Powrót syna

Ekspres z Arras... Tędy!...

Cała rodzina Durroyer, ojciec, matka, braciszek i dorosła siostra, przeciska się wśród tłumu na peron 5, gdzie staje, w sam raz o 7-ej wieczorem, sapiąca, otoczona parą, potężna lokomotywa z Północnego Dworca.

Gwar... Żołnierze złażą ze stopni, ciężcy, zakurzeni, opaleni, lecz jakże szczęśliwi!... Osiem dni urlopu!...

Oczy matki Durroyer szperają w grupach...

- Oto on!... krzyczy dziewczyna i rzuca się jak strzała ku pięknemu sierżantowi, na którego piersi lśni medal walecznych.

* * *

W trzy godziny potem u państwa Durroyer.

Moc opowiadań z wojny, zbliża się deser. Matka wstaje... Trzeba przyszykować jeszcze lepiej pokój żołnierza; biedak, musi być bardzo zmęczony.

Ojciec szkicuje program na dzień następny, bo z tych ośmiu dni nie można uronić ani chwili. Sierżant słucha, wreszcie przerywa:

- Dobrze, ojcze... Proszę cię tylko o jedną godzinę no jutro rano.

- Po co?

- Bo to niedziela... Chcę być na Mszy Św.

Gdyby piorun spadł u stóp starego wolnomyśliciela, jakim jest ojciec Durroyer, zrobiłby mniejsze wrażenie.

- Na Mszę!... Ty idziesz jutro na Mszę?

-...Jutro, i w następną niedzielę, we wszystkie niedziele.

- Może jeszcze będziesz spożywał Hostię?...

- Istotnie, przyjmę Tego, którego czcili wszyscy nasi przodkowie...

- Ależ tyś nawet nie ochrzczony!...

- Owszem już... W wigilię bitwy pod Carency.

- Przez jezuitę?...

- Nie... przez zwykłego młodego wikariusza z Paryża... Nazajutrz zginął.

Starzec nie może dalej słuchać... Podnosi się.

- Słuchaj!... To straszne, co mam ci powiedzieć!... Kochałbym więcej...

Lecz nie śmie ciągnąć dalej.

Milczenie zapada między tymi dwoma ludźmi, gdy z boku słychać śmiechy matki i córki, strojących kwieciem pokój drogiego żołnierzyka...

* * *

- Posłuchaj mnie proszę, ojcze... Nie szanuję i nie kocham nikogo bardziej jak ciebie... Zachwycasz się wolnością... Otóż, pozwól mi żyć według mojej wiary, jak ty żyjesz według swojej...

- Ja... przecież ja w nic nie wierzę...

- A jednak!... Nie dokończyłeś zdania przed chwilą... Bałeś się, czy kto cię nie podsłucha i cię nie wysłucha... Przyznaj się?

- ...!!!

- Co do mnie, ja wierzę, że Bóg jest!.. Wierzę w życie przyszłe!... Wierzę, że chrześcijaństwo przedstawia to, co powinno by być religią urzędową ludzkości, i żaden człowiek nie ma prawa zapoznawać wyników jej nauki!...

- A ja, pytam się samego siebie, czy to mój syn stoi przede mną!... Ten, o którym myślałem, żem dobrze jego mózg uzbroił na te wszystkie niskie zabobony... Nie poznaję cię już!

- Ach! ojcze, widziałem, jak się umiera!... sam doświadczyłem siły, jaką daje wiara do wypełniania najniższych obowiązków... W czasie długich nocy w okopach rozmyślałem z oczyma wzniesionymi ku gwiazdom. Mówiłem sobie: jak cudowny ład w tym wszechświecie, który mnie otacza swym milczącym majestatem!... Wszędzie ład, porządek!... W płatku tego kwiateczka, który rośnie... Porządek w zawrotnym biegu tych światów, których sama wizja człowieka przytłacza...

- Cóż z tego?

- Cóż... byłbyż tylko chaos w świecie moralnym, tzn. najważniejszym ze wszystkich, bo tu właśnie myśli się... cierpi... kocha!...

- Nie rozumiem...

- Miałem wielu kolegów, wspaniałych oficerów, żołnierzy przed którymi chciało się padać na kolana... Iluż to z nich widziałem w agonii, umierających wśród strasznych cierpień!... I wszystko miałoby się dla nich skończyć!? Warto by się im było aż na heroizm zdobywać dla nicości!?... Całość ich jaźni ma się zamykać w tym ciele, które rozkłada się, tam, nieznane, w głębi jakiegoś dołu!... Cóż znowu!... Cała ludzkość protestuje i zaręcza, że to tylko same zwłoki są tam, a ich dusze odeszły do krainy bohaterów!.. Zresztą te ich dusze, sam widziałem!... Często ich ciała nie mogły już więcej... Czasami trzęsły się że strach"!... Zostawione sobie samym, uciekłyby daleko od kartaczy i śmierci... Dusza je nawracała, podtrzymywała, rzucała naprzód jak rycerz gdy bodzie ostrogami konia i wiedzie na armatę!...

W tej chwili weszła siostra.

- Wiesz, mówi ojciec, powiem ci nowinę, od której padniesz z radości...

- O?...

- Brat twój wrócił okryty medalikami i szkaplerzami...

- Oh! ojcze... To nie godne ciebie... Nie mam ani medalika ani szkaplerza... A przecież tak!...

Sierżant grzebie w swej kieszeni, w tej kieszeni żołnierskiej, gdzie wszystko się gromadzi, i wyciąga strzępy jakiejś rzeczy... Opalone to... spłaszczone... powiązane poczerniałym sznurkiem... Przypatrując się dłużej, rozpoznawało się różaniec, ziarnka pokruszone, niektórych brak. guzik od płaszcza żołnierskiego zastępuje medalik...

- To jakiś Bretończyk, strasznie poraniony, wręczył mi go, umierając: "Zmów na nim trochę za mnie;... ja, ja już dłużej nie mogę!" Masz, ojcze, ten oto różaniec!... Czy odważysz się kpić z niego!...

Starzec bierze różaniec.

Widoczne są na nim ślady krwi...

Cóż mu powie, staremu antyklerykałowi, ten różaniec z pola bitwy, wypadły z rąk bohatera, na samym progu wieczności?... Tajemnica ukrytego działania w duszach. Patrzy nań długo, oddaje synowi i, tonem zciszonym:

- Tak... Może być!... Lecz te tam imiona... Bóg!... Chrystus!... Niepokalana!... To takie się zdaje dalekie!... tak dalekie!...

- A czasami, to takie bliskie! odpowiada syn, który wie coś o tym...