Pierwsza Komunia w pałacu protestanckiego biskupa
Drukuj

Działo to się za dni naszych.

Do ubogiej celki misjonarza ks. Jana Duun zapukał nieznany mężczyzna i zawezwał go, aby przyszedł nawiedzić chorą w mieszkaniu protestanckiego biskupa w Filadelfji. Zdumiał się pobożny kapłan, bo znał dobrze nieprzychylne jego usposobienie dla katolicyzmu. - "Ale obowiązek trzeba spełnić, pewnie jakaś sługa kończy w pałacu", pomyślał i w przypuszczeniu tem wziął ze sobą Wiatyk i wybrał się w drogę.

Tymczasem w przepysznych komnatach biskupich dogorywało śliczne dziewięcioletnie dziecię. Miła, hoża dziewczynka, pieszczona i uwielbiana od rodziców cieszyła się najlepszem zdrowiem i rosła pod czułem okiem matki bez troski i bólu. Aż nagle sposępniała... robak cierpienia toczyć począł młody, wiosenny kwiatek, dziecko wyschło jak szkielet i zwolna chyliło się do grobu.

Zewsząd zwołano lekarzy, ale daremnie, żadnego powodu choroby odkryć nie mogli, a dziecię więdło z dnia na dzień z godziny na godzinę prawie.

Jeden z nich siedział właśnie przy łóżeczku, cały zajęty niezwykłym stanem chorej, gdy z przyległego pokoju doleciał go jęk nieszczęśliwej matki: "Papieska dewotka ona zabiła mi córkę!"

"A może teraz się czego dowiem", rzekł do siebie lekarz, pospieszył więc do zrozpaczonej kobiety i zapytał o znaczenie słów.

Długo zwlekała biedna, na usilne jednak naleganie odkryła tajemnicę.

"Byłam nieroztropną, rzekła zalana łzami, i przyjęłam do służby dziewczynę z Irlandji, katoliczkę.

Raz poszła ona z moją małą na przechadzkę i wstąpiła do katolickiego kościoła.

Właśnie kapłan ich dawał uroczyste błogosławieństwo. Córeczkę wzruszyło to do głębi i jedno odtąd trapiło ją pragnienie: uczęszczania na katolickie nabożeństwa.

Jak przedtem była uległą, ilekroć brałam ją na nasze modlitwy, tak teraz stała się nieposłuszną, nie chciała ich odmawiać. Odprawiłam wprawdzie niewierną sługę, ale dziecko me, dziecko - ofiara jej fanatyzmu!"

Więcej mówić nie mogła, płacz przerwał jej mowę, ale doktór odkrył już przyczynę choroby.

Choć protestant przeczuł jakie być może na to lekarstwo, posłał więc po ks. Duun, z którym się znał osobiście.

Po długim oporze ze strony rodziców udało mu się wreszcie wprowadzić kapłana do pokoju chorej, sam zaś skrył się za drzwiami i patrzył, co się dziać będzie. Lecz jakież było jego zdziwienie! Myślał, że ksiądz odprawi pewnie zewnętrzną ceremonję, która uzdrawiająco wpłynie na chorą, dziewczę jednak na sarn już widok misjonarza porwało się z posłania, ręce pobożnie złożyło i radosny okrzyk wydarł jej się z piersi: "Ach, ojcze, ty mnie przynosisz mego Boga! O ja nie chcę umierać bez Niego!"

Kapłan zdumiał się, chciał uspokoić chorą, ale ona rzuciła się mu na piersi i jakby szukając czegoś w zanadrzu jego sukni, wolała radośnie: "On jest tutaj, On jest tutaj, daj mi Go, ojcze!"

Ks. Duun zadał kilka pytań dziecku, które z niezwykłą wiarą i głębokiem przejęciem mówiło o Tajemnicy miłości. W tej chwili drzwi się rozwarły i wszedł lekarz. - Księże, szepnął, zaspokój jej pragnienie, bo za kilka minut skończy.

Sługa Boży zrozumiał to sam dobrze, odmówił więc z małą akty wiary, nadziei, miłości i podał jej pierwszą Komunję świętą, a zarazem i posiłek na drogę wieczności. - Błogi uśmiech zaigrał na ustach dziecięcia, a aniołowie, towarzyszący Przenajświętszej Hostji, odchodząc, unieśli niewinną duszyczkę w lepszą krainę szczęścia.


Sama Przenajświętsza Panna objawiła świętej Brygidzie, że niemasz na świecie grzesznika tak dalece odwróconego od Boga, któryby nie mógł uciekać się do Niej i wzywając Jej pomocy, nawrócić się i odzyskać łaskę Bożą.

Ś. Alfons Liguori.