Nagrodzone cierpienie
Drukuj

"Na rozległym podwórzu wielkiej fabryki narzędzi metalowych tkwi tłum robotników. Starszy jakiś mężczyzna wszedł na ustawioną w końcu podwórza skrzynię. Robotnicy spojrzeli w jego kierunku. Zaczął mówić...

- Czternasty dzień warujemy beznadziejnie pod płotem! Czternasty dzień nadaremnie okupujemy teren fabryki. Głód skręca nam kiszki, głód wali z nóg nasze dzieci i nasze żony! Nikt się naszym cierpieniem nie zainteresował, nikt nam nie przychodzi z pomocą!...

Rozgorączkowany własnym oburzeniem mówca, podsycony jeszcze widokiem współtowarzyszów niedoli, zaczyna w najpotworniejszy wprost sposób bluźnić. Przez spieczone gorączką wargi ulatują słowa straszne, dzikie, nieprzytomne... Włosy się od nich jeżą na głowie, po skórze przelatuje dreszcz...

Podniecony demagogią mówcy tłum odpowiada nowymi bluźnierstwami. Szydzi z miłosierdzia Bożego, w obłąkańczych pomysłach oskarża Opatrzność o popieranie jedynie wyzyskujących, znieważa świętości słowem okropnym.

Stoję opodal i wydaje mi się ciągle, że ci nieszczęśliwcy postradali zmysły. Wczuwam się w ich ból, rozumiem ich cierpienie, ale zdaję sobie jednocześnie sprawę z tego, że nie mogą z tej walki beznadziejnej wyjść zwycięsko, skoro Boga i Miłosierdzie Jego postawili po przeciwnej stronie barykady.

Sytuacja staje się z każdą chwilą tragiczną.

- Towarzyszki! Towarzysze! - zagrzmiał w tej chwili na skrzyni inny mówca - dość mamy pustych słów i protestów! Możni panowie tego świata potrafili sobie wszystko za złoto kupić, ale nie kupili sobie naszego gniewu! Ten gniew im dzisiaj musimy okazać, towarzysze! Fabryka, która nam chleba dać nie potrafi istnieć nie może! Maszyny, które nam chleb odebrały nie mogą produkować naszym wyzyskiwaczom bułek! Towarzysze, za mną! Za mną! Wszyscy jak jeden mąż wkroczymy do fabryki! Zniszczymy molocha, który nas zagłodził! Hienę, która ssała naszą krew! Potwora, który nam pracę z ręki wyrwał! Za mną towarzysze! Naprzód!...

Tłum, który przed chwilą dopuszczał się bluźnierstw postradał już teraz rozum. Idzie niszczyć fabrykę.

Porwany demagogią mówców, nie pomny na właściwych sprawców swoich cierpień i nieszczęść ruszył z podwórza, wśród okrzyków "śmierć maszynie!", - runął w kierunku drzwi, wiodących do fabryki, ale w tej samej chwili zamarł. Znieruchomiał.

W progu przeznaczonego na zniszczenie warsztatu pracy stał człowiek blady, wyniszczony, a tak przedziwnie silny, że potęgą swego spojrzenia zatrzymać potrafił cały tłum nieprzytomnych z pragnienia zemsty ludzi. Stał teraz naprzeciw nich i wzrokiem gasił ich gniew.

- Co wy tam, jednego zdrajcy się boicie?! - krzyknął ktoś z tyłu. - Na latarnię z nim! Hańba słudze kapitału!"

Tłum stał ciągle niemy i martwy.

- Głód wam odebrał rozum i przytomność - odezwał się człowiek o bladej twarzy. - Rozpacz wam podyktowała słowa najpotworniejszego bluźnierstwa... Dokąd chcieliście iść nieszczęśnicy?! Na kim chcieliście się zemścić?! Do Boga macie pretensje oto, że cierpicie z winy zarządu fabryki?! Przyjaciele moi! Koledzy! Czyście wy widzieli kiedyś naszego fabrykanta w kontakcie z Bogiem? Czyście go kiedyś widzieli u Boga?! W świątyni jego?!

- Więc o to, że żyd was gnębi macie pretensje do Boga? - pytał spokojnie człowiek o bladej twarzy. - To dlatego bluźnicie przeciwko Bogu i przeciwko przykazaniom Jego?!

W tłumie przeleciał cichy szmer. Mężczyźni przestępowali z nogi na nogę, kobiety wycofywały się z pierwszych szeregów. Tymczasem człowiek o bladej twarzy mówił dalej:

- Czy widzicie teraz do czego zaprowadzić chciało wasze bluźnierstwo?! Czy zdajecie sobie sprawę, że wyzbyci opieki Boga szliście na własną zgubę?! Gdybym was nie zatrzymał w tej chwili bylibyście już bez żadnej nadziei lepszego jutra, bez żadnej nadziei poprawy. Zniszczylibyście maszyny, zdemolowalibyście fabrykę i za co? I komu na złość?! Do Boga macie pretensje, że chciał wam w pracy waszej ulżyć i geniusz ludzki natchnął myślą wynalazku? że chcąc waszych rąk i waszego zdrowia oszczędzać, kazał za was stalowym mózgom pracować?!

