Zanosiło się na odwilż.
Srożący się od kilku dni mróz nareszcie zelżał. Śnieg zmiękł, stracił swój połysk i już pod nogami nie skrzypiał. Wiatr gdzieś czmychnął, ukrył się. Złośliwy... uganiał za chmurami po niebie, dął w nie tak gwałtownie, tak nimi trząsł, tak je targał i targał, aż je w drobniutkie płatki śniegu poszarpał i rzucił na ziemię. Teraz spoczął.
Zrobiło się cicho i parno.
Koło studni, przydrożnej, takiej wspólnej, ze żurawiem, w Jaśle w djezezji przemyskiej, bawiła się gromadka niesfornych dzieci. Szczęśliwe, że się wyrwały z domu.
Co kto przyszedł po wodę, odpędzał je od studni. Lecz im tu najlepiej. Tu i lodu jeszcze trochę było, więc ślizgawka na obcasach odchodziła. A i śnieg taki miękki, więc się kładły dzieci, tarzały, przewracały po nim. I kulki w robocie były i strzelanina, aż hej. Tu się studnią, niby za barykadą skryć można, więc tu, tu najlepiej. Tu też na studni posiadały mniejsze dzieci i przypatrywały się wesołym hecom.
A był tam między nimi i malutki Józiu, syn pani Barszczowej, obywatelki jasielskiej. Miał osobną piastunkę, starszą nieco dziewczynkę i ta czuwała nad nim. Lecz chłopcy wzięli ją za cel i dalejże w nią śniegiem. Ta się chowa, odchyla, wreszcie odbiega od studni, ugniata ze śniegu kule i wet za wet odpowiada nimi. Józiu, na studni, aż przerabia nóżkami, tak się cieszy.
Powtarza się to raz, drugi. Zabawa staje się coraz zapalczywsza.
Nagle rozległ się płacz! Przewrócił się Józiu i - wpadł - do studni.
Jakby powiewem śmierci rażone, umilkło wszystko - na jeden moment a potem z wrzaskiem i krzykiem przeraźliwym, rozbiegły się przestraszone dzieci, na wszystkie strony. Tylko Józiu został tam, na dnie, głęboko, pod wodą...
Nadbiegli ludzie. I matka już jest, tu, pani Barszczowa.
Przerażenie, rozpacz, ból w jej oczach, w jej obliczu, w jej ruchach. Ból, rozpacz, przerażenie w jej głosie.
-Józiu mój, Józiu! Gdzieś ty? O Boże, Boże!
I zagląda do studni, z tej strony i z tamtej i nadsłuchuje i woła i jęczy i płacze a wreszcie wspina się... Do studni byłaby się rzuciła, tylko ją ludzie chwycili i powstrzymali.
- Puście mię! Puście!
- Trzymać, nie puszczać! Nie wolno!
- Po Józia wskoczę, po dziecko moje!
- Już wam nic po nim!
- Po Józia puście mię, puście!
- My go wyciągniemy sami.
- Ale żywego! żywego chcę!
- Oho! Tego już nie potrafimy. Trzeba go było pilnować. Staryby stamtąd żywy nie wyszedł, co dopiero dziecko. Cudu by to trzeba, cudu, ho - ho!
- Cudu, cudu - powtarza matka i cichnie - uspokaja się. Coś rozważa w sobie... myśli... jest tu, niedaleko, taka potężna, dobra Pani, co cuda czyni - Pani Najświętsza, Niepokalana, Maryja, Matka w prześlicznym swym wizerunku w tutejszym klasztornym kościele[1]. Już nieraz całe miasto było świadkiem Jej potęgi i dobroci i miłosierdzia. Do Niej więc pobiegnę, tak myśli i Ją poproszę, by Józia zdrowego wydobyto.
I nie czeka już co będzie, choć pewien młodzieniec wskoczył jedną nogą do wiadra żórawia i trzymając się jego żerdzi, spuszczał się powoli przy pomocy obecnych do studni.
- Wy tu ratujcie mego Józia - zawołała, a ja pojadę do Matki Bożej Cudownej do Karmelitów, by Ją błagać o życie dla niego.
I pobiegła.
Może co dopiero co do kościoła weszła, a tu już wydobyto chłopaka żywego!!
Szał nieopisanej, nieziemskiej, jakiejś wyższej radości ogarnął wszystkich.
Kobiety chwyciły dziecko, osuszyły jak mogły, owinęły w chustki i pędem puściły się za matką, do, kościoła ludzie za nimi...
Matka klęczy przed ołtarzem Najświętszej Panienki Cudownej. Cała we łzach. Żebrze litości.
Ci wchodzą...
Józio płacze. Matka głos poznała.
- O Najświętsza Panienko - krzyknęła, to Józiu mój. Jużeś mi pomogła! O jakaś Ty dobra! Najczulsza! Najlitościwsza! I zerwała się z klęczek i naprzeciw, do ludzi, biegnie po dziecko.
I chwyciła je miłości pełna, przytuliła do siebie, uściskała, ucałowała i z nim na nowo przed ołtarz wróciła. Tu klękła na stopniach, chłopca podniosła w górę i wskazując na Matkę Bożą, mówiła:
- Patrz Józiu i zapamiętaj sobie, to ta Pani Cię wyratowała. Podziękuj Jej i przyrzeknij, że Ją całe życie, gorąco, serdecznie kochał będziesz.
I utkwił swe oczęta Józiu w Najświętszej Panience i rączki pobożnie złożył i paciorek za ocalenie swoje do Niej szczebiotał, a po całym kościele płacz się rozchodził.
- Matko Boża! Tyś Pani wszechwładna a takaś miłosierna dla nas. Czy my na to zasługujemy!?
Rycerzu Niepokalanej! Koło studni, w przenośnem znaczeniu, brudnych, niedozwolonych, grzesznych, rozkoszy zmysłowych, gromadzi się coraz więcej ludzi i to tych młodych. Nie chcą słuchać ostrzegawczego głosu Kościoła. Idą na lep ponęt zakładanych i zachwalanych przez masonerię. Bawią się, szaleją w grzechach i giną. Trupy z nich tylko moralne. Czy obojętnie patrzył na to będziesz? O nie! Do Maryi biegnij i módl się za nimi - za zbłąkanymi - za nieposłusznymi! Dobrze?
[1] Dzisiaj w Tarnowcu we farze.