Medalik Matki Bożej Częstochowskiej uratował mi życie

Było to bardzo dawno. Miałam może lat osiem, nie więcej. Mama posyłała mię często z wodą chłodną z sokiem, lub podwieczorkiem dla ojca na pole w czasie żniw i zbiorów. Raz, pamiętam to dobrze, dała mi mama koszyczek z podwieczorkiem - przypominając, bym zaraz wracała do domu, gdyż za parę dni przypadały imieniny ojca - a ja na tę uroczystość uczyłam się powinszowania.

Biegłam więc spiesznie w pole, a tu chmura ciemna wypływa z za lasu. Ojciec spostrzegł mię z daleka i krzyknął: wracaj do domu, może być burza! Lecz jak tu zostawić koszyczek? - Podbiegam do ojca, stawiam koszyczek i zaraz wracam do domu. Wiatr się zerwał, deszcz lunął zimny i odrazu mię całkiem zmoczył. Skręcam na drogę pod duże drzewo starej wierzby. Zimno mi, skuliłam się i przykucnęłam na ziemi i czuję na piersiach mój drogi mały medaliczek, do którego się rano i wieczorem zawsze modliłam, chwytam go i całuję ze łzami, szepcząc: O Matko Boża broń mię i zaprowadź do domu.

Wtej chwili coś się w gałęziach poruszyło, i taki strach mię ogarnął, że zerwałam się i zaczęłam od drzewa uciekać i tak biegłam i biegłam nie myśląc o deszczu i chłodzie prostą drogą przez pole. Wtem piorun huknął straszliwie. Upadłam na ziemię i prawie nieprzytomna znowu zerwałam się i biegłam do domu. Tu już służąca z dużym szalem wysłana przez mamę spotkała mię, okryła i wzięła na ręce Ojciec bardzo niespokojny o mnie, biegł także za mną a stracił z oczu w chwili, gdym pod drzewo się schowała.

Uderzenie gromu zatrzymało go w miejscu. Nie wiedział, co się ze mną stało, a piorun rozbił to stare drzewo pod którym schroniłam się na chwilkę. Lecz Matka Najświętsza mię ztąd wyprowadziła i ocaliła.


Nie trać ufności, bracie, a w każdej okoliczności uciekaj się do Maryi i wzywaj Jej. Znajdziesz Ją zawsze gotową nieść ci ratunek, bo jest wolą Bożą, żeby nas wspierała we wszelkich potrzebach naszych.

Bazyli Salencyjski