PRZYKRE ZAPOMNIENIE. - ZWIEDZAMY KATEDRĘ W AKWIZGRANIE. - SĘDZIWE ZABYTKI SKARBCA. - WŁÓCZĘGA PO KOLONII. - W BERLINIE. - KWARANTANNA W ŁOWICZU. WRESZCIE W DOMU. - ZAKOŃCZENIE.
Po kilkugodzinnej jeździe - a wyjechaliśmy z Paryża parę minut przed północą - budzimy się rano, więcej; zmęczeni niż wyspani, w Akwizgranie (Aachen)
- Czemu stoimy tak długo? Co się stało? - Krzyżują się pytania. Na razie trudno o pewne wiadomości. P. Kliks milczy jak grób, ale widać coś go niepokoi. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że to - jak nas zapewniano - p. dyrektor zapomniał wizy niemieckiej w Paryżu i dlatego zatrzymano nas tu, już na terytorium niemieckim, gdy policja graniczna stwierdziła w naszych paszportach brak wizy na wjazd do Niemiec. Złośliwi twierdzili, że to zapomnienie było trochę celowe i połączone z wyraźnem lekceważeniem sprawy w złudnej nadziei, że na granicy jakoś się to zrobi, a koszt będzie mniejszy. Zapomnienia jednak każdemu się zdarzają.
Mniejsza o przyczynę. Faktem jest, że musimy czekać tu do popołudnia, gdy tymczasem jeden akademik, z Poznania pojechał załatwić formalności z wizami. Kosztowało nas to 8 godzin mitręgi...
Trzeba czas wykorzystać na Uwiedzenie miasta - mówi ktoś - a jest tu bardzo stara katedra.
Miasto robi wrażenie naszego Krakowa. Choć nieco mniejsze, jednak czyste, ulice dobrze asfaltowane i nie ma pejsatych mniejszości. Idziemy zwiedzić katedrę.
Starożytna ona, bo zbudował ją jeszcze Karol W. w r. 804. Tu też jest kaplica, w której go ochrzczono.
Po prawej stronie w przedsionku widzisz niedźwiedzicę z brązu z czasów helleńskich. Wchodzimy do wnętrza.
Jasno tu i radośnie - jakiś mistyczny nastrój unosi się w powietrzu.
Przez olbrzymie witraże przedzierają się snopy promieni słonecznych, wypełniając wnętrze kościoła różnobarwnem pogodnym światłem. Na środka wznosi się potężna kopuła, wsparta na 8 filarach, przywiezionych aż z Ravenny, Rzymu i Treviru. Na nich też wspierają się dwupiętrowe empory (jakby galerje nad bocznymi nawami). Wnętrze kopuły lśni złotem tłem mozaik z 24 starcami apokaliptycznymi wokół Chrystusa. W środku wisi ogromny żyrandol miedziany, złocony - dar Fryderyka Barbarossy z 1165 r.
W prezbiterium zwisa ze sklepienia - jak u nas lampka wieczysta - obraz - płaskorzeźba dwustronna, pochodząca z X wieku, a przedstawiająca Niepokalaną Dziewicę. Rzecz o tyle ciekawa, że nigdzie dotychczas nie spotkałem czegoś podobnego.
Podziwiamy ambonę z wczesnogotyckimi rzeźbami z kości słoniowej - dar Henryka II (zm. 1024 r.). Po stronie zachodniej marmurowy tron koronacyjny Karola W., b. skromny i prosty.
W kaplicy św. Michała sarkofag tegoż cesarza, pochodzący jednak z II w. po Narodzeniu P. Jezusa, a więc zabytek sztuki rzymskiej.
Gdziekolwiek rzucisz okiem, wszędzie przemawiają do ciebie dawne wieki, patrzą średniowieczni ludzie, którzy w tej świątyni modlili się, ocierali o te mury, byli świadkami wielu dziejowych chwil.
Wokół wirydarza ciągną się krużganki. Idziemy nimi zwiedzić skarbiec. Co za starożytność, jak czcigodne i cenne pamiątki! Więc pokazują nam kosztowne szaty liturgiczne, ornaty, dalmatyki, kapy - czystym złotem tkane; tam znów wyszywane tysiącami pereł; złotą monstrancję; szereg wspaniałych, bardzo starych relikwjarzy gotyckich, z relikwjami narzędzi Męki Pańskiej.
Przewodnik wskazuje nam też wielowiekowy mszał z rotą przysięgi, którą składali cesarze zaraz po koronacji, że - jako kanonicy akwizgrańscy (a tytuł ten tradycyjnie do nich należał) - będą bronili praw katedry. Dalej srebrny sarkofag, w którym spoczywają kości.
Karola W., róg łowiecki z kości słoniowej, i cały szereg obrazów, malowanych na drzewie, a składanych przez różne państwa. Wśród nich widzimy obraz Najśw. Maryi Panny z herbem Polski.
I wiele innych rzeczy cennych, tak że względu na materiał, jak więcej jeszcze ze względu na starożytność i piękną robotę.
