Jak brat z siostrą

KOŚCIÓŁ XX WIEKU

Nowego proboszcza można było zastać albo w kościele, albo w "kościołach". A "kościołami" nazywał on te rodziny, gdzie małżeństwa były wierne naturze. Miały one w nim drugiego ojca. Po prostu rodziny wierne naturze, to była parafia. Pozostałą część parafii proboszcz nazywał "wymierającą". Wymierająca cześć parafii też "chodziła" do kościoła, ale tyle, że "chodziła". Natomiast żywa Parafia postępowała i poza kościołem po katolicku.

Na zewnątrz Kaczy Dół to pozornie ta sama, co dawniej, wieś. Niby po dawnemu stała chałupa przy chałupie, ale w jednym domu miałeś rodzinę wierzącą w zabobon "dwojga dzieci": rodzinę wymierającą; w drugim tuż obok rodzinę żywą, jedne rodziny trzymały z Kluskową, drugie: z Mrówką, Kocurem, Piątkowskim i Sroczką. Rodziny wierne naturze prowadziły odrębne życie towarzyskie, wzajemnie się wspierały. To był żelazobeton. Pierwsza gmina chrześcijańska. Kościół XX wieku.

Wszystkie te żywe rodziny stworzyły władną samopomoc: Związek Rodzin Wielodzietnych (Zryw). Jednak nie wszyscy, co do tej wspólnoty należeli, mieli wiele dzieci. A dlaczego? Zaraz zobaczymy.

WSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ I GOTOWOŚĆ

Pewnej niedzieli po obiedzie proboszcz odwiedził jeden ze swych "kościołów", tym razem dom Mrówki. Była pogoda. Cieplutko. Domownicy i goście wyszli na trawnik. Gawędzono wesoło. Po chwili ksiądz poprosił, by usunąć dzieci, bo chciałby porozmawiać z dorosłymi. Wtedy zabrała głos robotnica z Huty, młoda Marciniakowa.

- Księże proboszczu - zaczęła - ksiądz często mówi, że dziś są zupełnie nowe czasy, bo teraz ludzie liczą, ile mieć dzieci i kiedy mieć dzieci, a nawet zastanawiają się czy w ogóle mieć dzieci. Ksiądz tłumaczy, że obecnie są czasy świadomego ojcostwa i świadomego macierzyństwa. Ksiądz wyjaśnia, że z tego powodu grozi upadek i wymarcie Polsce oraz Europie i że dlatego rodziny polski znów muszą być wielodzietne świadomie. Ksiądz też wskazuje, ile to zła jest dziś w rodzinach małodzietnych i bezdzietnych, gdzie małżeństwa grzeszą przeciw naturze. Otóż ja chciałam zapytać, czy to jest złe, że małżeństwa chcą mieć teraz dzieci świadomie? I czy zawsze jest dobrze, gdy rodzice mają wiele dzieci? Bo ja znam rodziny, gdzie jest wiele dzieci i zarazem wiele zła, a nawet sama z takiej pochodzę rodziny.

- Nie jest złe, że dziś ludzie "liczą", ile mieć dzieci; że zastanawiają się, kiedy je mieć - tłumaczył ksiądz. - Przeciwnie, może z tego wyniknąć wiele błogosławieństwa Bożego. Gdyż ci, co się zastanawiają, mogą mieć rozumną liczbę dzieci, i we właściwym czasie mogą ich dzieci przychodzić na świat.

Ileż na przykład dobrodziejstwa może wyniknąć dla dziecka, jeżeli wtedy, gdy ma się urodzić, matka będzie miała to, co takiemu maleństwu jest konieczne do życia! Jakie znów szczęście jest dla matki, jeżeli tylko wtedy bywa ona w stanie błogosławionym, gdy jest zdrowa! Albo znów weźmy dom, gdzie jest ubóstwo i gdzie już jest gromada dzieci: czyż nie lepiej by było poprzestać na owej liczbie dzieci? A takich okoliczności jest jeszcze wiele i wszyscy je znacie. Trafiają się również takie- rodziny, gdzie dzieci bywają bardzo słabowite, umysłowo chore, nałogowi pijacy, albo cierpią na choroby, które mogą przejść na potomstwo: czy nie byłoby lepiej, gdyby dorosły członek takiej rodziny się zastanowił, czy w ogóle ma on mieć dzieci, a nawet czy ma się żenić?

