Higiena a etyka katolicka

Gdy Kościół rozpoczął dzieło wychowania ludzkości, utworzył się przeciw niemu zwarty front ludzkich namiętności. Walka przybrała rozległą skalę odcieni: od wściekłych okrzyków nienawiści, do mędrkowania, które miało udowodnić, że Kościół, narzucając ludzkości wieczną troskę o zbawienie duszy, wynaturza normalne warunki ludzkiego bytu. W czasach obecnych rolę mentorki Kościoła objęła między innymi - także medycyna. Wyrzucano ostro Kościołowi, że wymaga od swych wiernych, aby dbali wyłącznie i jednostronnie o duszę, a kaleczyli i niszczyli ciało, które także przecież Bóg stworzył i połączył w naturze człowieka w nierozerwalną całość.

Zastanówmy się nad kwestią, która, jak sądzę, była zbyt mało poruszana i dyskutowana: czy jest prawdą, że Kościół jest instytucją ponurą, wrogą wszelkiej radości życia, która ustawicznie straszy ludzkość trumnami, trupimi czaszkami i ogniami piekielnymi?

Otóż stworzenie hierarchii celów nie jest bynajmniej równoznaczne z eliminowaniem pewnych celów. Należy następne ściśle rozróżnić między dążeniem do doskonałości chrześcijańskiej, a przestrzeganiem zasad moralności, które nasza religia nakłada w równej mierze na każdego z nas.

To prawda, że święci Pańscy srogie umartwienia zadawali swemu ciału, spalając się w ogniu miłości Bożej. Ale kościół tego bynajmniej nie żąda od ogółu swoich wyznawców. Święci przez szereg dni wstrzymywali się od przyjmowania pokarmów, ale przepisy kościelne nakładają tylko pewne ograniczenia w odżywianiu. Kościół wprawdzie wymaga od swoich wybranych abstynencji płciowej, ale zarazem pobłogosławił związek między mężczyzną, a niewiastą i podniósł go do godności sakramentu. A zatem, nie zawsze to co jest cnotą, musi być sprzeczne z naturą, a to, co jest grzechem nie musi być z nią zgodne i z niej wypływać.

Wyłania się jeszcze inna strona tego zagadnienia, która dotychczas znajdowała uwzględnienie przeważnie w dyskusjach politycznych. Moim zdaniem za mało zwrócono na nią uwagę w innych dziedzinach. Wrogowie religii łaskawie pozwalają istnieć Kościołowi, ale chcą ograniczyć jego rolę do zakresu ściśle duchowego, zabraniając mu wtrącać się do spraw życia doczesnego. Tymczasem w wielu wypadkach okazało się, że Kościół ma bardzo dobre wyczucie wymagań i zagadnień życia ziemskiego.

W miarę, jak wśród przedstawicieli stanu lekarskiego pojawia się coraz więcej jednostek uważających się za żywych i czynnych katolików, należało by sobie życzyć, aby ci lekarze-katolicy zajęli się kwestią zgodności przepisów Kościoła i teorii naukowych, a tam, gdzie tej zgodności brak, odnieśli się z rezerwą raczej do zmiennych tez nauki.

Przypomnijmy sobie, jak to w końcu XIX wieku przedstawiciele medycyny piorunowali na Kościół za to, że wymaga, aby człowiek przynajmniej raz w tygodniu przestał obżerać się befsztykami, a ograniczył się do jarzyn i owoców. Jak to oburzano się, że zacofane przepisy postne, zrodzone w ciemnym, barbarzyńskim średniowieczu odciągają człowiekowi cenny, pełnowartościowy pokarm białkowy, zastępując go bezwartościową zielenizną.

Potem przyszły dalsze badania chemiczno-fizjologiczne i wyniośli krytycy Kościoła zaczęli milknąć. Okazało się, że pokarmy mięsne, rzekomo tak niezbędne dla organizmu ludzkiego, w przemianie materii pozostawiają dużo odpadków, nie tylko bezużytecznych, ale wprost szkodliwych i trujących. Przekonano się, że tak zachwalane, "higieniczne" i "dietetyczne" rosołki z kurcząt i białe mięso mogą, np. u artretyków, wywołać atak chorobowy. Coraz bardziej zaczęły wchodzić w modę różne diety jarzynowo-owocowe. Co więcej, nawet głodówka weszła do arsenału leczniczego, oddając cenne usługi w niejednej chorobie. Kompletny przewrót pojęć wywołało odkrycie witamin, których głównym źródłem okazały się właśnie tak dotychczas pogardzane jarzyny i owoce. Pod wpływem wymowy faktów naukowych, ci, którzy drwili z katolickich postów, muszą z szacunkiem skłonić głowę przed życiową, mądrością Kościoła.

Uczony katolicki patrzy z pobłażliwym uśmiechem, jak uznane i szanowane teorie naukowe upadają, a nowe przychodzą na ich miejsce, aby wkrótce ulec temu samemu losowi - a w duszy jego rozbrzmiewają z siłą wiecznotrwałe słowa Ewangelii: "Niebo i ziemia przeminą a słowa Moje nie przeminą".

