Zwycięstwo

Trzasnęły drzwi.

Na schodach ciężkie, szybkie, oddalające się kroki.

Helena jest sama. Nie łudzi się - to już na zawsze. W zimnej, ponurej izbie, wpatrzona w przestrzeń niewidzącymi oczami wspomina dzieje ubiegłych trzech lat.

Bóg świadkiem - nie była winna Kiedy Karol prowadził ją do ślubu - hożą, radosną, szczęśliwą - zdawało się, że już w tym życiu czeka na nich - raj. Był rozkochany, tkliwy, starał się zadowolić każde jej życzenie. Gdy mała Haneczka zakwiliła w kołysce, zdawało się, że doprawdy do ich szczęścia n c nie braknie - mimo, że pracowali ciężko i nie byli bogaci.

Uczciwy był człowiek - dobry, pracowity, sumienny. I nagle... Zaczęło się od zmiany miejsca pracy. Ale już w miesiąc potem - wydało się Helenie, że: mąż się jakoś odmienił - jakby go kto zaczarował. Wkrótce zrozumiała przyczynę: w życiu bywa zawsze to samo - źli koledzy, wódka, pieniądze, kobiety.

Coraz częściej zostawała w domu samotna. Coraz częściej Karol nie przynosił do domu uzyskanego zarobku. Coraz częściej zjawiał się chyłkiem, tłumaczył, że zatrzymano go wieczorem przy pracy.

Pewnego dnia jednak przestał się tłumaczyć. Wszedł po północy do pokoju z hałasem, z czapką zsuniętą na tył głowy. Twarz miał czerwoną i szkliste nieprzytomne oczy. Spirytus buchał z ust wstrętną falą. Tej nocy Helena nie zapomni nigdy. Nie mogła się powstrzymać od zrobienia wymówki mężowi. Podniósł na nią rękę. Maleńka Haneczka płakała w kołysce, a pijany człowiek miotał ohydne przekleństwa.

Następnego dnia, rankiem, Helena, tuląc dziecinę w ramionach, długo płakała przed ołtarzem Niepokalanej. Nie miała już sił o nic prosić. Tylko cały swój ból, udrękę i trwogę składała u stóp Matki.

Po pierwszym ataku szału przyszły następne. życie Heleny zmieniło się w koszmarny sen. Ale trwała. Na próżno sąsiadka, tłusta, wygadana jejmość, nie szczędziła jej pod nieobecność męża "dobrych rad". Siadała na krzesełku, splatała na żołądku grube palce - i mówiła:

- Ja tam, moja pani, ani godziny nie wytrzymałabym z takim obwiesiem. Po co się męczyć. Każdy ma prawo do szczęścia. Weź pani rozwód. Znam takiego jednego - porządny i bogaty - ożeni się z panią. A tego poślij do wszystkich ...

Helena milczy i nie odpowiada, tylko powiekami przyciska oczy, żeby powstrzymać gorzkie łzy.

Nie odpowiada, może nawet nie wie jak odpowiedzieć na te "mądre" racje, ale w głębi duszy czuje, że trzeba postąpić nie tak - inaczej. Ona, Helena, jest nieszczęśliwa - do głębi. Ale Karol, jej mąż, czyż nie jest jeszcze bardziej pożałowania godny? Wystarczy popatrzeć na te ściśnięte w pijackim grymasie usta, na mętny, tępy, pijacki wzrok, żeby zrozumieć, że jest jeszcze bardziej nieszczęśliwy Tak, jemu nie dają prawdziwej radości ani, hulanki, ani pijatyka, ani rozpusta.

Helena ma w swej nędzy skarb bezcenny, do którego nie przyznaje się nikomu - czyste sumienie. Jest to jak gdyby ukryte gdzieś strasznie głęboko, na dnie duszy, światło, które nie gaśnie. A on, Karol? Kiedy wynosił z domu jej zimowe okrycie, żeby sprzedać na wódkę (tak nisko już upadł), miał w oczach błysk potępieńca.

Wtedy była to jedna jedyna chwila, gdy Helena zawahała się - lecz nie na długo. Nad drzwiami wisi niewielki drewniany krzyż. Pasyjka z Ukrzyżowanym Jezusem. W ostatecznej udręce Helena patrzy na postać umęczonego Boga-Człowieka. I powoli spływa na nią świadomość, że przecie On, Chrystus, tak samo cierpiał od złych ludzi, ludzi, których ukochał; za których oto na krzyżu umiera.

- Dobrze, Jezu, chcę być taka jak Ty. Cierpiałeś dla zbawienia ludzi. Niech moja męka zbawi tego nieszczęśliwego człowieka, którego przysięgłam kochać i nie opuścić do śmierci. Nie opuścić? - Przecie odszedł sam. Tak, ale zawsze mogę być z nim myślą, ofiarą i modlitwą. Tak mi Boże dopomóż i Matko pod krzyżem. Amen.