Ale widzicie, moi kochani - mówił dalej kapłan - wolno wybierać czas przyjścia dziecka na świat i wolno obliczać, wiele mieć dzieci, lecz trzeba spełnić jeden warunek: nie naruszać przy tym natury.

A nie naruszać natury można tylko w jeden sposób: przez wspólne wstrzymanie się tak męża jak i żony od pożycia z sobą.

Natomiast bez wstrzemięźliwości małżeńskiej jest świadome ojcostwo i świadome macierzyństwo jednym nieprzerwanym łańcuchem ciężkich grzechów przeciw naturze i zbrodni dzieciobójstw.

- A ile mieć dzieci? - pytała uboga robotnica.

- Inżynier Kocur kiedyś wam to wyjaśni, bo zna się na tym naukowo. Ja mogę wam tylko powiedzieć, jak czynić, żeby nie zgrzeszyć w wypadkach, gdy z ważnych powodów nie chce się nowego dziecka. Otóż Kościół pozwala małżonkom nie mieć dziecka, jeżeli zachodzi słuszny do tego powód, ale wymaga wtedy wstrzemięźliwości małżeńskiej obojga małżonków. Poza tym dziś jest wiadomo, które dni w życiu kobiety są prawdopodobnie bezpłodne. Jeżeli więc małżeństwa uważają na te dni, to zazwyczaj nie powodują poczęcia. Otóż na ten właśnie sposób pożycia nic Kościół nie mówi, jeżeli małżonkowie z ważnych powodów nie chcą nowego dziecka, a Kościół czyni tak dlatego, bo ten sposób pożycia nie jest sprzeczny z naturą. Proszę jednak pamiętać, że zdarza się, iż małżeństwo uważa na te dni, gdy żona prawdopodobnie powinna być bezpłodna, lecz mimo to dochodzi do poczęcia nowego życia. Wówczas należy w dalszym ciągu postępować zgodnie z naturą: to znaczy przyjąć to nowe dzieciątko, chociażby rodzina znajdowała się w najcięższych warunkach gospodarczych i chociażby nawet wydanie na świat takiego dziecka groziło matce śmiercią, czy nawet śmiercią i matce i dziecku.

A więc, moi kochani, w czasach świadomego ojcostwa i świadomego macierzyństwa każde małżeństwo musi posiadać dwie sprawności: po pierwsze, muszą małżonkowie umieć wstrzymać się od pożycia na tak długo, jak długo nie chcą nowego dziecka, i po wtóre, muszą być gotowi przyjąć każde nowe swoje dziecko, gdy go wcale nie spodziewali się lub gdy go wcale nie chcieli. Które małżeństwo posiada te dwie sprawności, to może mieć - bez obrażania Boga - tyle dzieci, ile chce, i wtedy, kiedy chce. Jeżeli zaś czasem niespodzianie pocznie się nowe życie, bo różnie bywa i każdy z nas jest tylko człowiekiem, wówczas małżeństwo przyjmuje z wdzięcznością z rąk Opatrzności również taką dziecinę, ufając, że sam Bóg pomoże do jej wychowania.

PO CO JEST ŚWIADOME DAWANIE ŻYCIA?

- Księże proboszczu - odezwał się teraz inżynier Kocur - przecież to bardzo trudno małżonkom wstrzymać się od pożycia! Czyż to pierwszy lepszy prosty człowiek może się zdobyć na tak wielką kulturę panowania nad zmysłami? Ja myślę, że taki mąż i taka żona, którzy są młodzi i potrafią żyć z sobą, jak brat z siostrą, w ciągu umówionych dni, albo nawet rok, czy kilka lat, że tacy ludzie to bohaterowie: to prawie jak święci. A czy od każdego, i to prostego człowieka, można wymagać takiej kultury?

