Zdobycz Maryi

(Fakt opowiedziany przez wikariusza pewnej parafii w Algierze, w Afryce)

W październiku [1930] r. wezwano mnie do prawie konającego, 27-letniego młodzieńca, chorego na płuca. Wrogo usposobiony do religii, daleki wszelkim uczuciom pobożności, miałem więc wątpliwość, czy będę w stanie pozyskać tę duszę dla Boga. Jedna chwilka dzieliła go od wieczności. Przyjął mnie grzecznie ale jednak na wstępie oświadczył, że nie życzy sobie ani spowiedzi, ani słuchania rozpraw o Bogu, od Którego jest daleki, gdyż sprawy Boże zarzucił od I Komunii Św[iętej]. Zresztą powiedział mi krótko:

- Posiadam swoją religię; życie uczciwe mi wystarcza, a poza tym Bóg jest mi zbyteczny.

Oświadczyłem mu, że mam zamiar odwiedzić go ponownie, na co mi odrzekł:

- Niech sobie ksiądz nie zadaje trudu; wiem o tym, że wkrótce umrę, na nic mi się żadne perswazje o Bogu nie przydadzą!

Poleciwszy go Najśw. Maryi Pannie, odwiedziłem go po południu ponownie.

- Ksiądz jednak przyszedł? - zagadnął mnie.

- Tak, to mój obowiązek.

- Księdza obowiązek?... Ja wiem przecież co mam czynić!

Usiłowałem opowiadać mu coś o Bogu, a nagle błysnęła mi myśl - dać mu Cudowny Medalik. Po jakimś czasie bezskutecznej rozmowy, zbliżam się doń i przed wyjściem wsuwam nieznacznie medalik pod jego poduszkę. Wychodząc, poleciłem osobie pielęgnującej go, aby mnie zawiadomiła w potrzebie.

Wieczorem około godz. 8 coś mnie pchało samorzutnie do niego. Zabrałem Oleje św. i idę...

Zastałem go już w ostatniej agonii.

- Oczekiwałem księdza, i jestem bardzo zadowolony, że mogę go mieć przy śmierci.

Powiedziałem kilka słów, zachęcając do odwagi.

- Byłem nieszczęśliwym - rzecze - i chyba przyjdzie mi takim umrzeć.

- Ależ nie, mój drogi przyjacielu! Jest jeden dzień, kiedy i pan w życiu był szczęśliwym, dzień I Komunii Św[iętej].

- Ach! to już tak dawno!...

W kilku słowach przypomniałem mu uroczystą i piękną chwilę jego I Komunii Św[iętej] i zakończyłem:

- Ma pan szczęście w swoich rękach. Zwróć się pan w kornej modlitwie do Jezusa, a On przebaczy.

- Pomóż mi, księże! - wyrzekł ze skruchą.

Odmówiliśmy razem akt żalu, po którym... wyspowiadał się. Dałem mu rozgrzeszenie i Namaszczenie Olejem św. Po kilku minutach wydał ostatnie tchnienie w mych ramionach, mówiąc te słowa:

- Dziękuję ci ojcze! Jezus! Maryja! Niepokalana przez Swój medalik ocaliła jeszcze jedną duszę.

Jakżesz Ona dobra, jak litościwa, miłością Swego Serca macierzyńskiego zdobywa dusze zbłąkane.