Zastał ich śpiących

Ustał już dzienny zgiełk i gorączka przedświąteczna. Ciemna noc puszystemi skrzydły otuliła święte miasto Jeruzalem wraz z mrowiem ludu nadciągłego ze wszystkich stron na uroczyste święto Paschy.

Powoli gasną światła, miasto kładzie się na spoczynek. Tylko na Syjonie płonie światełko. To czuwa arcykapłan.

W ogrodzie Getsemani, opodal miasta, dziwnie smutno szumią drzewa oliwne. Gdy księżyc wyjrzy spoza postrzępionych chmur, widać klęczącą postać mężczyzny. To Jezus. Na bladej Jego twarzy maluje się ból i przerażenie. Pada na twarz i modli się gorąco. Ciałem Jego wstrząsa dreszcz gwałtowny, z piersi wyrywa się jęk modlitewny, gorący, błagalny. Bowiem stanęły przed Nim grzechy całego świata, od grzechu pierwszych rodziców i zbrodni Kaina począwszy, aż do ostatniego człowieka przy końcu świata. Wszystkie zbrodnie, występki, cała ohyda ludzkich dusz, potworność i obrzydliwość nikczemnych serc.

A to wszystko idzie ku Niemu, jak wstrętna lawina, pokrywa Go, zalewa, przygniata nieznośnym ciężarem. "Ojcze - woła błagalnie- jeśli można, niech odejdzie ode mnie ten kielich, wszakże nie jako ja chcę, ale jako Ty".

Wstał z klęczek i zaszedł do uczniów, których zostawił w bliskości, polecając im czuwać i modlić się.

I znalazł ich śpiących... Zabolało Go serce na ten widok. Budzi ich więc delikatnym wyrzutem, a potem wraca na poprzednie miejsce.

Teraz ujrzał w całej grozie czekające Go cierpienia, barbarzyńskie katusze i śmierć okrutną. Bojaźń przejmuje Go gwałtowna. Lęka się tej godziny, której z takiem pragnieniem wyglądał. Jego ludzka natura drży na widok tej gehenny upokorzeń i tortur, które musi przenieść.

Więc woła do Ojca o litość, tęż samą modlitwę mówiąc. A potem chwiejnym krokiem idzie do uczniów, bo może choć u nich znajdzie podporę i pociechę w tem okropnem opuszczeniu. Lecz oni znów śpią.

Po raz trzeci wraca na swoje miejsce. I znowu kona. Bo widzi, iż ta ofiarna Jego męka, cały trud Jego życia, wszystka krew z żył wyciśniona, poszarpane biczami i gwoździami ciało - dla wielu będzie bezowocną. Wielu przejdzie obojętnie obok Jego krzyża, owszem bluźnić Mu będą, szydzić zeń i naigrawać się z Jego poświęcenia. Wielu, mimo Jego męki, potępi się. W glebę serc miljonów wsiąknie wprawdzie Jego bożoczłowiecza krew, ale owocu nie wyda, życia ich nie przemieni, a oni, nieszczęśni, potępią się, mimo Jego ofiary i poświęcenia.

Czuje z tego powodu ból, straszny ból i ucisk wewnętrzny, aż krople rubinowej krwi ukazują się na Jego ciele.

Wstaje i idzie do uczniów. Tymczasem oni, miast współczującego czuwania, śpią leniwie.

I to najukochańsi uczniowie tak obojętni...

* * *

Jesteśmy dziś świadkami wielkich przemian. Wali się w gruzy stary świat, rozlatują sie stare ustroje - zda się, jakobyśmy byli na wielkiem rumowisku, powstałem na miejscu wspaniałego jakiegoś miasta.

A wśród gruzów uwijają się szakale. To wysłańcy księcia ciemności. Rzucają w zadymiony świat gromkie hasła, krzykiem demagogicznym, obłudnym werbują lud, perswadując mu wszelkiemi sposobami, iż są przyjaciółmi maluczkich i uciemiężonych.

Przytem pocichu i sprytnie - czasem już nawet wprost i otwarcie - podgryzają roślinę wiary w duszach, wyrywają zaufanie do przedstawicieli Kościoła św., rozdzierają z teatralnym gestem szaty nad "niewolą ludu w rękach Watykanu". Plwają, szczują, judzą, oczerniają, kłamią na akord, wsłuchani widać w trafne powiedzenie jednego ze swych przywódców: "kłamcie, kłamcie, a zawsze coś z tego zostanie" (Wolter).

Garstka ich jest tych różnego kalibru wolnomyślicieli i bezbożników, ale ruchliwi. Krzyczeć umieją i krzyczą z zapałem, wierząc, iż zawsze jest mnóstwo naiwnych, dla których odważny krzyk i bezczelne oszczerstwo jest wystarczającym dowodem, mogącym ich wnet przekonać.

O, te drapieżniki, synagoga szatana, pracują, dobrze pracują i z zapałem dla sprawy swego pana i mocodawcy - djabła.

* * *

A katolicy?

Śpią snem gnuśności i nie masz sposobu zbudzenia ich i przekonania, że taka pozycja jest fatalnym błędem, jest grzechem przeciw Chrystusowi i Jego najświętszej sprawie.