Opuszczamy przybytek starożytności, nasłuchawszy się do syta dat i imion starych cesarzy.
Nazewnątrz katedra wygląda wspaniale i majestatycznie. Godny uwagi jest zegar wieżowy, w którym o 12 wychodzi P. Jezus z 12 Apostołami.
Kupujemy po drodze widokówki i parę drobnostek na pamiątką, a są one tu bardzo tanie, i idziemy na dworzec, gdzie ma być obiad.
Upał ubezwładnia nas, dlatego po obiedzie nikt się nie rusza - czekamy na pociąg. Po 5-cio kwadransowej jeździe stajemy w znanej nam już Kolonii. Znów wystrzelają przed nami smukłe wieżyce katedry, porywając za sobą mysi pielgrzyma.
Co robić z czasem, którego nam, kilka godzin pozostało między pociągami? Większość wynajęła autobus, który ich miał obwieźć po mieście. Ja zaś, ponieważ mi kieszeń zapadła na ciężkie suchoty fenigowe, zdobyłem sobie kompana w osobie jednego księdza proboszcza, którego też zdaje się podobne choróbsko zaczynało gnębić, i wybraliśmy się pieszo na obejrzenie starego miasta.
Zaczynamy od katedry, a potem błąkamy się po wąskich, starych uliczkach. Zaszliśmy do pofranciszkańskiego kościoła, gdzie jest grób Czcig. Jana Duns Skota, wielkiego obrońcy Niepokalanego Poczęcia Maryi. Tu też spoczywa słynny ks. Kolping, wielki apostoł i opiekun młodzieży rzemieślniczej, który ogromnie dużo zdziałał dla biednej rzeszy terminatorów i czeladników. Toteż młodzież zachowała o nim wdzięczną pamięć do dzisiaj. I dlatego o każdej porze dnia można zastać przy jego grobie modlących się chłopców.
Po zwiedzeniu osobliwości paru kościołów, idziemy wzdłuż brzegu malowniczego Renu, aby wytchnąć nieco po skwarze dziennym.
A po wieczerzy, którą nam przygotowano w restauracji naprzeciw tumu, ruszamy w dalszą drogę - do Ojczyzny. O 7 rano następnego dnia jesteśmy w Berlinie. Jest to pierwszy piątek lipca - czy uda się znaleźć jakiś kościół katolicki, aby odprawić Mszę św.?
Dzięki Bogu, znalazłem kaplicę, do której zaprowadziła mnie jakaś paniusia, gdyż inaczej żadną miarą nie byłbym trafił. Znajduje się bowiem gdzieś w podwórzu, a do tego trzeba schodzić w dół po schodach.
I znów mkniemy pośpiesznie ku granicom ojczystych pieleszy. Po południu stajemy w Zbąszynie. W godzinę później w Poznaniu.
O godz. 19 wysiadłem w Łowiczu, aby się przesiąść do pociągu osobowego, bo pośpieszny nie zatrzyma się już, aż w Warszawie. I mimo, że sprawdzałem dokładnie w rozkładzie jazdy, okazało się, że pociągi zmienili, i musiałem czekać aż 3 godziny na dworcu.
Był ciepły wieczór, lato pachniało kwiatem lipowym. Pociąg mój już dawno minął Niepokalanów i dobił celu swej drogi - stolicy. A ja, znajdując się o 40 km, a więc o krok od domu, muszę tu czekać bezradny i stęskniony za klasztorną celą.
Wreszcie na zamarłą w bezruchu stację wtoczył się oczekiwany tak długo pociąg. Za godzinę byłem już w domu, w kaplicy.
- Dzięki Ci, słodki Jezu, za to, iżeś dozwolił mi zanieść Ci nędzny hołd mego biednego serca hen w odległe strony, gdzie świat katolicki skupił się, aby Cię uwielbić i część adoracji Ci złożyć. Tyś wszelaka ten sam w tej cichej, biednej kaplicy klasztornej. Jak dotychczas, tak i nadal, będziesz bliskim, serdecznym Przyjacielem...
-I Tobie, Matuchno Niepokalana, dzięki za opiekę i błogosławieństwo w tej świętej pielgrzymce!...
Potem śpieszę do celi, za którą stęskniłem się bardzo przez te dwa tygodnie. Bo choć widziało się mnóstwo rzeczy pięknych, podziwiało różne arcydzieła i cudowności różnych krajów, a bogactwo i potęga starożytnych miast olśniewały oko, lecz nie dały tego, co dać może jedynie myśl słodka i błoga: jestem w domu, wśród braci zakonnych, w swej kochanej Ojczyźnie!
A matki - Ojczyzny i ciepła życia rodzinnego w klasztorze ma zastąpią żadne obce wspaniałości, dlatego tylko, że obce, podobnie jak nikt i nic nie może zastąpić ukochanej matki, choćby ubogiej, ale własnej i dlatego kochanej.
Koniec