A zatem na odcinku higieny odżywiania przyszło do zawieszenia broni. Gorzej jest na innych frontach.

Bezwstydny negliż daleki od higieny

Chcę poświęcić kilka uwag tematowi szczególnie aktualnemu w chwili obecnej: strojom plażowym.

Każdy, kto zachował choćby cień moralności chrześcijańskiej, musi oburzać się i gorszyć bezwstydną nagością, która stała się modą w miejscowościach kąpielowych.

Co więcej, stało się zwyczajem przyjętym, że w takich mocno wydekoltowanych strojach spotykają się na plaży przedstawiciele obu płci.

Doprawdy, strach i zgrozę, budzi szybkość i rozmiary, w jakich w naszym społeczeństwie rozpowszechniają się poglądy żydowskie i pogańskie. I dla tego gorszącego widowiska, którego terenem stały się plaże, szuka się usprawiedliwienia i uzasadnienia - we względach higienicznych. "Trzeba uwolnić ciało od krępującego je ubrania i otworzyć jak najszerszy dostęp dla światła słonecznego i powietrza" - powiadają zwolennicy nudyzmu.

Otóż ze stanowiska ściśle lekarskiego należy zaznaczyć, że światło słoneczne nie zawsze działa zbawiennie i korzystnie, w pewnych bowiem wypadkach odgrywa wprost rolę czynnika chorobotwórczego. U niektórych osób, pozornie zupełnie zdrowych, istnieją w stanie utajonym schorzenia, które ujawniają się pod wpływem promieni słonecznych. Dotyczy to przede wszystkim chorób skórnych.

Wyróżniamy tu dwie grupy:

Jedne schorzenia są wynikiem współdziałania promieni słonecznych i substancji uczulającej, krążącej we krwi, wskutek czego powstają na skórze najrozmaitsze zmiany chorobowe, począwszy od zaczerwienienia, łuszczenia, swędzących guzków, aż do pęcherzy, podobnych do ospy i jak one, pozostawiających blizny. Znane są szczególnie groźne obrazy chorobowe, w których z plam, nie różniących się od zwykłych piegów, rozwijają się guzy nowotworowe, rozpadające się prowadzące do zeszpecenia, a ostatecznie do zejścia śmiertelnego.

W drugiej grupie schorzeń słońce odgrywa rolę bodźca przyśpieszającego proces chorobowy. Istnieje pewne zagadkowe i mało zbadane schorzenie skórne, które jest prawdopodobnie schorzeniem nie tylko skóry, ale całego ustroju, a które rozwija się powoli, i niedostrzegalnie, aż dopiero wystawienie chorego na działanie słońca powoduje piorunujący jego przebieg, z reguły kończący się śmiercią.

Jak wyżej zaznaczyłam, wspomniane schorzenia osobnik może nosić w sobie i nic o nich nie wiedzieć. Medycyna nie zna dotąd sposobu wykrywania ich w stanie utajonym.

Powyżej opisane schorzenia są dość rzadkie. Jest jednak jedna, bardzo rozpowszechniona choroba, na którą naświetlanie promieniami słońca wpływa bardzo ujemnie. Mam tu na myśli czynną gruźlicę płuc. Chory na tę chorobę nie musi wyglądać jak ów "gruźlik" w pojęciu publiczności: wyschły, jak szkielet, blady, z ceglastymi wypiekami, oczami, błyszczącymi od gorączki, z kaszlem, jak z trumny, plujący krwią. Dzięki temu, że obecnie lekarze mają więcej, niż dawniej, sposobności do badania ludzi, przekonano się, że gruźlica płuc przez długi czas może nie objawiać się na zewnątrz.

Dla przykładu przytoczę spostrzeżenie pewnego lekarza niemieckiego, który przeprowadzając masowe badania wśród członków szturmowych oddziałów hitlerowskich, wykrył jamy gruźlicze u zawodowego sportowca, który nie tylko nie leżał w łóżku i nie uważał się za chorego, ale oddawał się intensywnym ćwiczeniom fizycznym.

Widzimy zatem, że i z naświetlaniami słonecznymi trzeba ostrożnie!

W niektórych wypadkach, życiodajne promienie słońca stają się w znaczeniu dosłownym "śmiercionośnymi strzałami Feba". W wypadkach podejrzanych należy niezwłocznie poddać się kontroli lekarskiej i nie stosować bezkrytycznie kąpieli słonecznych. Jako reguła ogólna było by wskazane ograniczyć wystawianie skóry na działanie promieni słonecznych do rozmiarów bardziej zgodnych z wymogiem przyzwoitości. Należało by także lansować projekt zorganizowania oddzielnych miejsc kąpieli słonecznych dla pań i dla panów. Nowoczesna medycyna nic nie wie o tym, jakoby powyższa okoliczność mogła wpłynąć ujemnie i osłabić korzystny efekt promieni słonecznych.