Mam osiemnaście lat

CZEGO NAJBARDZIEJ SIĘ BOJĘ?

Mam 18 lat. Pochodzę ze wsi i mieszkam na wsi. Za nic nie chciałbym mieszkać w mieście: bardzo mi się podoba wieś. Już od małego ciągle słyszę od ojca, że "wiedza to potęga", dlatego gdy skończyłem szkołę powszechną, a ojciec nie miał mnie za co kształcić, rozpocząłem sam naukę i w ten sposób przerobiłem kurs całego gimnazjum, zdałem nawet egzamin jako ekstern. Chciałbym przerabiać dalej program liceum, ale muszę zarabiać na swoje utrzymanie, bo jest nas sześcioro dzieci w domu, a ojciec ma zaledwie kilka mórg ziemi. Pracuję więc w Urzędzie Gminnym, a najmilsze dla mnie chwile to wziąć jakąś naukową książkę do ręki i czytać. Właśnie teraz czytam "Nowy świat fizyki" Jeansa (wymawia się pono "Dżinsa"). Ale nie o tym chcę opowiedzieć, lecz o tym, co obecnie najmocniej przeżywam. Nawet wstyd mnie przyznać się do tego: oto ja boję się modlić, gdy ludzie to widzą. Wolałbym się zapaść w ziemię, niż modlić się pobożnie, gdy kto na mnie patrzy, a zwłaszcza, gdyby patrzyły na mnie młode dziewczęta. Ten stan trwa już od kilku lat. Czym się to skończy nie wiem, bo przecież ostatnio przemogłem się, a jak się to stało, zaraz opowiem.

"ŚMIETANKA W ZAKRYSTII

Było to pewnej niedzieli. Przyszedłem na sumę. Przed kościołem stało kilka osób z miejscowej inteligencji. Zadzwoniono na Mszę, nikt się z tych osób nie ruszył, ja - też nie, bo się bałem, żeby mnie nie wzięli za pobożnego. Już słyszałem organy, już dochodził mnie śpiew księdza, a tymczasem nasza inteligencja rozmawiała w najlepsze. Ja niby też rozmawiałem, a nawet śmiałem się, gdy mówiono dowcipy, ale stałem jak na węglach, bo wiedziałem, że jeśli na Mszę się spóźnię, popełnię grzech ciężki. Chciałem zwrócić uwagę wszystkich, by szli na Mszę, ale nie miałem odwagi. Chciałem powiedzieć "przepraszam" i potem uciec do kościoła, ale słowo to nie przeszło by mi przez gardło. Wreszcie zdenerwowany do najwyższego stopnia cichaczem odszedłem i jakąż ulgę i niewypowiedzianą radość odczułem, gdy znalazłem się w zakrystii i spostrzegłem, że jeszcze nie było Ewangelii.

Nie wiem, jak jest w innych parafiach, ale u nas w zakrystii zbiera się na Mszę sama "śmietanka": pisarz gminny, doktor, sklepikarze, nauczycielstwo i zamożni rolnicy. Stoi to bractwo zazwyczaj, ledwie zegną jedno kolano podczas Podniesienia, ale tylko na chwilkę, bo, zaraz nerwowo się podnoszą. Widocznie też są w strachu, żeby ich kto nie posądził, że są "pobożni". Otóż ja próbuję od szeregu niedziel w tejże zakrystii dwu rzeczy: gdy przychodzę, klękam na dwa kolana i podczas "Podniesienia" klęczę na dwu kolanach. Sam jeden tak robię. Mój Boże, ile mnie to z początku kosztowało! Wydawało mi się, że wszyscy na mnie tylko patrzą! Robiło mi się wtedy na przemiany zimno i gorąco. I co powiecie: oto dziś połowa ludzi w zakrystii to samo robi co ja.

ODWAGA POD CHÓREM

Matka moja, oczywiście ma w domu różaniec. Odważyłem się kiedyś wziąć ów różaniec, gdy nikt w domu nie widział, bo postanowiłem na różańcu się modlić podczas Mszy. Tylko Ty, Matko Boża, wiesz, ile musiałem wydobyć z siebie odwagi, żeby ten różaniec wyciągnąć w zakrystii z kieszeni, gdy ludzie stojący tam to widzieli, z których żaden nie modli się nigdy podczas Mszy na różańcu. Bo tak myślę, że nie sztuka odmawiać w kościele różaniec i wyciągnąć go na wierzch, gdy wszyscy go w kościele trzymają w ręku i mówią, na październikowym nabożeństwie; ale sztuka, gdy go nikt z młodych, a zwłaszcza spośród młodych, przystojnych chłopców - nie odmawia publicznie, na oczach ludzi. Otóż wyjąłem ów różaniec, ucałowałem najpierw krzyżyk (jak to czyni moja matka) i zacząłem "Ojcze nasz" i "Zdrowaś", i tak dalej.