Nastała długa chwila ciszy. Po pewnym czasie wysunął się na czoło tłumu mężczyzna o osiwiałej głowie i patrząc w ziemię, mówił do człowieka o bladej, wyniszczonej twarzy:

- Nasze dzieci dziś jeszcze nic nie jadły!... Nasze żony padają z głodu na ulicach!... Tyś nam odebrał nawet prawo zemsty... Wstrzymałeś nas... Teraz musisz nam wskazać drogi ratunku, albo na tobie zemstę naszą wywrzemy!... Tyś jest od nas silniejszy, ty masz Boga za sobą!... Próbuj! Wstaw się do Niego! On ci poradzi! On cię wysłucha!...

Człowiek o bladej twarzy patrzył spokojnie i mówił:

- Tyś powiedział, bracie mój! Nie tylko ja, ale my wszyscy mamy Boga sobą! On wam wszystko w swej dobroci przebaczy! On, Bóg, wie, że nieszczęście plugawe słowa do ust waszych kładło!... Bo czyż nie Jego zrządzeniem stał się fakt, który wam mam oznajmić?!

Blady człowiek ujął w ręce zadrukowany arkusz i czytał głosem poważnym:

"Dramatyczny strajk okupacyjny, jaki od dwóch tygodni już trwa na terenie fabryki narzędzi metalowych był przedmiotem wczorajszej konferencji rządowej dla spraw przemysłu. Ponieważ z referatu ministra przemysłu i handlu wynikało, iż właściciel fabryki niezależnie od zatrzymanych należności robotnikom winien jest skarbowi państwa sumę równającą się 2/3 wartości fabryki, rada rządowa dla spraw przemysłu postanowiła wywłaszczyć fabrykanta z jego własności, jako działającego wyraźnie na szkodę państwa i swoich pracowników i stworzyć plan, jak najszybszego podjęcia pracy przez robotników. Dotychczas nieustalonym zostało czy państwo samo kierować będzie skonfiskowaną fabryką, czy odda ją w godne jakieś ręce, w dzierżawę. M. inn. wysunięty został projekt, aby przy poparciu finansowym pracowników i robotników fabryki w ich też ręce oddać administrację fabryką..."

Zanim człowiek o bladej twarzy zdołał dokończyć czytania, wszyscy robotnicy obnażyli głowy i niemą pieśnią najkorniejszej modlitwy błagali Najwyższego o miłosierdzie przebaczenia...


W dwa lata po opisanych wydarzeniach przejeżdżałem koło fabryki narzędzi metalowych i nie zwróciłbym na nią chyba uwagi, gdyby nie pewna przedziwna okoliczność: Za murami fabrycznymi usłyszałem mianowicie najwyraźniej zgrany melodią głosów, potężny swoją prostotą hymn do Boga:

... Kiedy ranne wstają zorze... Tobie ziemia, Tobie morze... Tobie śpiewa żywioł wszelki... Bądź pochwalon Boże Wielki!!!

Nic na razie nie rozumiałem. Poszedłem więc do fabryki zbadać, przekonać się.

Drzwi mi otwierał znajomy człowiek

O bladej twarzy... Popatrzył na mnie, uśmiechnął się, a potem zatoczywszy ręką łuk, wskazał rozległy teren fabryczny i rzekł:

- To wszystko nasze!... Te mury, te budynki, te maszyny, które chcieli zniszczyć...

Spojrzałem w pewnej chwili do wnętrza jednej z hal i ujrzałem mężczyznę, który tragicznego ostatniego dnia strajku ogłaszał wyrok śmierci... Najpierw na maszyny, a potem na tego, który stanął w obronie maszyn. Wyciągnąłem do niego dłoń. Przyjął ją z uśmiechem. A potem powiedział:

- Jeszcze tak dobrze nie potrafimy się sami gospodarować, ale Bóg nam pomaga... Dobry, miłosierny Bóg!...

- A maszyny? - zapytałem - czy ciągle takie szatańskie?! Ciągle tak strasznie na zdradzie wam stojące?...

Patrzył mi teraz prosto w oczy i mówił:

- Widzi pan, maszyny stworzone zostały za wolą Boga. Dzięki nim pracujemy teraz na trzy zmiany i część naszej pracy oddajemy tym, którzy jej nie mają. Robi nas tu teraz w fabryce trzy razy tyle co dawniej i zarabiamy godziwie, jak na ludzi przystało!... Wszystko dzięki maszynie i... dzięki Bogu!

Korzystając z uprzejmości gospodarzy-robotników zwiedziłem cały teren fabryczny. I jednego obrazu nigdy nie zapomnę...

W białym nowym budynku, w wielkiej widnej parterowej sali, w czystych jasnych ławkach siedziały dzieci... Dzieci robotnicze... We własnej szkole własnej fabryki... A na samym przedzie klasy, między dwoma rzędami ławek stał twarzą do dzieci zwrócony ksiądz i mówił głosem melodyjnym:

"...Błogosławieni, którzy cierpią, albowiem oni miłosierdzia Bożego dostąpią!"


Ciąg dalszy cyklu artykułów, oświetlających cierpienie w życiu katolika z braku miejsca w bieżącym numerze odłożyliśmy do następnego miesiąca.

Redakcja