Były to czasy dla masonów bardzo miłe. Już dziesiąty rok rząd niemiecki prześladował Kościół nasz, święty katolicki iście po prusku. Ta twierdza wiary Chrystusowej - niezdobyta - zdawała się chylić ku upadkowi. Już całe okolice - prowincje całe, nie miały kapłanów, kościołów, szkół katolickich. Wierni coraz więcej cierpieli, a masoni aż ręce zacierali z radości.
- Przecież... przecież ta znienawidzona religia padnie. Już tylko szkielet z niej. Oby zginęła. Oby śmierć jej jak najrychlej nastąpiła. Urządzimy wówczas wspaniałą lożę pogrzebową i zaśpiewamy "pereat", niech nigdy nie wstanie. Tego tylko czekamy jeszcze. A że się doczekamy, to więcej jak pewna. Wszak cesarz Wilhelm I nasz, brat mason Kanclerz naszl Ministrowie nasi! Chwała masonerii!
I radości tej szatańskiej nie było końca.
Wszędzie, gdziekolwiek mieli swoje siedziby, urządzali na cześć cesarza - prześladowcy Kościoła, sute uczty, czyli - według ich słownika - loże stołowe. Na tych to lożach występowali masoni we fartuchach, jako murarze, budujący nowy porządek we wszechświecie. Stoły ustawiano w podkowę. Główny stół od wschodu, inne od południa i północy. W środku między stołami, miał miejsce, tak zwany! brat ambasador, z błękitną szarfą przez prawe ramię. Obowiązkiem jego było odpowiadać i dziękować braciom za toasty wznoszone na cześć monarchy. Uczty trwały aż do północy i dłużej.
Kiedy miano pić zdrowie, mistrz komenderował:
- Bracia nabijcie strzelby prochem tęgim. (Strzelba u nich znaczy szklanka, a proch to napój).
Po chwili:
- Czy wszystkie strzelby nabite prochem tęgim?
Potem:
- Dajmy ognia, ten pierwszy raz, na zdrowie i na pomyślność najjaśniejszego pana i cesarza naszego Wilhelma
- ręka prawa do strzelby - strzelba do lica - do ust - ognia!!
Tu wychylano szklanice, patrząc na mistrza. Po wypiciu znowu komenda:
- Strzelba do piersi lewej - do prawej - do środka piersi - dwa razy jeszcze uczynić trójkąt - broń na dół dwa razy trochę podniósłszy.
Po wykonaniu tej komendy, uderzali wszyscy grubym końcem szklanki o stół i klaskali trzy razy w ręce wołając: Wiwat!
Po tym pierwszym toaście następowały nowe dania i nowe toasty, wreszcie śpiewy...
Tak to weselili się i ucztowali masoni, a katolikom nie wolno było nawet i modlić się wspólnie we własnych świątyniach.
W kościele Cudownej Matki Bożej Łąkowskiej pod Nowym Miastem, nad rzeką Drwęcą pusto... Już piąty rok jak urzędowo zamknięty. Cisza w nim taka smutna... przejmująca boleśnie.
Ołtarze obdarte, ogołocone ze wszystkich ozdób, stoją jak skamieniałe z żalu. Pajęczyną się pozasnuwały, nie chcąc patrzeć na opuszczenie swoje.
I Cudowny Obraz nieuszanowany, ani znaku choćby jakiej takiej czci dla niego, kurzem pokryty, umyślnie, przemocą w niepamięć rzucony. Pogaszone przed nim lampiony i wieczna lampka - zda się - że popękały z bólu i tak wiszą martwe, czekające na sąd Boży...
A świece wszystkie się pokrzywiły, jakby chciały okazać nadmiar swego cierpienia, że dom Pański w takiej profanacji. Pochylone, ta w tą, tamta w tamtą stronę... już dłużej stać nie chcą - mdleją...
Po ścianach woda się leje całymi strugami. Smugi widać od góry do dołu. Na sklepieniu plamy wilgoci. Widocznie przecieka. Dach zepsuty. Wszystko niszczeje. Malowidła kawałkami poodpadały. Cała świątynia, przedtem wspaniała, dzisiaj jakby w łachmanach, zdaje się zanosić od płaczu... o miłosierdzie Boże żebrze lub o pomstę.
Pod ścianami, po obu bokach, rzędem stoją konfesjonały, jakby jakieś siwe, zgrzybiałe, skulone postacie skazane na... zbutwienie - śmierć.
Do wnętrza wpada wicher kędy tylko może i jakby przerażony, że tu taka pustka - spustoszenie - wyje różnymi głosami i zawodzi i jęczy... a zbliżywszy się do Cudownego Obrazu, cichnie na chwilę tuli się w pokorze... adoruje w milczeniu, a potem znowu w płacz.
I posłyszały to jego kwilenie oniemiałe z żalu organy i dłużej już milczeć nie mogą. Łączą, się z nim i wszystkimi głosami wtórują mu... Wszystkie piszczałki się odzywają, a każda cichutko, delikatnie, jakby się bały masońskiej władzy...
I dzwony się teraz ruszają... Spiżowe ich piersi poczynają robić... drgać boleśnie i wołać w niebiosa:
- Panie dom Twój w poniewierce! Wzgardzone wszystkie świętości... porzucone na pastwę żywiołów. Ulituj się i rozsądź między nami, kto tu rządcą.
Ta sama modlitwa, ta sama skarga wyrywa się z tysiącznych serc mieszkańców okolicznych wiosek i miast.
I okazał Pan moc swoją. Z górnej krainy kłębiących się obłoków i straszliwych gromów, spuścił klucz ognisty na ziemię i kazał nim świątynię otworzyć i wiernych ludzi wezwać, by pokłon złożyli Cudownej, Ukoronowanej Panience i obraz Jej umiłowany na inne przenieśli miejsce.
Klucz ten to piorun! Uderzył w wieżyczkę kościoła i w jednej chwili obydwa gmachy, kościół i klasztor stanęły w płomieniach.
Nowe Miasto wybiegło wszystko.
- Ratunku! Ratunku! Cudowny Obraz nam zginie... Cudowny Obraz stracimy! O Maryjo nie dopuść do tego!
O Maryjo musimy Cię z tamtąd wyrwać i unieść, choćby nam w ogień przyszło iść. Choćby się wszystko paliło na nas, wyrwiemy Cię z tamtąd wyrwiemy!!
I nie pytali już nikogo o pozwolenie. Władza wyższa tu wkroczyła, ta niebiańska i Ona tu rządzi. I kluczy już innych nie szukali. Wszystkie bramy, wszystkie drzwi wywalili i wzięli się do gaszenia, tak szczęśliwie, że wkrótce pożar ustał.
Żandarmeria - mieszkała w odebranym zakonnikom klasztorze - zajęta ratowaniem swych rzeczy, nie stawiała teraz ludziom żadnych przeszkód. Garnęli się więc gromadnie przed Cudowny Obraz Najświętszej Panieneczki i przez cały dzień i noc modlili się serdecznie, gorąco.
Rycerzu Niepokalanej! Świątynia górnego Syonu, niebiańskie Jeruzalem zamknięte dla bardzo wielu. Ty masz klucz do niej!! Możesz im wszystkim otworzyć!! Czy wiesz w jaki sposób? Oto zachęcaj ich i utwierdzaj w miłości nabożeństwie do Matki Bożej, a na pewno wejdą w niebo.