Rodzice muszą walczyć
Rodzice muszą walczyć

RODZICOM LICZNYCH DZIECI DZIEJE SIĘ KRZYWDA!

Najważniejszą sprawą dla małżonków jest - żyć w małżeństwie tak jak Bóg nakazuje. W tym celu należy jeszcze walczyć o to, żeby małżeństwa, żyjące po katolicku, miały bez porównania lepiej, niż małżeństwa żyjące po pogańsku.

Tymczasem jednak rodzice żyjący uczciwie po katolicku - milczą, tak jakby się im nic nie należało; pozostali zaś rodzice wolą przez straszne grzechy unikać potomstwa, aniżeli żądać wielkim głosem lepszych praw dla ojców licznych rodzin, lepszych praw dla matek licznych dzieci i lepszych praw dla dzieci, pochodzących z licznych rodzin. Bo nikt nie ma takiego prawa do walki o lepszy byt, jak rodzice dzietni, gdyż oni dają Polsce największe bogactwo: ludzi. Wszak tylko jako wielki i mnożny naród - wszystko przezwyciężymy. Świat jest ogromny i miejsca w nim dosyć, czyż my Polacy nie możemy być jednym z największych narodów świata? Czyż my gorsi od innych wielkich narodów. Trzeba żyć po katolicku, ale zarazem trzeba walczyć, żeby nie ginąć marnie, ale żeby ci, co żyją po katolicku, już tu, na ziemi mieli lepiej od rozpustników lub zabójców własnych dzieci.

Na razie jednak jest tak, że robotnik, który ma żonę i dzieci, tyle ma na utrzymanie co kawaler. Urzędnicy - to samo. Również włościanie: albo ten, co ma dziesięcioro dzieci albo ten, co się wcale nie żeni, płacą na ogół jednakowe podatki. Jest to wielka niesprawiedliwość. Nie ma żadnego porównania między człowiekiem, który utrzymuje tylko sam siebie a człowiekiem, który ze swego zarobku utrzymuje liczną rodzinę.

Ileż to bowiem kłopotów kosztuje ojca i matkę - każdy dzień jednego ich dziecka? Ile wysiłków, zmartwień i pieniędzy idzie na utrzymanie, wychowanie każdego dziecka - codziennie? I tak przez całe życie powiedzmy średnio przez jakieś dwadzieścia lat, nim to dziecko dorośnie i samo już sobie będzie mogło radzić. A gdy dzieci takich mają rodzice pięcioro, ośmioro... Jeżeli policzyć, że każde dziecko trzeba około dwudziestu lat utrzymywać, to ojciec ośmiorga dzieci daje 160 lat pracy na utrzymanie swych dzieci. I jak tu takiego ojca równać w prawach z takim, co żyje wygodnie i ani myśli zakładać rodziny?

ponewierka

Ale dzisiejsze prawa nasze są takie, że mało uwzględniają potrzeby, że słabo bronią rodziny: prawa nasze bronią głównie jednostek. Toteż takiemu urzędnikowi i robotnikowi, co ma pracę, nieźle się dziś dzieje, tylko dotąd, dokąd każdy z nich się nie... ożeni. Podobnie może wyżyć, i to przyzwoicie, taki włościanin, który dotąd nie założył rodziny. Dzisiejsze warunki życia bardzo niewiele człowiekowi rodzinnemu pomagają albo że nawet go rujnują. Trzeba więc dodać specjalne prawa któreby broniły zdrowej, licznej w dzieci - rodziny. W tym celu musimy my robotnicy, włościanie i urzędnicy - zacząć walczyć o nowe prawa w Polsce, ale musimy o nie walczyć nie jako jednostki, tylko jako ojcowie rodzin.

Starali się już co prawda w Polsce o lepszy byt robotnicy, urzędnicy i walczą nadal i chłopi, ale u- biegają się tylko jako jednostki, nie zaś jako ojcowie rodzin, i dlatego wszystko to, co wywalczyli, pomaga zazwyczaj jednostce, pomaga ludziom samotnym, ale nie pomaga ludziom mającym rodzinę, a nawet niszczy ludzi rodzinnych, nierodzinnych zaś odstrasza od małżeństwa.

Rodzice, co mają liczne rodziny, siedzą cichutko - jak mysz pod miotłą, zamiast walczyć o lepsze dla siebie prawa.

Są już nawet tacy rodzice, co się wstydzą, gdy im się urodzi jeszcze jedno dziecko. Spotykam niedawno pewnego ojca i pytam go:

- Kiedy pan ochrzci synka!

- Ach, proszę pana, kiedy to wstyd, że się jeszcze ma synka.

- Jaki wstyd? Co pan mówi?

- Ano, bo teraz nie moda na dzieci.

