Sprawiedliwość nowoczesna

Rodziny robotnicze

Zaraz za Kaczym Dołem, ale już nad rzeką, stała przed wojną huta, cegielnia i tartak. Nazywano tę miejscowość Huta. W roku 1945 wrzała tam bitwa, fabryki zniszczono. Wiele tamtejszych rodzin robotniczych wyjechało już na Zachód, ale zostało sporo rodzin. Nie brakowało tu dzieci, ale serce krajało się patrzeć na nie: były bose, obdarte, chude, blade, kradły w okolicy, co tylko się dało; karciarstwo, tytoń i wódkę te dzieci już znały.

- Kto wam kazał, wy durne, mieć tyle dzieci! - lżył wójt kobiety z Huty, gdy choroba lub ostatnia nędza przyganiała te niewiasty do gminy po zapomogę.

- Tej hołocie zachciewa się dzieci! - krzyczała z wozu opasła pani Kluskowa, ilekroć przejeżdżała przez Hutę z wystrojonymi dwiema córkami.

- Ja bym powystrzelał to szamłajstwo, bo to tylko podpalacze, koniokrady i ladacznice z tego wyrosną - wrzeszczał na gromadki bawiących się na drodze ubogich małych dziatek hutniańskich sołtys z Kaczego Dołu, gdy jeździł tędy z miasta lub do miasta. A prał batem, jeżeli które mu się u woza uwiesiło.

- Mój Boże! - mówił inżynier Kocur, gdy zeszli się do niego którejś niedzieli Mrówka z żoną i dziećmi oraz Sroczkowie i Piątkowscy.- Nasz naród jest tak niezdarny, że nie wie, co zrobić z największym swoim skarbem: z rodzinami wielodzietnymi. Ileż tych rodzin marnuje się u nas choćby w takiej Hucie! Dzieci tam jest w bród, ale rodzice nie umieją sobie radzić, by je utrzymać, bo nie mają, tak jak my chłopi, własnych warsztatów pracy. Nie tak jest na zachodzie Europy i w kulturalnych państwach Europy Półn. Wprawdzie tam jeszcze ogół małżeństw unika po dawnemu licznego potomstwa, ale już rozlega się tam krzyk o rodziny z licznymi dziećmi, bo tamte narody boją się wymarcia. Jakże więc tam teraz szanuje się rodziny, co chcą mieć wiele dzieci! Jakże tam pomaga i rząd i naród takim rodzinom! My w porównaniu z tamtymi narodami i z ich pomocą dla rodzin wielodzietnych jesteśmy po prostu dziczą. Byłem na przykład w tym roku w Szwecji. Budżet państwa na rok 1945/46 wynosi tam trzy miliardy koron. Opieka Społeczna dostaje z tego 700 milionów koron, a jest to głównie pomoc dla rodzin z dziećmi. Prócz tego pomagają samorządy i liczne stowarzyszenia prywatne. To samo jest we Francji, w Belgii itd.

- Musimy pomóc tym biedakom z Huty! - zawołali wszyscy.

- Już mówiłem o tym z naszym nowym proboszczem - powiedział Mrówka.

Kto jest burżujem
w czasach świadomego macierzyństwa?

- Widzicie - wyjaśniał sprawę Huty inżynier Kocur - dziś są zupełnie inne czasy, niż były dawniej. Dziś małżeństwa, jeżeli mają wiele dzieci, to mają je z dobrej woli, świadomie.

Ale w takich, jak dziś, czasach, gdy ogół małżeństw ma mało dzieci, jest bardzo ciężko wyżyć tym małżeństwom, co są wyjątkami i mają wiele dzieci. Otóż jedne z tych małżeństw umieją jakoś sobie radzić, żeby mieć na utrzymanie licznych dzieci. Takimi jesteśmy my. Ale drugie małżeństwa nie umieją sobie radzić: mają tylko dobrą wolę posiadać liczne dzieci. I właśnie takim rodzicom trzeba pomagać wychowywać po ludzku tę liczną dziatwę. Tym bardziej, że dla tak mało liczebnego narodu, jak nasz, każde dziecko to skarb nad skarbami.

