z kolczastego drutu, na który włączano prąd wysokiego napięcia. Budynki i teren obozu są własnością wojska polskiego


Po przeczytaniu artykułu "Wspomnienia z ostatnich chwil życia ś. p. O. Maksymiliana M. Kolbe" w grudniowym zeszycie "Rycerza Niepokalanej", chciałbym opisać jego ostatnie dni pobytu w podziemnym bunkrze oświęcimskiego obozu O. Maksymiliana M. Kolbe. Byłem wówczas pisarzem i tłumaczem w wymienionym bunkrze i wobec nadzwyczajnego zachowania się w obliczu śmierci tego szlachetnego człowieka, które wzbudziło podziw również u SS-manów, przypominam sobie jeszcze z całą dokładnością jego ostatnie dni życia.

Blok 13, położony na prawym końcu obozu był ogrodzony 6 m. murem. W podziemiach znajdowały się cele, zaś na parterze mieściła się karna kompania. Niektóre cele posiadały małe okienka i prycze, drugie zaś nie posiadały okna ani pryczy i były zupełnie ciemne.

Do jednej z ostatnich cel w lipcu 1941 r. po odbytym apelu wieczornym przyprowadzono 10-ciu więźniów z bloku 14-go. Przed blokiem kazano im się najpierw rozebrać do naga, a następnie wpychano biedne ofiary do wymienionych ciemnic, gdzie już było około 20-tu nieszczęśliwych z poprzedniej ucieczki. Wszystkich nowo przybyłych wprowadzono do jednej celi. Przy zamknięciu SS-mani, śmiejąc się, powiedzieli: "Ihr werdet eingehen wie die Tulpen". Od tego dnia nieszczęśliwi nie otrzymali już żadnej strawy. Co dzień SS-mani, pełniący służbę w bloku 13, przeglądając cele, kazali wynosić trupy zmarłych w ciągu nocy. Przy wizytach takich byłem zawsze obecny, gdyż musiałem spisywać numery zmarłych względnie tłumaczyć rozmowy lub prośby skazańców z języka polskiego na niemiecki.

Z celi, w której znajdowali się biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca św. i śpiewy do których się też więźniowie z sąsiednich cel przyłączali. W chwilach nieobecności SS-manów na bloku chodziłem do bunkra, aby porozmawiać i pocieszyć kolegów. Gorące modlitwy i pieśni do Matki Najświętszej nieszczęśliwych, rozlegały się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w kościele. Przepowiadał O. M. Kolbe a następnie chórem odpowiadali więźniowie. Niejednokrotnie byli tak zatopieni w modlitwie, iż nie słyszeli nawet, że przeprowadzający inspekcję SS-mani zeszli do bunkra i dopiero na głośne krzyki SS-manów głosy zamilkły. Przy otwieraniu celi nieszczęśliwcy głośno płacząc, błagali o kawałek chleba i wody, czego jednak nie otrzymywali. Jeżeli który z silniejszych zbliżył się do drzwi, został natychmiast przez SS-manów kopnięty w brzuch, tak, iż upadając tyłem na cementowe posadzki, odrazu się zabił względnie został zastrzelony.

Ś.p. O. M. Ko1be trzymał się dzielnie, nie prosił i nie narzekał, dodawał otuchy innym, wmawiał współwięźniom, iż uciekinier się jeszcze odnajdzie i zostaną wypuszczeni. Wobec tego, iż byli bardzo osłabieni, modlitwy odbywały się już teraz tylko szeptem. Przy każdej inspekcji widziano O. M. Kolbe, gdy już prawie wszyscy inni leżeli na posadzce, stojącego lub klęczącego w środku z pogodnym wzrokiem wpatrującego się w przybyszów. SS-mani znali jego poświęcenie, wiedzieli również, iż wszyscy znajdujący się z nim w tej celi niewinnie umierają, toteż mając szacunek przed O. M. Kolbe, mówili pomiędzy sobą: "Der Pfarrer dort ist doch ein ganz anstandiger Mensch. So einen haben wir hier noch nicht gehabt".

Tak upłynęły dwa tygodnie. W między czasie umierał jeden po drugim, aż po trzech tygodniach pozostało jeszcze tylko 4-ch, wśród nich także O. M. Kolbe. Wydawało się to władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, niemca, przestępcę kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki kwasu karbolowego w żyły lewej ręki. O. M. Kolbe z modlitwą na ustach podał sam ramię katowi. Nie mogąc się przyglądać i pod pretekstem, iż mam pracę w kancelarii, wyszedłem z tego miejsca. Zaraz po wyjściu SS-manów z katem, powróciłem do celi, gdzie znalazłem O. M Kolbe w pozycji siedzącej, opartego o tylną ścianę z oczami otwartymi z pochyloną głową na bok. Pogodna czysta twarz jego promieniała.

Ciało bohatera wyniosłem z fryzjerem blokowym Chlebikiem z Karwiny do umywalni. Tu złożone zostało do skrzyni i odtransportowane do kostnicy więziennej.

Tak zginął ksiądz bohater obozu oświęcimskiego, ofiarując dobrowolnie swe życie za ojca rodziny, cicho spokojnie modląc się do ostatniej chwili.

W obozie przez szereg miesięcy wspominano o bohaterskim czynie księdza; przy każdej egzekucji wspominano nazwisko O. M. Kolbe, zaś wrażenia, jakie ja odniosłem z powyższego wypadku jak również z wielu innych podobnych pozostaną mi zawsze w pamięci.


"Ihr werdet..." - "Uschniecie jak tulipany". "Der Pfarrer dort ist..." - "Ten ksiądz to wcale przyzwoity człowiek. Takiego nie mieliśmy tu jeszcze".