- Jak to? A co panu po modzie? Ma pan czterech synów, teraz piąty, daje pan więc w ten sposób pięciu synów naszej Armii, pięciu Polaków - Polsce, pięć dusz - Kościołowi. W ten sposób się pan bardziej przysłuży Polsce, niż ten coby miał być pięć razy ministrem, ale nie ma dotąd żadnego syna, choć dwa razy zmieniał wiarę i tak zwane "żony".

- No, ale kto na to dziś patrzy?

- To rób pan tak, żeby patrzono.

Rodzice wszystkich stanów - łączcie się do walki o lepszy byt dla rodziny, ale nie po dziadowsku, żeby nie mieć dzieci, lecz z godnością człowieka, po katolicku: żeby wszystkie nasze małżeństwa żyły po katolicku i żeby rodzice, co mają liczne dzieci, mieli wyjątkowo dogodniejsze dla siebie warunki życia i prawa.

Ale o jakie to prawa walczyć muszą rodzice?

SZPITAL DARMO DLA NIEZAMOŻNYCH

Największym nieszczęściem w rodzinie jest choroba. Najgorzej zaś, gdy zachodzi wtedy potrzeba szpitala, lecz do szpitala tego nie można się dostać, bo albo nie można otrzymać "karty skierowania" do szpitala, albo też nie chcą tam przyjąć bez karty, gdy się nie ma pieniędzy. A szpital jest drogi, naród zaś nasz nie jest bogaty.

Obliczono, że w Polsce 300.000 ciężko chorych nie może się co roku dostać, do szpitali, w tej liczbie 60 000 takich, co potrzebują operacji. Wiadomo także, że w Polsce jest blisko pięć razy mniej szpitali niż na przykład w Niemczech. Ilu ludzi z tego powodu przedwcześnie umiera, ilu zostaje kalekami na całe życie... A przecież w Polsce są ubezpieczalnie społeczne, które co roku mają dochodów około pół miliarda złotych ). Gdyby same te ubezpieczalnie dawały tylko po 30 milionów rocznie na budowę szpitali, mielibyśmy za te pieniądze co roku po 100 nowych szpitali na prowincji ). Co by to była za wygoda dla łych chorych, którzy są członkami ubezpieczalni, no i dla chorych ze wsi. Przecież nasza ludność, wiejska dziś bardzo mało może korzystać ze szpitali - jest ich mało i są dla naszej wsi - za drogie.

Otóż rodzice muszą żądać:

1) żeby leczenie w szpitalach było za darmo dla każdego biednego i niezamożnego chorego.

2) Ażeby Rząd i Ubezpieczalnie budowały więcej szpitali co roku na prowincji, po miastach, miasteczkach, osadach, i wsiach - dotąd, aż będzie w Polsce tyle szpitali, żeby było w nich miejsce dla każdego ciężko chorego.

3) Ażeby dotąd, dokąd nie ma jeszcze dostatecznej ilości, przyjmowano chorych do leczenia szpitalnego nie według "karty skierowania", nie według sumy posiadanych pieniędzy, nie według protekcji czy znajomości - ale według stanu choroby.

4) Ażeby w szpitalach i ubezpieczalniach, gdzie leczą się katolicy pracowali tylko lekarze-katolicy.

5) Ażeby służba w szpitalach i siły pielęgniarskie były zakonne lub pod kierownictwem zakonów, bo tylko taka służba szpitalna dobrze obsłuży chorego, która pójdzie do szpitala pracować nie z interesu, ale z miłosierdzia.

6) Ażeby nie wolno było lekarzom i położnym w żadnym wypadku przerywać ciąży.

7) Ażeby za takie zbrodnie surowo karać lekarzy i matki w myśl istniejących co do tego przepisów prawnych - inne prawa odnoszące się do tej kwestii należy odpowiednio dostosować w duchu katolickim i zaostrzyć.

Czyż mogą rodzice w tych wszystkich sprawach dłużej milczeć?

DOBRE JEST KOMORNE, LECZ LEPSZY - WŁASNY DOM!

Z całego kraju otrzymujemy listy, z których się okazuje, że coraz więcej jest po miastach takich właścicieli domów, co nie chcą przyjmować na mieszkanie rodziców, posiadających więcej dzieci.

Oto jeden z tych listów:

"że dziś ludzie unikają dzieci, to czynią nie zawsze ze swojej winy. Oto mój kolega szukając mieszkania natrafił na gospodarzą, który miał mieszkanie do wynajęcia, ale dla bezdzietnych, Wtedy mu ten kolega oświadczył, że nie ma dzieci, ale będąc razem z żoną, która była w ciąży, co zauważył gospodarz mówi: "ale będą dzieci" - no i nie wynajął mu mieszkania. I w tych warunkach, jakie istnieją, potępiając jednostronnie tyko rodziców, wyrządza im się krzywdę. Dopóki mieszkania będą dla bezdzietnych, dopóki ludzie będą mieszkać w szopach i piwnicach albo mieszkaniach ciasnych, to w takich warunkach życie normalne się rozwijać nie może i nie będzie."

