Baczność Polacy - bo zgnijemy!
Rycerz Niepokalanej 10/1947, grafiki do artykułu: Baczność Polacy - bo zgnijemy, s. 239

Opisy zdjęć powyżej: [z lewej] Spowiedź duszy współczesnej [z prawej] Trzy pokolenia - wszystkie odpowiedzialne za zdrowie narodu


Głośnym echem odbił się wśród inteligencji polskiej artykuł Pawła Jasienicy pt. "De profundis", zamieszczony w "Tygodniku Powszechnym" (z dn. 6 lipca 1947 r.). Autor odsłania bezlitosną prawdę, że po całej Polsce rozlewają się strumienie zarazy chorób wenerycznych, mające swój wielki rezerwuar na zachodzie kraju. ("Lekarze obliczają, że CO SZÓSTY mieszkaniec Wrocławia jest chory wen. W Gdańsku na 130 tys. mieszkańców - chorych wenerycznie 45 TYSIĘCY"). Niosą one z sobą straszne niebezpieczeństwo: zniszczenie siły biologicznej narodu. "Nie zdajemy sobie sprawy, że przy wtórze makabrycznego TRIA - syfilisu, gruźlicy i wódki - pomału gruntownie gnijemy". Podajemy część artykułu, mówiącą o hamulcach na zarazę chorób wenerycznych.

Skąd się u nas całe to zagadnienie wzięło? Czemu problem wystąpił z tak niesłychaną siłą? Ogniska zarazy musiały gdzieś u nas czy za granicą i przedtem istnieć - podczas wojny ją rozwleczono. Nie stało się to na pewno na skutek zbytniej czystości obyczajów, czy nadmiaru ascezy. Pierwszorzędną rolę grało tu raczej rozpasanie upojonego krwią żołnierza walczących armii oraz uchodźcze i szabrownicze va banque. A jak dalej idzie - tego się można po szpitalach dowiedzieć.

Przyszedł na Skawińską młody, dwudziestoletni mężczyzna. Normalny przedstawiciel robotniczej młodzieży. Niedawno chorował na rzeżączkę i jest pewien, że mu się choroba odnowiła. Jednakże z zachowania się lekarza i jego kierowanych do mnie słów zaczyna wyłaniać się odmienna rzeczywistość.

- Panie doktorze - pyta - czy to jest to samo, czy coś gorszego?

- Tak, coś gorszego. Pan jest ciężko chory. Ma pan kiłę. Syfilis. Rozumie pan?

Odpowiedzi brak, tylko nieruchome spojrzenie przerażonych oczu.

Pytania lekarza zmierzają do wykrycia źródła i historii choroby. Zarażenie nastąpiło w Stargardzie koło Szczecina. W grę wchodziła jakaś przygodna znajoma. Kilka tygodni temu, gdy znamiona choroby nie były jeszcze tak widoczne, chłopak był na majówce z kolegami w Lasku Wolskim.

- Tamże poznał jakąś dziewczynę i tegoż dnia, na tejże majówce nieświadomie ją zaraził.

Upłynął miesiąc. Jeżeli przez ten czas dziewczyna owa równie łatwo "zawierała znajomości" - dziedziców stargardzkiego importu musiało się już sporo namnożyć. Tak to idzie.

Istnienie epidemii jest faktem. Drugo fakt to nieustanne wędrówki rzesz ludzkich. A trzeci - to nieprawdopodobna, niebywała przedtem łatwość "zawierania znajomości".

W zimie podróżowałem kiedyś autobusem. Wieczór. Dojeżdżamy do miasteczka. Sąsiad niepokoi się czy znajdzie tam nocleg. Jakiś żołnierz z kąta zaśmiał się na całe gardło.

"Co się pan martwi? Kup pan butelkę wódki, to znajdzie pan".