Naczelny wódz Bożej armji - Papież i dowódcy poszczególnych odcinków frontu - Biskupi wciąż wołają, starając się uzdrowić swych żołnierzy z trupiego bezwładu i śmiertelnej śpiączki. Lecz głos ich pobudki ginie w ostępach bezmyślności i obojętności, podobny głosowi wołającego na puszczy.

Prawda, od czasu do czasu ten i ów przeciera oczy, spojrzy na zagrożone placówki, porwie się do pracy. Ale!...

Ale albo inni śpiący szyderstwem i kpinami zniechęcają go do pracy, albo sam się zniechęca, widząc śmiertelną martwotę w otoczeniu.

Akcja Katolicka, czyn katolicki, apostolstwo... Słowa te migocą nad nami, lśniąc wspaniale i cudownie. Lecz niewielu porywają swym urokiem. Dla większości katolików są podobne meteorom, błyskającym na nieboskłonie i gasnącym w okamgnieniu. Pozostają tylko słowami, bo u nas nadal panuje stara moda na dźwięczny frazes. A tymczasem dziś słowa już wyszły z mody. Potrzeba czynów, nie pięknych słów. Życia katolickiego, życia nadprzyrodzonego dusz, życia prześwietlonego wiarą i kierowanego prawem Bożem.

* * *

"Wstańcie, pójdźmy stąd" - rzekł P. Jezus do zaspanych i rozmarzonych uczniów. Gdy zobaczyli hordę siepaczy, ocknęli się rychło, lecz już było za późno. Ratują się ucieczką. Bo czas, który mieli poświęcić umocnieniu ducha na modlitwie, gnuśnie przespali.

Z różnych stron odzywają się u nas głosy: Hannibal ante portas - wróg w bramach miasta. Lecz ogół mieszkańców - uczniów Chrystusa, obywateli Kościoła św., wyleguje się nadal wygodnie.

"Przecież P. Jezus zapewnił Swemu Kościołowi niezniszczalność - moce piekieł nie zmogą go -, więc poco się denerwować? Możemy dalej drzemać wygodnie, nie zważając na ostrzegawczy głos przerażonych stróżów sumień".

A wróg organizuje się, gotuje broń do walki. Obserwuje nas, bada naszą siłę i nasyła szpiegów, którzy mają w nas osłabić te resztki zapału w obronie świętych praw Boga i Kościoła. Przekonywują nas "życzliwie", uśmiechem pobłażliwości zdobiąc swe twarze.

Mówią nam oni: - Nie obawiajcie się! Myśmy też katolicy, nam też chodzi o sprawę Bożą, o zbawienie duszy. Ale nie możemy pozwolić na to, by kler nami rządził! To jest przecież "międzynarodówka". Jaką my mamy opinję zagranicą, że siedzimy nakryci czapkami księży. I t. d. "mądrze" tłumaczą.

Zdrajcy, obłudnicy, sprzedawczyki, judasze!

Bo gdzież to Kościół dobija się do ujęcia steru państwa?! Może jakieś jednostki, chorujące na ambicję, ale nie ogół kleru! Duchowieństwu, Kościołowi chodzi o duszę. Duszę twoją chce uszczęśliwić, państwu zostawiając troskę o potrzeby ciała (choć i o ciało Kościół też się stara, aczkolwiek to nie jest jego najważniejszym celem). Nie żąda władzy świeckiej, bo mu ona niepotrzebna, żąda tylko, by władza świecka kierowała się prawem sprawiedliwości i miłości. Tego może i powinien żądać, bo to jest jego obowiązkiem, wypływającym z powierzonej mu misji zbawiania dusz.

* * *

Śpimy beztrosko, zadowalając się pozorami religijności, religijnością tradycyjno-uczuciową. Co jest warta taka religijność? Jest to czcigodna, starożytna szata, którą nam wnet bez wielkich wysiłków zedrą nasi wrogowie.

Nie o taką religijność chodzi. Nam potrzeba religijności głębszej, rozumowej, wykazującej się w rozwiniętem życiu wewnętrznem i promieniującej dobremi owocami naszych czynów.

Do tego potrzeba odwagi męskiej, trzeba zdruzgotać stosy uprzedzeń i fałszywych poglądów, trzeba stanąć odważnie wobec drwiących pół - czy ćwierć - katolików i powiedzieć śmiało: katolikiem jestem! Dla mnie katolicyzm to nie tylko dreszcz uniesień i rozkoszy mistycznych, ale zbiór zasad, prawd, do których muszę dostosować swe życie, choćby mię to nie wiedzieć wiele miało kosztować.

* * *

Chrystus modli się w męczarni ogrójca. Nieprzyjaciele Jego gotują się do ostatecznej rozprawy z Nim. A Jego przyjaciele śpią beztrosko!...

"Powstań, który śpisz, od umarłych, a oświeci cię Chrystus". Blask z Jego Krzyża wychodzący wskaże ci drogę do chwały nieśmiertelnej. Z szarej, codziennej walki o panowanie Boga w duszach przejdziesz do chwalebnego triumfu zmartwychwstania.

Ale tu musisz walczyć, musisz się zmagać, musisz nieraz iść przeciw prądowi. Patrz, przed tobą idzie Mistrz z krzyżem na ramionach. Poprzez morze udręk i hańby wstępuje do chwały, aby tam zasiąść po prawicy Ojca.

Idź za Nim mężnie, jako Jego uczeń, naśladowca i rycerz Niepokalanej!