Takie postępowanie właścicieli domów jakie widzimy w powyższym liście jest zbrodnią i nie ma dość słów na potępienie tego rodzaju postępowania. Poza tym komorne, szczególnie w dużych miastach, jest za drogie.

Co wobec tego mają robić rodzice? - Też walczyć. O co walczyć?

1) Żeby Rząd i samorządy ułatwiły opłatę komornego tym lokatorom, którzy mają więcej niż czworo dzieci a mają za małe zarobki, żeby była ochrona lokatorów z liczną rodziną.

2) Żeby właścicieli domów karano za nie wynajmowanie mieszkań rodzicom z większą ilością dzieci.

3) Żeby kasy państwowe i półpaństwowe udzielały hojnie długoterminowych pożyczek i na dogodne spłaty - nie tylko ludziom zamożnym na budowę wielkich kamienic czynszowych, ale przede wszystkim rodzicom, mającym liczne dzieci, na budowę dla nich jednorodzinnych domów - na własność.

RODZICE MUSZĄ WALCZYĆ O WŁASNE WARSZTATY PRACY

Czemu dziś taka niepewność! - Bo coraz więcej ludzi pracuje u kogoś i w ten sposób zależy od kaprysu, dobrej woli lub powodzenia tego kogoś. Coraz więcej jest też takich ludzi, co nie dążą do tego, by pracować dziś lub kiedyś na swojem, ale co już są lub chcą iść do kogoś na stałą pensję a więc tak jak by na służbę. Bo tyle, że się jeden z takich ludzi najemnych nazywa "służący", robotnik a drugi szumnie "pracownik", "urzędnik", ale to prawie jedno i to samo, bo i jeden i drugi i trzeci zależą od kogoś kto im daje pracę, i to zależą bardzo silnie.

Rozumie się: praca jest rzeczą świętą,- rozumie się, muszą być zawsze urzędy i urzędnicy, muszą być też prawdopodobnie zawsze wielkie fabryki i robotnicy, więc nie każdy może pracować na swoim, ale najlepiej będzie dla społeczeństwa, gdy jak najmniej ludzi zależy od pracodawców, czyli gdy jak najwięcej ludzi będzie pracowało we własnych warsztatach. Wydaje się, że miał rację nasz poeta Kochanowski, mówiąc, że ten jest panem kto pracuje na swoim. Dzisiejsze wynalazki, szczególnie w dziedzinie elektryczności i komunikacji mogą doprowadzić do tego, że wiele wyrobów, które wytwarzają duże fabryki będzie można wykonywać w małych fabryczkach i niewielkich warsztatach rodzinnych.

Ale kto powinien najbardziej się starać o ten nowy, zdrowszy, szczęśliwszy dla społeczeństwa i Polski porządek w warsztatach pracy i w handlu, w przemyśle? - Rodzice. Dlaczego? - Bo gdy w społeczeństwie za dużo ludzi dąży do tego, żeby nie pracować na swoim, ale żeby iść do kogoś pracować, wtedy źle się zaczyna dziać przede wszystkim - z rodziną. Nasamprzód coraz mniej ludzi zakłada wtedy rodziny, bo coraz więcej jest takich, co są niepewni swych posad, swej pracy, swych stałych zarobków. Gdy zaś zarobki są za małe lub gdy coraz trudniej, to ci, co już mają rodziny, ograniczają w sposób grzeszny ilość potomstwa. Inteligenci znów, którzy są urzędnikami, nie są pewni nawet własnych swych posad i najczęściej niewielkie sami biorą pensje, - byle więc jedno czy dwoje z pozostawionych, często własnowolnie, przy życiu dzieci - "wysoko" wykształcić itd., itd.

Widać więc z tego, że gdy coraz więcej ludzi idzie pracować do kogoś, to wtedy wytwarza się takie położenie, że jest coraz trudniej ludziom najemnym zakładać rodziny i coraz więcej ludzi nie żyje w małżeństwach po katolicku. Ale nie tylko dzieje się to: ludzie ci wtedy coraz gorzej pracują.

O CO JESZCZE RODZICE MUSZĄ WALCZYĆ?

W tym artykule wyczerpaliśmy tylko temat częściowo. Bo rodzice walczyć muszą jeszcze o wiele innych rzeczy, bodajże o wszystko, gdyż prawie wszystko, co nas otacza, jest nie takie, jakie być powinno. Chodzi jednak o to, żeby pracownika takiego, który ma rodzinę, broniło prawo nie tylko jako jednostkę, ale przede wszystkim jako głowę rodziny. Wtedy tylko pracownik najemny nie będzie się czuł niewolnikiem, ale człowiekiem o pewnej godności osobistej i wówczas też będzie mu daleko łatwiej niż dziś - żyć w swym małżeństwie po katolicku.

O co dalej w tym celu rodzice powinni walczyć, wypadnie powiedzieć następnym razem.