- Albo taka kultura i taka świętość! - odpowiedział ksiądz - albo tyle dzieci, ile ich w naturalny sposób na świat przychodzi! Innego wyboru dla małżeństw katolickich nie ma. Proszę też nie poniżać ludzi prostych: bo szlachetnie żyć i postępować może tak samo "prosty" człowiek, jak i ten "krzywy". Każdemu Bóg daje odpowiednią Łaskę. Czyż myślicie, że Bóg nie wie, iż o taką wstrzemięźliwość jest wam, prostym ludziom, trudno? Wie, bo Bóg wszystko przewidział. I przewidział też nasze czasy ze świadomym ojcostwem i macierzyństwem. A nawet Bóg chce tych czasów.

- Dlaczego? - zapytali wszyscy.

- A czyż nie piękne jest w oczach Boga takie małżeństwo, gdzie mąż nie uważa swej żony tylko za przedmiot swoich popędów? Czyż nie pięknie, gdy żona widzi w mężu nie samo ciało, ale duszę nieśmiertelną? Dopiero taki mąż, który widzi w żonie nie samo ciało, ale i duszę, tylko taki mąż potrafi uszanować także ciało swej małżonki. Taki dopiero mąż umie panować nad swymi zmysłami. I dopiero taki mąż jest człowiekiem. Umie też taki mąż pohamować swój język od klątw i ordynarnych wyrazów. Umie powstrzymać się od pijaństwa, rozpusty, od wybuchów złości. I dlatego dopiero taki ojciec umie wychować dzieci, bo sam nad uszlachetnieniem swego postępowania pracuje. Inny mężczyzna, to jest tylko zwierzę pod firmą "ojca". A czyż to samo nie da się powiedzieć o żonie, jeżeli nie umie ona panować nad zmysłami? Dlatego jedynie tam, gdzie mąż i żona panują nad zmysłami, może być zgoda, zrozumienie się wzajemne i szczęście. Wyłącznie takie małżeństwo potrafi wychowywać synów i córki na ludzi, umiejących pohamować swe zmysły, swe języki, swą złość, lenistwo i sobkostwo. Zachowywanie tedy wstrzemięźliwości małżeńskiej, to dla męża i żony wielka szkoła uszlachetniania swej natury.

Dawniej, gdy małżeństwa nie wstrzymywały się od pożycia, bo miewały bezmyślnie naturalną liczbę dzieci, dawniej właśnie rodzice nie mieli tej, co dziś sposobności uszlachetniania swego postępowania. Ale nieopanowani rodzice nie potrafią dobrze wychowywać dzieci. Toteż w dawnych rodzinach wielodzietnych te dzieci, które z natury były lepsze, wyrastały same na dobrych ludzi; te zaś dzieci, co z natury bywały gorsze, wyrastały na ludzi małowartościowych lub szkodników. Same się te dzieci wychowywały, rodzice nad nimi nie pracowali, bo jakże ma umieć nad kimś pracować ten, co sam nad sobą nie pracuje! Lecz dziś Bóg widocznie tego już nie chce: widocznie Bóg chce mieć lepszych ludzi niż miał dotychczas. A takich lepszych ludzi mogą dać Bogu tylko rodzice umiejący panować nad sobą. Tacy zaś rodzice miewają i w naszych czasach więcej dzieci niż dwoje, czy troje, to też ich potomkowie nie wymrą.

Natomiast ci rodzice, co teraz mają jedno, dwoje dzieci, a pozostałe dzieci zabijają, czyli tacy rodzice, nie umiejący wstrzymać się od pożycia i dlatego grzeszący przeciw naturze: tacy nie potrafią wychować jedynaka czy dwójki dzieci, bo nie posiadają fundamentalnej kultury: panowania nad sobą. Dlatego ich dzieci też.., same się wychowują: jak w dawnych rodzinach wielodzietnych. Dlatego to z owych jedynaków, co są szlachetne z natury, mogą wyrosnąć na dobrych ludzi, ale pozostali jedynacy i jedynaczki (czy dwójkarze) będą wynaturzeńcami i dzieciobójcami gorszymi od rodziców. Zresztą wymrą oni... z braku dzieci w następnych pokoleniach. Jak tedy widzicie, już niezadługo zapełnią świat głównie ludzie Boży: ludzie o wiele lepsi niż dzisiejsi. I po to Bóg dopuścił świadome ojcostwo i macierzyństwo.