Zżyłem się już nieco z Wenecją i jej siostrą Padwą, aczkolwiek w Wenecji przebywałem niecałe dwa dni, a w Padwie coś ze dwie godziny. Wody i budowle weneckie - św. Antoni Padewski oto co mnie tak rychło dla siebie zdobyło. Ale kazali pakować bagaże i jechać dalej! W oderwaniu serca od czarownej Wenecji pomogło mi dosadne opowiadanie ks. dr. Michatza o tym, jak to ubiegłej nocy, a więc jeszcze przed wycieczką do Padwy, jakiś obywatel wenecki doszczętnie ograbił z pieniędzy jednego z pątników naszych. Ks. Michatz, skoro tylko się o tym dowiedział, natychmiast, wśród nocy, wszczął poszukiwanie za złodziejem i sam pobiegł na policję
- ale:
- Jak igły nie znajdziesz, gdy ci niespodzianie gdzieś wypadnie, tak i tego złodzieja - zakończył.
Odjeżdżamy tegoż wieczoru. Bagaże na wózki, my piechotą i jakoś znaleźliśmy się na peronie i już z powrotem w naszym polskim, pielgrzymim pociągu. Znowu ci sami przezacni pątnicy, znów śpiewające ślązaczki i hałasujący nieco po przeciwnej stronie przedziału sąsiedzi! Pociąg ruszył nie żegnany przez nikogo, bośmy tu ni znajomi ni krewni - toż w miarę oddalania się od "Królowej Morza" stygło szybko zapalne przywiązanie do tej pięknej, ale zupełnie nam obcej ziemi... Ukazała się nam i Padwa, świętym Antonim uduchowniona i jakby cała cudowna: wszyscy rzucili się do okien, kopuły Bazyliki rozmiłowanym okiem śledząc... I jasnem się stało, iż pamięć po tym mieście głębiej wnikła w umysły a zwłaszcza serca, niźli po wspaniałej, ale świeckiej Wenecji.
- Oby nam wolno było jeszcze tu wysiąść! - odzywały się tęskliwe głosy.
Wśród rozmów o św. Antonim i Padwie i biadań, że byliśmy tam stosunkowo krótko, drzwi wagonowe się rozsunęły i ukazały się w nich postacie obydwóch naszych Przewodników i Ojców, Najdostojniejszych Księży Biskupów.
- To jest franciszkanin, zawsze wesoły! - czyni uwagę ks. biskup Kubina, wskazując na mnie, a nawiązując myślowo do pięknego przemówienia, które tegoż dnia u trumny św. Antoniego w Padwie wygłosił. A w powrotnej drodze przez wagony życzyli wszystkim pokolei obaj Biskupi dobrej nocy.
Mój Boże! I któż by śmiał przypuszczać, że jeden z tych Najczcigodniejszych Arcypasterzy, ks. dr Arkadiusz Lisiecki, już tak rychło pogrąży się w grobowej nocy?...
Bolała mnie głowa i bok i nogi i dolegało wszystko, więc przerabiam sobie tę klasę III na II, sposobem prostym: uścielając deski ławy zabranym szczęśliwie, poskładanym, prześcieradłem. Zabieg okazał się skuteczny: rychło zasnąłem twardo.
Gdym się zbudził, już był ranek, a pociąg przerzynał rozłożone wzdłuż Włoch góry Apeniny, raz po raz wdzierając się w długie, podziemne tunele. Wtedy huczało nam w uszach tak, że bez względu na świeże poranne powietrze pozapieraliśmy szczelnie okna. Jedna z pątniczek to ogłuchła i aż pospieszyła po radę do jadącego z nami lekarza!- Tak cierpiały uszy. Oczy natomiast napawały się przedziwnym urokiem miast i miasteczek włoskich, porozkładanych po górach i wzgórzach.
Już Rzym - cel naszej pobożnej pielgrzymki!... Wita nas na dworcu przebywający właśnie wtedy w Wiecznym Mieście Nuncjusz polski J.E. ks. abp Marmaggi, zwracając się do każdej grupki ze słowami (po polsku):
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Wzruszenie ogarnia, o zmęczeniu się zapomina - do hoteli i pensjonatów autobusy nas odwożą.
Poszukiwania za kościołem dla odprawienia Mszy św. były moimi pierwszymi krokami po ciasnych, krętych, spadzistych ulicach miasta Rzymu. Troszkę pobłądziłem, troszkę w jednym kościele się rozczarowałem, w drugim znów czekać musiałem troszkę, gdy mnie kościelny uczył cierpliwości słodko wypowiadanym słowem: "Aspetta!" (zaczekaj) - ale ostatecznie dopiąłem swego i powracałem do pensjonatu mi wyznaczonego z zadowoleniem w sercu, żem przecie Mszy św. i dzisiaj nie opuścił. A była już pierwsza godzina i trafiłem akurat na obiad.
Po jadle - zajechały przed pensjonat autobusy i zgarnęły nas i powiozły odrazu przed bazylikę św. Piotra.