Nikt nie słyszał tej modlitwy. Tłusta sąsiadka kręci głową i dziwi się:

- Jakie teraz głupie są te ludzie.

A Helena z małą Haneczką trwa na stanowisku. Rankiem odnosi dziecinę do krewnych, wbiega do kościoła i rusza do pracy. Praca i kościół przynoszą jej ukojenie. Przełożeni i koledzy szanują Helenę: jest taka pilna, pogodna, uważna. Czyż tylko szanują? Jest ktoś

- ten młody majster - na myśl o którym serce zaczyna Helenie bić prędko; prędko, a rumieniec pali twarz i on patrzy na nią błyszczącym wzrokiem, pod wpływem którego robi jej się na duszy tak słodko ...

- Odejdź pokuso! Teraz, ta słodycz - to trucizna czarta. Przysięgłam jednemu wierność, miłość i uczciwość małżeńską do śmierci. Ale gdzie jest ratunek, gdzie rada, kiedy życie skuło nas razem w jednej sali fabrycznej przez długie godziny, każdego dnia.

Ratunek jest! Teraz Helena nie tylko wpada na modlitwę do kościoła. W ołtarzu jest Chrystus, który co dzień zstępuje w Komunii św. do jej duszy, żeby trwać z nią przez cały dzień - bez przerwy. To niezawodny Pomocnik. Helena czuje teraz, jaka moc spływa do jej duszy. Już się nie rumieni przy spotkaniu majstra. Na jedno westchnienie do Boga ukrytego w jej sercu pokusa zwija się jak wąż i znika.

A on, Karol? - Jest z nim co dzień myślą i modlitwą. Usłużni sąsiedzi nie omieszkali jej donieść, że się przeniósł do sąsiedniego miasta. że powodzenie mu sprzyja. że jest kasjerem w wielkim przedsiębiorstwie. że pędzi życie wesoło i dostatnio.

Helena wie, jakie to życie i na myśl o nim czuje się tak jakby ją rozpięto na krzyżu. I tę mękę raz jeszcze oddaje Bogu za Karola.

W drodze do domu oświetlony kiosk z gazetami przykuwa jej wzrok. Co to? Na pierwszej stronie gazety nazwisko Karola, wypisane wielkimi literami: przestępstwo, sąd, wyrok!

Na chwilę robi się jej ciemno w oczach. Kupuje gazetę. Teraz wie wszystko. O, ona czuła w głębi duszy, że tak się skończy "wesoła i dostatnia" kariera jej męża. Nałóg pijaństwa i rozpusty sprawił, że wydatki przerosły miesięczne zarobki. Trzeba było pieniędzy, ciągle pieniędzy. Kasa pod ręką, pokusa zbyt silna. I oto otchłań otworzyła się pod stopami nieszczęśliwego człowieka.

Minęły dwa lata. Helena pędzi życie pozornie jak dawniej. Powodzi się jej coraz lepiej. Wszyscy cenią jej pracę. Niejeden z jej współpracowników wzdycha, marząc o małżeństwie z tą dobrą, silną kobietą. Ale w jej zachowaniu jest coś, co tłumi w zarodku każdy krok w tym kierunku. Bo Helena czeka.

Oto stoi teraz sama. Jest jesienny, zimny i ciemny poranek. Przed nią żelazna brama w murze więzienia. Ta brama otworzy się za chwilę. Okres kary minął. Z tej bramy wyjdzie - on, Karol.

To cierpienie przerasta wszystkie, jakich doznała do tej chwili.

- Jakiego człowieka odda Opatrzność w moje ręce? Czy trzeba będzie zacząć od nowa dawne męczeństwo?

Helena ściska w ręku zimny łańcuszek różańca, w modlitwie idzie z Niepokalaną w męczeńską drogę, w której Najboleśniejsza Matka towarzyszyła Swemu Synowi.

- Dobrze Matko ... jeżeli już tak trzeba - dla miłości Twego Syna i Twojej - zacznę to życie od nowa.

Nie słyszy, że w bramie otwiera się żelazna furta. I nagle widzi przed sobą wybladłą twarz męża.

- Tak, to Karol.

Nie mówi jej nic - ale nie odchodzi. Patrzy tylko wyblakłymi, beznadziejnie smutnymi oczami w jej oczy.

A ona? - Nie, w tej chwili nie czas na słowa. Bierze go za rękę, jak dziecko, i prowadzi.

I nagle czuje, słyszy obok siebie szloch. Karol płacze cicho, jak bezradne, opuszczone dziecko.

- Matko wybacz, Matko ratuj, Matko, Matko...

I z oczu Heleny płyną łzy. A głęboko w duszy tlejący płomyk łaski rozbłyska jasnym płomieniem, który oświeca jej uniesioną ku ołtarzowi twarz. Teraz wie, że Matka nie opuszcza wiernych dzieci, że zdolna jest sprowadzić zabłąkane na manowcach życia - do Syna i z ust Heleny spływa - niby hymn zwycięstwa - dziękczynny, cichy, radosny szept.

- Matko, Matko...