List nawróconego do przyjaciela

Jesienią 1928 roku odbywały się misje we wszystkich Kościołach wiedeńskich.

Czasopismo misyjne "Die Leuchte" ogłosiło wtedy list pewnego nawróconego wiedeńczyka do swego przyjaciela, który nie chciał brać udziału w tych misjach. Oto treść listu:

"Drogi Przyjacielu!

Proszę Cię szczerze, z serca, idź na misje! Lecz nie myśl, że powtarzam tylko to, co mi inni powiedzieli. O nie, proszę Cię, bo Cię kocham. Jesteś moim bratem, chcę przeto aby moje szczęście było również i Twoim. Wierzaj mi, że Pan Jezus w niezmiernym miłosierdziu wszystkim przebacza Dlatego proszę Cię, posłuchaj.

Byłem źle wychowany. W rodzinie mojej nie było żywej wiary. To było pierwszym i największym nieszczęściem mego życia. Jako młodzieniec odrzuciłem religię i szukałem szczęścia na własną rękę. Chciałem żyć i używać.

Przyjacielu! Jest to rzeczą straszną, gdy ktoś zimnym rozumem zaczyna używać. Uczyniłem to i ja, wypiłem kielich rozkoszy do samego dna. Żyć, sto razy żyć i używać, było moim hasłem. Stałem się mordercą dusz. Cudze życie deptałem bez litości, spowodowany żądzą rozkoszy. Nie wiem, ilu ludzi uwiodłem i unieszczęśliwiłem. Używając sam, nie dbałem o to, co się dziać miało z mymi ofiarami. Jak zły duch szedłem przez życie, bezwzględny, brutalny, bez śladu miłości. Zatraciłem zupełnie poczucie winy, fałszywymi wykrętami zagłuszyłem głos sumienia. Gdybym chciał streścić dzieje mej duszy, musiałbym gazetę misyjną zapełnić przez cały czas jej istnienia.

Dlatego opowiem tylko niektóre szczegóły. Licząc 25 lat, wszedłem do domu szlachetnej religijnej rodziny. Wtedy zacząłem przeczuwać, co to znaczy żyć z P. Jezusem. Lecz uważając Chrystusa za wroga swego bałem się, aby nie uzyskał mocy nade mną i dlatego nienawidziłem Go. Tysiąc razy wołał mię w owych latach dobry Pasterz serdecznymi słowy i przykładem wspomnianych ludzi. Lecz ja wyganiałem Go z serca swego. Szlachetni moi przyjaciele odczuwali, co się dzieje ze mną, a pani Maria N. kochała mnie jak syna. Pewnego dnia podarowała mi książkę. Otworzyłem ją. Widziałem, że to Ewangelie św[ięte]. Z ironją oddałem tę książkę, bo bałem się i czułem: Jeżeli podasz Panu Jezusowi choć jeden palec, to wnet weźmie całą rękę. Lecz p. Maria błagała mnie; "Proszę Cię, weź tę książkę". Aby jej nie zmartwić, wziąłem książkę i wpisałem w domu: "Otrzymałem od p. Maryi. Na co się to przyda? Potem położyłem ją w kącie.

Później wziąłem tę książkę do ręki, czytałem i przeklinałem dzień, w którym ją otrzymałem, bo P. Jezus uchwycił rękę moją. Książka obudziła znowu sumienie moje. Pani Maria wnet wyczuła niepokój duszy mojej. Z wielką miłością pracowała w dalszym ciągu nad moim nawróceniem. Pod jej wpływem wydało mi się dotychczasowe moje życie brutalnym i podłem. Porównałem je z jej życiem.

P. Jezus uchwycił rękę moją. Nie chciałem jeszcze poddać się. Nie mogłem uklęknąć i pomodlić się. Ale już zacząłem żałować; skrucha stała się coraz silniejsza. Po kilku miesiącach czułem się zniewolony, aby komuś wszystko wyznać. Poszedłem do p. Maryi. Nie powiedziałem nic, lecz ona spoglądała na mnie z oczyma, pełnymi matczynej miłości, a z jej duszy do mnie przemawiał P. Jezus. Po dłuższej chwili milczenia zacząłem płakać. Wtedy p. Maria powiedziała do mnie: "Musisz wszystko wyznać, lecz nie mnie, bo ja jestem tylko biednym, grzesznem narzędziem w rękach Boskich!" Nie wiem, jak długo tam siedziałem, niemy, złamany, zmiażdżony łaską Chrystusową. Gdy mąż p. Maryi powrócił z biura, powiedziała do niego: "Jedz dzisiaj sam, bo muszę pomóc naszemu biednemu synowi." Długo jeszcze milczeliśmy. Potem rzekła poważne słowa: "Tam na górze, w pobliżu jest klasztor, znasz go. Tam masz wszystko wyznać! Czy mam pójść z tobą?" - "Nie - odpowiedziałem - pójdę sam".