Podczas właśnie odmawiania tego różańca przyszło mi na myśl, że zakrystia, to dziura, że właściwie moja modlitwa byłaby odważna, męska wtedy, gdybym poszedł na kościół między chłopów, a zwłaszcza pod chór, gdzie po kątach gromadzi się młodzież podczas Mszy. I aż zadrżałem ze strachu, rozumiałem bowiem, że jeśli tam pokażę się ze swoją pobożnością, to cała młodzież i cała parafia okrzyczy mnie za "pobożnego". Widocznie boję się postępować inaczej niż wszyscy, widocznie boję się tego, jak śmierci, a nawet więcej niż śmierci, bo przez kilka niedziel postanawiałem, że pójdę na sumę między młodzież, lecz przez szereg niedziel... uciekałem do zakrystii. Ale przecież nie mogłem tchórzyć w nieskończoność. I cóż powiecie? Poszedłem między chłopców. Pamiętam, gdy tam uklęknąłem po raz pierwszy, gdy wyjąłem różaniec, to tylko pozornie wyglądałem spokojny, w rzeczywistości zaś myślałem, że chór i całe sklepienie kościoła wali mi się na głowę. Miałem szum w głowie, a białe płatki latały mi przed oczyma. Ale przezwyciężyłem ten głupi strach. Dziś w to samo miejsce pod chórem wchodzę już nie jak tchórz, ale jak zwycięzca i modlę się tam odważnie i spokojnie. Ale, co ciekawe: spostrzegam, że modlą się też tam coraz odważniej i spokojniej moi towarzysze. Powtarza się ta sama historia, co w zakrystii.

MÓJ PROGRAM

Pamiętam, gdy byłem mały, to w domu mama z nami wszystkimi odmawiała razem co wieczór pacierz. Nie wiem, dlaczego potem przestała to robić. Ojca - nie widziałem, żeby pacierz kiedy mówił. Otóż nie boję się już, by mnie w domu uważano za "pobożnego", zbieram więc cały nasz dom wieczorem, a w tym i mego najdroższego ojca, no i wspólnie mówimy pacierz przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Nie boję się też, że mnie obcy wyśmieją, i jeżeli wchodzę do czyjego mieszkania, to mówię wyraźnie "Pochwalony Jezus Chrystus", tak jak kiedyś wszędzie na wsi się pozdrawiano. Tak samo pozdrawiam ludzi, gdy idę drogą. Inna rzecz, że już mnie wszyscy nazywają "pobożnym", ale ziemia pode mną z tego powodu nie rozstępuje się, ja zaś czuję się coraz szczęśliwszy. Dlaczego? Bo widzę, że przestaję być tchórzem, a już to samo stanowi niesłychaną radość dla każdego chłopca. A po wtóre, jakie szczęście przeżywam dzięki temu, że już nie wstydzę się swego Ojca, ale oddaję Mu cześć tak, jak tego pragnę z całej duszy. Bo cóż to za ohyda wstydzić się Ojca, i to w dodatku takiego Ojca, który jest Bogiem!

Ale muszę się przyznać jeszcze do jednego. Bardzo zazdroszczę tym starym babkom, co to co niedziela przyjmują Pana Jezusa w Komunii świętej. I ja tak muszę robić, bo tak sobie myślę, co by to za wspaniałą młodzież miała Polska, gdyby każdy chłopiec polski począwszy od czternastu lat w górę, przyjmował co tydzień Komunię świętą! Bo - dodam, że to, że niektóre dziewczęta przyjmują Pana Jezusa w Komunii, to mi nie imponuje, ale gdyby tak chłopcy, to co innego. Właśnie zbliża się święto Matki Bożej Gromnicznej: tego to dnia będę u spowiedzi i Komunii, a poza tym chcę tego dnia przysiąc Matce Bożej, że gdzie tylko znajdę się w całym swoim życiu, w wojsku, czy w cywilu, w kościele, czy na ulicy, przy robocie czy urzędzie: wszędzie będę odważnie wyznawał modlitwą, że Bóg, to mój ojciec.

Jeśli Redakcja "Rycerza" uzna za odpowiednie do druku, to chętnie przyślę następny kawałek ze swego pamiętnika.