A no właśnie, znajdzie. A potem może powędruje tutaj na Skawińską. I powtórzy się normalny refren większości tutejszych pacjentów: wódka. Bo nie zdarza się prawie, by chory nie opowiadał nietrzeźwym, przeważnie na lub po zabawie. Jest to nowy, dotychczas zdaje się nie omówiony aspekt anty-bimbrowej i anty-perłowej kampanii.

Z powyższych faktów wynika jedna prawda: mogą sobie lekarze urobić ręce po łokcie, może państwo wydawać ustawy i dawać pieniądze - ale najskuteczniejszą zaporą przeciw szerzeniu się zarazy będzie powrót do większej niż dziś surowości obyczajów.

Oto jeszcze jeden szpitalny obrazek. Dziewczyna lat siedemnastu. Uczennica szkoły średniej, w jednym z prowincjalnych miast. Pochodzenie inteligenckie. Zarażona syfilisem przez "przyjaciela", człowieka z wyższym podobno wykształceniem, zamieszkałego na zachodzie.

- Proszę - powiada lekarz - niech nam pani opowie o atmosferze panującej wśród młodzieży w szkole.

Dziewczyna chwilę patrzy w ziemię. Potem zaczyna mówić. Wiem, ze nie kłamie. Tutaj w poważnym, a życzliwym i ludzkim otoczeniu szpitalnym mówi się prawdę.

- Szkoła nas ani wychowuje ani uczy. Od najniższych klas, od szkoły powszechnej, młodzież się nieustannie bawi. Dochodzi wcześnie do poufałości z kolegami. Myślę, że większość z moich koleżanek ma "przyjaciół". Jest żądza wyżycia się.

- A czy pani nie zastanawiała się nad tym, że ludzie, którzy wybili się i zajmują w społeczeństwie wyższe stanowiska, osiągnęli to między innymi dlatego, że się nie wyżywali, tylko pracowali długo i ciężko?

- Nie, nam tego nie mówią.

Tak to jest. Powiecie może, ze to normalne - jak przystało na katolickie pismo - kaznodziejstwo i prawienie morałów. No to proszę posłuchać opinii lekarzy-fachowców.

Dr. Jerzy Lebioda - powiedział przed mikrofonem rozgłośni Kakowskiej: "Trzeba przede wszystkim chcieć uniknąć zakażenia i trzeba mieć hart, aby przeciwstawić się pokusom i chwilowym przyjemnościom, za które później płaci się wysoką cenę". Dr. Edward Borkowski, autor książki "Choroby weneryczną szerzą się" (Lekarski Instytut Naukowo-Wydawniczy, Warszawa 1946) napisał "Chorobę weneryczną nabywa się przez nieuregulowany, rozwiązły tryb życia i utrzymywanie stosunków z osobami lekkiego prowadzenia. Wstrzemięźliwość płciowa, jak również wczesne małżeństwo osób zdrowych i sobie wiernych wyklucza chorobę weneryczną". Jasne?

Więc trzeba sprawę stawić jasno i brutalnie. Nie zawracać sobie głowy rzekomą bezkarnością wobec wynalazku penicyliny. Owszem środek ten w dwadzieścia cztery godziny likwiduje rzeżączkę, a w przeciągu siedmiu dni usuwa zewnętrzne objawy świeżej kiły. Ale nie wiadomo jeszcze nic, czy leczy ją. To się dopiero okaże po latach, może, wtedy, kiedy zaczną przychodzić na świat dzieci osób dziś penicyliną leczonych. Amerykanie zapatrują się sceptycznie na wyniki penicylinowych kuracji.

I nie ma co piaskiem w oczy sypać, ze problem chorób wenerycznych to nie jest sprawa sumienia. Posłuchajcie zwierzeń chorych opowiadań o wpływie na to wszystko takich zjawisk jak pijaństwo, oszustwo i gwałt. Trzeba naciskać hamulce moralne. Szybko i zdecydowanie. Bo zgnijemy.