- A ileż to wydatków my ponosimy na swe dzieci dlatego tylko, bo ich mamy wiele!

W Kaczym Dole rodzice tych wydatków wcale nie ponoszą, bo nie mają dzieci - zauważyła żona Mrówki.- A przecież my wychowujemy swe córki i synów na przyszłe matki dla narodu, na przyszłych żołnierzy, którzy będą bronili tych, co dziś unikają dzieci. My też dajemy narodowi więcej przyszłych pracowników i pracownic niż ci, co mają po jednym lub po dwojgu dzieciach. Gdy te rodziny chłopskie i robotnicze z naszej gminy powymierają, które teraz mają mało dzieci, to nasze potomstwo zajmie całą gminę i dzięki temu będzie tu miał kto pracować dla narodu.

- Właściwie dziś w czasach świadomego ojcostwa i macierzyństwa jest burżujem ten, kto urządza się wygodnie i ma dwoje dzieci, bo taki typ pluje po prostu na przyszłość Polski, gdyż z nauki statystyki wiadomo, że społeczeństwo złożone z małżeństw z dwojgiem dzieci niezadługo. wymrze - zauważył Sroczka.

- Jeżeli Polska do tego czasu istniała, to przede wszystkim dlatego - zabrał znów głos Mrówka - że w ciągu tysiąca lat naszej historii małżeństwa polskie były nadzwyczaj wielodzietne. Natomiast obecne małżeństwa z dwojgiem dzieci, to niedołęgi, bo nie zapewniają nawet istnienia narodowi, gdyż społeczeństwo złożone z takich małżeństw jest wymierające. Małżeństwa więc dwudzietne, tylko żerują na spuściźnie zostawionej po dawnych małżeństwach wielodzietnych. To pasożyty.

- Ależ prawdę rąbiesz, Mrówka - mówił Kocur. - Jedynie małżeństwa wielodzietne zapewniają byt narodowi i państwu. Dlatego są one najważniejsze dla państwa. One i tylko one są małżeństwami obywatelskimi.

- Czyli dziś poznajemy, kto jest obywatelem, a kto jest burżujem i pasożytem - według tego, ile kto ma w małżeństwie dzieci i jak je wychowuje - zauważyła żona Mrówki.

- Właśnie - odrzekł Kocur. - Dlatego sprawiedliwość w czasach świadomego ojcostwa i macierzyństwa polega na tym, że muszą być specjalne wielkie ulgi w podatkach, opłatach, patentach, specjalne przywileje prawne, pierwszeństwo do pracy i posad, wyższe pensje oraz daleko większa pomoc we wszystkim - dla rodzin z wielu dziećmi. Bo rząd i państwo nie jest dla wygodnych burżujów i pasożytów unikających dzieci, czyli nie jest dla wymierającej części narodu, ale dla żywej: wielodzietnej. Inna sprawiedliwość jest staroświecka i dobra była w czasach naszych babek i dziadków, gdy prawie każda rodzina miała wiele dzieci. Litość mnie bierze i ręka mnie swędzi, gdy słyszę, jak różne babki skrzeczą o reformach i sprawiedliwości, lecz milczą o najważniejszej reformie: o sprawiedliwości dla robotniczych, chłopskich i inteligenckich rodzin wielodzietnych. Gdy usłyszę o takiej sprawiedliwości to dopiero będę wiedział, że coś się robi, aby Polska naprawdę żyła, a nie żeby wymierała z powodu zabobonu "dwojga dzieci".

Nowy proboszcz

Wtem wszedł ksiądz. Przywitał zebranych i powiada:

- Wracam z Huty. Mam już program. Ale przyszedłem po radę i pomoc.

- A my tu właśnie o tych biedakach z Huty mówiliśmy! - zawołała Hanka Kocurowa.

- Dlaczego pani nazywa ich "biedakami"? - dziwił się ksiądz. - Ludzie co mają dzieci, są bogaczami, chociaż żyją w nędzy, bo gdy dzisiejsi burżuje małodzietni i bezdzietni wymrą z braku dzieci, to do naszych "biedaków" wielodzietnych będzie należał cały świat. Czyż Pan Jezus nie powiedział, że "cisi posiądą ziemię"?