Droga do klasztoru! Czy ją kiedyś zapomnę? Wówczas Ty, o Boże, trzymałeś mnie mocno ręką Twoją i prowadziłeś mię! Zły duch szeptał: "Odłóż do jutra! Nie bądź tchórzem, nie klękaj przed Nim! Co ty powiesz? Chcesz się ugiąć przed goloną pałą? Takiś ty bohater?... Chwile te były straszne. Później opowiadała mi p. Maria, że po moim odejściu ona i jej mąż jeszcze długo modlili się za mnie, a za nimi pewnie tysiące dusz, które prosiły P. Boga o nawrócenie grzesznika.

W klasztorze wyznałem w szczerej spowiedzi wszystko. Następnie jeszcze bardzo długo rozmawiał ze mną spowiednik. Powróciwszy do domu, pierwszy raz od dawnych lat spałem znowu, jak niewinne dziecko.

Ale zły duch tak łatwo nie wypuszcza ofiary z rąk swoich. Gdy się obudziłem, przyszły znowu różne wątpliwości. Zły duch szeptał: "Przebaczenie? Co może być darowane? Co uczyniłeś, to się stało! Tego nikt nie wymaże!" W tej rozterce P. Bóg zaprowadził mnie znowu do p. Maryi. Gdy ona mnie, jako dziecko wybawione od śmierci, uścisnęła, płacząc z radości, zwątpienie znowu ustąpiło. Posłała mnie jeszcze raz do Ojca spowiednika, który przemawiał do mnie tak mile i czule, jak do syna, ale zarazem bardzo poważnie: "Wielki szacunek miałem dla ciebie wczoraj wieczorem; bo to była spowiedź syna łaski Bożej Nie ma cudowniejszej chwili dla kapłana od tej, gdy widzi P. Jezusa przyprowadzającego do swej owczarni zbłąkaną owieczkę". Gdy tak przemówił, opanowała duszę moją znowu łaska Boża i dzieła dokonała.

A co było dalej? Zaczęła się dla mnie droga krzyżowa. Koledzy szydzili ze mnie, nazywali mnie pobożnisiem, dewotem. Tylko troje szlachetnych osób stanęło po mojej stronie: p. Maria, jej mąż i Ojciec-zakonnik. Przeniosłem wszystko. Wiary swej już się nie zaparłem. P. Bóg dał mi siłę wytrwania. Sam mnie prowadził.

Drogi Przyjacielu, czy widzisz jak dobry jest Bóg? Czy nie jest dobrym Pasterzem? Wiedz, co ze mną uczynił. Dlatego mówię Ci: Jestem szczęśliwy, jestem błogosławiony. Duszę i ciało Jemu poświęciłem. Gdy szydzą ze mnie, mówię w duchu: przecież z Chrystusa szydzili: żołnierze policzkowali Go i pluli Mu w twarz. Jeżeli dawniej bezcześciłem życie swoje, chcę go teraz tym bardziej używać na chwałę Bożą. Głównym ośrodkiem mego życia jest Msza św. Tam piję całym sercem szczęście i rozkosz najwyższą. Rano i wieczorem odmawiam Skład Apostolski, "Ojcze nasz" i 3 "Zdrowaś," dodając "wzmocnij moją wiarę, moją nadzieję, moją miłość." Staram się dobrze czynić, a przede wszystkim prowadzić drugich do Jezusa.

Drogi Przyjacielu! Streściłem Ci dzieje duszy mojej. Z tych słów przekonasz się, że P. Jezus chce nam przebaczyć i chce wszystkim być dla wszystkich.

Jeżeli chcesz dzielić moje szczęście, proszę Cię, nie ociągaj się. Jezus woła Cię, nie zatykaj uszu na głos Jego, stań się szczęśliwym przy Królu naszych serc. Błagam Cię, idź, błagam Cię dla miłości Chrystusowej, idź na święte misje!...


O Panno przenajświętsza, łaska o którą błagam, którą pragnę otrzymać od Ciebie jest: żebym zawsze pamiętał o Tobie; a zwłaszcza w walkach jakie przyjdzie mi staczać, spraw, abym wzywał Cię jak najczęściej, mówiąc: Maryjo ratuj mnie; ratuj mnie Maryjo!

Św. Alfons Liguori