Pieniądze i ożenek

Czytuję w "Ryurzu" artykuły o rodzinie. Ostatnio przeczytałam dwie książki Majdańskiego: "Kołyski i potęga" oraz "Polska kwitnąca dziećmi". Otworzyło mi to oczy na sprawę dzieci w małżeństwie i przyznam się, że mnie zmartwiło. Dlaczcgu? Bo w tym akurat czasie poznałem Marysię K. i ciągle myślę, że będzie moją żoną. Ale żona to... dzieci.

Muszę powiedzieć, że podkochiwałem się już to w tej, to w tamtej pannie, o niejednej marzyłem, jaki to byłbym szczęśliwy, gdyby kiedyś została moją żoną. Ale nigdy mi dotychczas na myśl nie przychodziło - i to tak wyraziście, że miłość, to... dzieci. Ani bowiem w teatrze tak się tego nie przedstawia, ani w filmie, aai nawet w tych miłosnych powieściach książkowych, gdzie przecież pełno opowiadań o rozwiązłości.

Dziwi mnie też bardzo, że wśród kolegów i koleżanek, z których ust nie schodzą słowa o miłości, o chłopcach, czy dziewczynach, i którzy się chełpią ze swych łajdackich "przygód", nigdy nic nie słyszałem o ich dzieciach. Co robią ze swymi dziećmi ci nieżonaci ludzie? Ach, dziś, po przeczytaniu książek Majdańskiego, wiem: oto ci młodzi rozpustnicy to·zazwyczaj zbrodniarze i zbrodniarki... Tragicznie rozpoczynają swe ojcostwo i macierzyństwo. Ale czy Bóg będzie błogosławił takiej młodzieży w dalszym życiu? Czy Bóg będzie błogosławił przyszłym narodom, złożonym z ludzi, co tak spędzają młodość?

Czemu kierownicy młodzieży nie mówią jej o tych tragediach? Czemu pozwalają, żeby miliony młodzieży polskiej rozpoczynały tragicznie start do życia dojrzałego?...

Czemu ci, co tak zachwalają rozpustę jako "miłość", milczą o następstwach tej mlłości: o dzieciach? Czyżby ci miłośnicy "miłości" zachwalali mordy dzieci?

Żal mi jest zwłaszcza - milionów dziewcząt polskich, bo przecież na nich, na ich organiźmie fizycznym odbija się najgorzej propaganda rozpusty jako "miłości". Czyżby dziewczęta polskie nie mogły rozpocąć walki z tą tragedią nłodej kobiety polskiej?

Gdy przeto po przeczytaniu wspomnianych dwu książek uświadomiłem sobie, że małżeństwo, to nie tylko miłość, ale i dzieci, pomyślałem nie bez lęku - czy tylko Marysia... zgodziłaby się na uczciwe zawsze życie małżeńskie. Nie wypadało ją o to pytać. Jak tu rozmowę o takich rzeczach zacząć? Podoba mi się ta dziewczyna ogromnie, no, co tu gadać: zakochałem się w niej. A przecież mam dopiero 19 lat, zaledwie złożyłem egzamin do II licealnej. A Marysia? Ma 18 lat.

"Ależ na wychowanie daieci - myślę o tym teraz coraz częściej - trzeba dużo pieniędzy. A ja? Co ja umiem? Czy mam fach, zawód dobrze płatny? Boże drogi, trzeba tedy się uczyć, czymi zostać, wiele zarabiać! Przyznam się, że dopiero teraz, gdy zrozumiałem, że małżeństwo, to... dzieci, ujrzałem cały nowy świat obowiązków. Jednocześnie spostrzegłem, że nie zaraz, nie za rok mógłbym się żenić. Muszę się świetnie przygotować gospodarczo do żeniaczki. "Mój Boże - myślę odtąd często - gdybym to od kilku lat wiedział, że aby prowadzić małżeństwo, trzeba przygotowania moralnego i gospodarczego. Jakbym się wówczas uczył! Jakbym pracował! Jak inaczej słuchałbym tego, co Bóg nakazuje! Przecież tylko tak przygotowany, mógłbym następnie uszczęśliwić w maałżeństwie Marysię! Czemu się młodzieży nie mówi, że młodość, to przygotowanie do małżeństwa? A sądzę, że dopiero kto jest szczęśliwy w małżeństwie, może być następnie dobrym obywatelem. Bo cóż to za obywatel "uspołeczniony", który swą młodość spędził na psuciu przyszłych mężów i żon, a potem we własnym małżeństwie nie umie żyć pożądnie nawet z jednym człowiekiem, z własną żoną.

Spokoju mi nie dawała od tego czasu myśl, w jaki sposób z przyzwoitą panną, którą eię kocha, można mówić o sprawie dziwci w przyszłym małżństwie. Każdy przyzna, że to delikatna sprawa. Pomógł mi przypadek. Otóż w tę niedzielę gromadka naszej młodzieży spotkała się w domu Filipiaków (u ojczyma pięknej Wandy L.). Wanda miała w referacie wypowiedzieć się o tym, jak spędzać czas narzeczeństwa. Zamiast jednak mówić od siebie, wzięła dwa egzemplarze "Posłańca Serca Jezusowego" z kwietnia i czerwca 1939 r. i czytała stamtąd pamiętnik pewnego nowoczesnego narzeczonego pt. "Moja narzeczona".

Trudno wypowiedzieć, z jaką ulgą dowiedziałem się, że Wanda dostała te egzemplarze od Marysi. Dlaczego? Bo w treści czytanych wspomnień jest również o sprawie dzietności w małżeństwie. Słuchałem więc z ciekawością,
gdy potem w dyskusji zabrała o tym głos Marysia:

- Macierzyństwo - mówila - to najbardziej cudowne zjawisko w źyciu kobiety. Musimy teraz postępować na poziomie dziewcząt świętych, jako panny, by potem nasze dzieci miały szczęście mieć święte matki. Bo zadaniem matki-Polki jest dawać Polsce obywateli, a Bogu - dziedziców nieba. Nie jedno dziecko dawać, ale tyle, na ile stać dobrych rodziców. Szczęśliwe małżeństwo, to 8oże, dzietne małżeństwo! Szczęście rodziców, to dobre dzieci, a szczęście dzieci, to dobrzy rodzice. Ale pamiętajcie: mieć gromadką dzieci, to skazywać się dobrowolnie na ogromną pracowitość i ogromną ofiarność - tak ze strony żony jak i męża.