Młodzi chłopi z podziwem patrzyli na swego proboszcza, bo z duszy im te słowa wyjął, a on tak dalej mówił:

- Musimy wszystkim się dzielić z polskimi rodzinami wielodzietnymi, albo Polska haniebnie zginie z braku dzieci: z braku ludzi. A przedtem przyjdzie wróg i zabierze nam wszystko to, co dziś tak ciułamy, czym nie dzielimy się z tymi ubogimi, którzy teraz żyją w małżeństwie po Bożemu i którzy dlatego cierpią niedostatek ze swymi licznymi dziećmi. Wróg odbierze nam nasze dobra za karę, za brak miłosierdzia!

- I za głupotę naszej inteligencji, która nie rozumie, czym jest rodzina wielodzietna - dodał inżynier Kocur.

- A czyż chłop i robotnik to rozumie? - pytał Sroczka.

- Moi drodzy - mówił ksiądz - ani UNRRA, ani "Caritas", ani Czerwony Krzyż, ani Opieka Społeczna, ani lekarze nie rozumieją tego! U nas ludzie tak myślą o rodzinie wielodzietnej jak... Kaczy Dół. Organizacje społeczne i organizacje miłosierdzia muszą przecież raz wreszcie tak pomagać ubogim rodzinom wielodzietnym, żeby one poczuły tę pomoc! Od rodzin wielodzietnych mają zaczynać rozdawanie darów. Ale nie z tym do was przyszedłem.

- A z czym? - zawołali.

- Z programem dla Huty. Otóż 100.000 złotych, zebrane na organy, przeznaczam na uruchomienie cegielni w Hucie. Pan to zrobi, panie inżynierze! Wydostałem dla pana dokument urzędowy w tej sprawie. A może uda się panu uruchomić i tartak na zimę? Ludzie będą mieli pracę. Zamiast organów będą Panu Jezusowi śpiewały dzieci z Huty, ale już najedzone i nieobdarte.

- Cudownie! - zawołał Kocur.

- Proszę księdza, będą i organy - dodał Mrówka. - Gdy ludzie z parafii zobaczą, ile dobrego zrobiły ich pieniądze, dadzą wkrótce nową składkę na kościół.

- Z robotnikami z Huty - kończył proboszcz - odbudujemy im na zimę domki. Musimy ich nauczyć wspólnie pracować, żeby możliwie umieli własnymi rękami dźwigać się z nędzy. Tackę z każdej co drugiej niedzieli przeznaczam na pomoc dla ubogich matek podziewających się dziecka. Z "Caritasu" będę brał tyle, żeby rodziny w Hucie poczuły, że mają pomoc. Sprowadzam do parafii zakonnice z nowego zakonu. Jedna jest położną, druga pielęgniarką. Inne kształcą się na lekarki - położniczki i w innych specjalnościach, kształcą się na dentystki. Jedna jest krawcową: będzie przerabiała dla Huty ubrania amerykańskie. Zakonnice te mają powiedziane w regule, że mają mieszkać i żywić się na takim poziomie, jak najuboższa rodzina wielodzietna w Polsce. Walą, moi drodzy, nowe zakony: zakony pomocy dla ubogich rodzin! Wali nowa. Żywa Polska! Nie będą więc nasze kochane cztery rodziny osamotnione. Będzie nas wiele. Będziemy potęgą! Nie zamieni się Polska... w Kaczy Dół, ale w Wolę Stalową. W Polskę kwitnącą sprawiedliwością, kulturą i potęgą. W Polskę kwitnącą dziećmi! Chodzi tylko o to, czy mogę na waszą pomoc liczyć?

- A oni wówczas, jakby tknięci niewidzialną siłą podnieśli się i stanęli jak do przysięgi. Bo czuli, że przez usta tego prostego księdza przemawia do nich Bóg. Do zdrowej wsi. Do narodu.