Było to w niedzielę, w samą Uroczystość Narodzenia Najśw. Panny Maryi. Pewien protestancki pastor w R., głosząc w zborze niby to czystą Ewangelię, począł w najobelżywszy sposób wyrażać się o Matce Bożej. Jako dowód słuszności swych twierdzeń, dodał w końcu: "Jeśli tak nie jest, jak to wam powiedziałem, bodajem jeszcze dzisiaj żywcem się spalił. Amen".
Na tym zakończywszy swoje tak zwane kazanie, poszedł na obiad, a po obiedzie położył się spać. Naraz słyszy okropny krzyk:
Panie pastorze! prędko, prędko - bo się pali!
- Gdzie? - zapytał przerażony; i nie potrzebował odpowiedzi, bo gęste kłęby dymu cisnęły się do otwartego pokoju. Na prędce zabrał to co miał kosztowniejszego wybiegł z domu. Cała wioska już była w ruchu - chciano ogień ugasić, ale na próżno; szalony żywioł srożył się coraz bardziej i pożerał wszystko. Smutnie pastor spoglądał na swój dom stojący w płomieniach i na garstkę ocalonych rzeczy. Wtem przypomniał sobie jeszcze o szkatułce, której zwykł był srebro chować - i niewiele się namyślając, wpadł do palącego się domu, chwycił za szkatułkę i chciał wybiedz. Lecz nagle spadła gorejąca belka na nieszczęsnego pastora. Upadł i więcej się nie pokazał.
Ogień, którego na siebie przed południem wzywał, spalił go żywcem. (Prawdziwe to wydarzenie podaje we Fryburgu wychodzące czasopismo "Kirchenblatt" Nr 43, 1872).