Najmilsza sprawa
Drukuj

Bezsprzecznie, najmilszą rzeczą, to kochać i być wzajemnie kochanym.

O, jak na zawsze rozkoszne te chwile miłości czystej! - piszę: czystej, bo grzech poza ową chwilę nie niesie już rozkoszy, lecz niesmak i upokorzenie. Jak dobrze jest kochać i czuć się wzajemnie otulonym skrzydłami miłości! Miłość, to miara szczęścia, ze swej natury bowiem ogarnia ona to wszystko, co dobre i piękne.

Miłość to również najkonieczniejsza sprawa życia. Wsłuchaj się w tętno serca, a nic innego nie wyczujesz okrom jednego głosu: więcej, więcej, więcej miłości; miłości bez końca, bez ograniczeń! Ten fakt powoduje niestety także jedną trudność w naszem życiu, zdawałoby się niepokonalną. Kochamy to, co dobre i piękne. Tymczasem nasze wdzięki więdną jak płatki róż. A nasza dobroć? Jakżeż krucha, jak zmienna!

Czy długo potrafimy kochać bez zarzutu?

30 lat, 10, 5, rok, miesiąc, a czasem zaledwie zrodzi się miłość i już gaśnie, zduszona tragedją, brutalnością czy kaprysem. Nieraz starta z twarzy szminka lub jakieś słowo niesubtelne targa drogie nici miłości, na miejsce zaś wyśnionego szczęścia stawia gorycz albo i nienawiść.

Ale dusza bez miłości się nie obejdzie. Zabronić jej kochać - to tyle, co żywej istocie zamknąć drogi oddechowe.

Gdzież więc szukać źródła, w którembyśmy bez reszty nasycili to nasze pragnienie?

Zrozumiała rzecz, iż tam, gdzie jest piękno, jak kryształ, bez skazy, gdzie pełnia dobra bez zmiany i wahań, gdzie miłość ku nam serdeczna, a niewyczerpana... w Bogu.

Bóg już z Swej istoty jest najlepszy, najpiękniejszy. W miłości zaś nie pozwoli się wyprzedzić; pierwszy wyciąga do nas Swą dobrą dłoń; pierwszy wyznaje, że jest Mu rozkoszą być z synami człowieczymi. Stworzył nas, odkupił, skrył się pod postacią chleba w naszych ołtarzach "i tyle, tyle tkliwej dobroci nam wyświadcza jedynie dlatego, że nas kocha. Stawiając Siebie za przedmiot upragnionego przez nas szczęścia, błaga jeszcze, byśmy czerpali z tego skarbu. Czy można sobie coś podobnego wyobrazić? Tu jednak rzeczywistość, Bóg, najpiękniejszy, najlepszy, pierwszy nas ukochał i pragnie, byśmy Mu tylko byli wzajemni.

Ufnie zatem, poufale, tak, jak do najbliższych sercu, owszem jeszcze szczerzej - idźmy do Jezusa, utopmy w kochanem Jego Sercu nasze żądze miłości. On je zaspokoi, życie, to ciężkie życie, nie zmieniając swego zewnętrznego wyglądu, przez miłość Bożą przepromieni się nawewnątrz, mimo trudy będzie jasne, radosne, piękne.

"Któż nie wie, - mówi śmiało Bossuet, - że w uniesieniach ludzkiej miłości pożera się niejako wzajemnie, że chciałoby się ściślej połączyć, zjednoczyć, żyć w sobie nawzajem. Co w miłości cielesnej się na wewnątrz, mimo trudy będzie jasne, radosne, piękne, jest szałem, niemożliwością, to staje się prawdą, mądrością w miłości Jezusa".

Miłość nie sprzeciwia się ludzkiej, naturalnej sympatji, owszem zacieśnia ją, podnosi, daje rękojmię, że trwać będzie na wieki. Oto rozrzewniający przykład splecionej miłości narzeczonych z miłością Boga:

On: "Chciałbym powstrzymać czas w biegu. Każdy dzień upływa tak szczęśliwie. Nigdy nie rozumiałem szczęścia lepiej, niż teraz, kiedy mam duszę upojoną radością. Czyż podobna, aby kwiat tak piękny (ich miłość) miał zwiędnąć? Nie, to musi być na zawsze! takie szczęście musi żyć poza grobem; tak więc już tu na ziemi mam początek nieba"[1].

Ona: "Raz wieczorem w Castellamare przypatrywaliśmy się z balkonu zachodowi słońca. Mamy nie było nawet w bocznym pokoju. Byliśmy, jakgdyby sami na świecie, z Bogiem tylko. Albert, z zachwytem wpatrzony w słońce, odezwał się: "Ach, gdybyśmy mogli pójść za niem!" - Podziwiałam jego zapał, ale nie odczuwałam w tym samym stopniu. Myślałam więcej o nim - on więcej o niebie. Ja przez niego niebo uwielbiałam, on wznosił się tam o własnej sile. Po takiej jak ta chwili, cały wieczór był dla mnie jakby uświęcony. Z jakiemże spokojnem uczuciem szczęścia szłam się ubrać, aby ukazać się trochę ładniejszą oczom tego, który mnie lepszą czynił".

I ta szlachetna harmonja nie rozstroiła się, mimo przedwczesną śmierć Alberta - po czterech latach pożycia małżeńskiego. Miłość Boża nie dała młodej wdowie umrzeć z boleści, ani umrzeć boleści. Na zręcznie postawione pytanie odpowiedziała: "...wesoło opłakuję mego Alberta". - Wielkość tych słów nie potrzebuje komentarza.

Kochać, to niekoniecznie rozpływać się w słodko - rzewliwych nastrojach. "Jeśli Mię kto miłuje, będzie chował mowę Moją" - powiedział Pan Jezus.

O tem przedewszystkiem trzeba pamiętać.

[1] "Récit d’une Soeur" - według Bougaud’a.