Podczas wojny, jaką bolszewicy prowadzili na wschodzie w 1920 r. pracowałem w szpitalu w mieście Czycie za Bajkałem.
W tym czasie przywieziono na oddział chirurgiczny dowódcę bolszewickiego pancernika, ciężko zranionego w nogę odłamkami granatu. Noga była już zgangrenowana, gdyż od wypadku minęło kilka dni.
W sali, w której ułożono chorego, wisiały na ścianie dwa obrazy; jeden z nich wyobrażał postać M[atki] Bożej. Nie uszło to uwagi bolszewickiego komendanta. Miotając bluźnierstwa, wydał rozkaz zdjęcia obrazów i wyniesienia ich z sali.
- Pan jesteś tu tylko chorym - dałem mu odpowiedź - a nie ustawodawcą, dlatego żadnych rozporządzeń nie możesz wydawać.
Otrzymałem na to zapewnienie, że wydali mnie ze szpitala albo pozbawi życia.
- Śmierci się nie boję - odrzekłem. - Po moim zwolnieniu możecie wyrzucić obrazy, ale póki ja pracuję, one będą wisieć. Przecież ani ja, ani pan nie wieszaliśmy ich, tym bardziej, że są zapisane w inwentarzu szpitalnym, który i wy, komuniści, uszanować powinniście.
Ranny komendant zwrócił się wówczas do dwóch komunistów z poleceniem, aby weszli po drabinie i zrzucili obrazy ze ściany, przynajmniej obraz M[atki] Bożej.
Z mej strony rozkazałem natychmiast schować drabinkę, co też zaraz spełniono. Na wiadomość o tym, komendant wpadł w straszny gniew, począł kląć i urągać. Choroba jednak postępowała. Ranny czuł się coraz gorzej. Na krótko przed śmiercią cudowna zmiana zaszła w duszy chorego. Ten niedawny bluźnierca M[atki] Bożej, bezbożnik, w obliczu śmierci złożył ręce i zaczął się modlić. Przez 6 godzin prosił, błagał, jęczał u stóp M[atki] Bożej. Prosił o przebaczenie swoich grzechów i przywrócenie zdrowia. Podobnej modlitwy nie widziałem w moim życiu. Wreszcie, po 6 godzinach od chwili cudownego nawrócenia, skonał z modlitwą na ustach. Śmierć odkryła mu prawdę: jest Bóg.
Markiewicz Piotr
Odwiedzają mnie w Warszawie znajomi, których poznałem w Ameryce. Jeden z Jankintown (przedmieście Filadelfii) mówił, ze Tomasz Lemuel wydawał tam ucztę, na której jeden z gości rzekł innych: "Jest nas 13, jak w wieczerniku w Jerozolimie". Nastąpiły kpiny, śmiechy. Po czym Lemuel wyznaczył sobie role Chrystusa innemu Judasza, itd., wziął chleb i dzielił między towarzyszów przez ohydne naśladowanie najstraszniejszych bluźnierstw. Naraz Lemuel blednie i narzeka na ból głowy. Za kilka dni znaleziono go nieżywy w łóżku. Uśmiech szatański odmalował się na rysach jego twarzy.
Zdarzające się od czasu do czasu wypadki dowodzą, że naśmiewać się z rzeczy Bożych nie wolno.
Ks. A. S.