Już po sumie dawno. Już się niecierpliwią i swoi i goście a na obiad w nowym klasztorze OO. Bernardynów w Świeciu. - Świecie, miasto nad Wisłą, na Pomorzu, jakoś nie dzwonią i nie! Nawet Ojca gwardiana nie ma! Co się stało?
"Ojciec gwardian wybiegł, powiada jeden z gości, poszukać pana starosty i drugiego jakiegoś pana, bo byli tu przed chwilą, przywitali się ze wszystkimi; byli i w kościele na sumie i gdzieś zniknęli. Musimy na nich zaczekać".
I rzeczywiście. Biegnie ojciec gwardian przez korytarz klasztorny, zagląda do każdej prawie celi, wpada do ogrodu, na dziedziniec; nigdzie ich nie ma. Może jeszcze w kościele. Idzie więc do kościoła, wchodzi przez główną bramę, patrzy - a tu pod chórem, klęczy na oba kolana pan starosta. Oczy utkwił w cudowny obraz Matki Bożej i duszę swą całą ku Niej zwrócił. Cały Nią zajęty. A na twarzy jego odblask radości, zadowolenia błogiego. Na ustach uśmiech. A łzy, jak duże, lśniące perły zsuwają się mu po policzkach. I zbliżył się doń ojciec gwardian i szepnął: "panie starosto! wszyscy czekamy" "Ach przepraszam ojcze, zapomniałem się". I wstał natychmiast i poszli razem.
Idą przez kościół. Ojciec gwardian rozgląda się jeszcze za tym drugim panem. Może i on tu gdzie jest!
Już w prezbiterium. Dalej prawie iść nie można. Posadzka wszędzie jakby wyłożona ludźmi. Krzyżem leżą i starzy i młodzież, ojcowie i dzieci. Im bliżej ołtarza, tym gęściej. Ani kroku postąpić. Majestat niewysławionej dobroci i przesłodki ogrom miłości Najświętszej Panienki, królującej tu w cudownym obrazie, tak wszystkich na twarz powala.
Na boku, pod ścianą, niedaleko ołtarza, podnosi się właśnie z ziemi ów drugi, poszukiwany pan. I on krzyżem leżał. Zobaczył go ojciec gwardian i przystąpił do niego zręcznie i szepnął: "panie z obiadem czekamy". Ten wstał i udali się zaraz do refektarza.
Cóż to za panowie? Jakże dziwne ich zachowanie się zamiast bawić się pogawędką przed obiadem z gośćmi oni skorzystali z zamieszania i wymknęli cichaczem z sali przyjęć, by się rzucić do stóp Maryi. Cóż ich tam tak silnie ciągło? Co ich zmuszało do tego? Czy może jakie nieszczęście, jaka potrzeba? Może choroba? O nie! Inne uczucie, aż wrzało w ich piersiach, tak że musieli uczynić to, co uczynili, nie licząc się z nikiem i z niczym. Uczucie to szlachetne nie bardzo zwykłe między ludźmi, mianowicie wdzięczność. Podziękować Matce Bożej chcieli jak najlepiej i jak najserdeczniej. Dlatego tak postąpili.
Pierwszy z tych panów, starosta, to właśnie ów heretyk z Gdańska, który obrazu Matki Najświętszej, tego samego, przed którym teraz tak się gorąco modlił, używał do zatykania komina i sprzedać go nie chciał katolikowi - z nienawiści. Sprzedał go wreszcie, ale za ogromną sumę srebrników. I oślepł za to i pieniądze mu znikły. Wówczas dopiero uwierzył w potęgę Maryi i przyszedł do Niej, do Świecia, piechotą z Gdańska, chociaż ciemny i prosił Ją i żebrał o przebaczenie. I darowała mu wszystko Najświętsza Panienka i wzrok mu przywróciła. Za to z wdzięczności, przeszedł na katolicyzm, a wróciwszy do domu, zwinął swe interesa w Gdańsku i przeniósł się z całą swą rodziną, na stałe w pobliże Maryi, pocieszycielki naszej, bardzo często jedynej, do Świecia. Tu niedługo pozyskał sobie przychylność wszystkich tak, że go starostą wybrano. Teraz na tym stanowisku postanowił użyć swych wpływów i majątku, by Matce Bożej cudownej wybudować nową godną świątynię, na miejsce starego kościółka świętego Marcina i klasztor dla zakonników, których chciał sprowadzić, by obsługiwali jak należy Królowę i Panią świętą.
I pobłogosławiła Maryja zamiarom jego. Wypełnił co był postanowił. Właśnie w tym dniu odbyło się poświęcenie nowego kościoła, wprowadzenie cudownego obrazu i powitanie księży - zakonników OO. Bernardynów. Jakżesz więc wdzięczność nie miała kołatać sercem jego i pchać go przed ołtarz Maryi i łez z ócz wyciskać i blaskiem szczęścia, zadowolenia rozpromieniać twarz jego?!
Drugi znowu pan, to ów ziemianin z pod Sandomierza, który wykupił obraz Matki Bożej z niewoli u heretyka. Kupił go dla siebie i drogo zań zapłacił.. Lecz stało się, że pieniądze mu się wróciły, a obraz musiał oddać do kościoła w Świeciu, bo łódź którą wracał do domu, stanęła na Wiśle, pod murami tego miasta i ani rusz naprzód, dopóki obrazu do kościoła nie zaniósł. Powrócił więc do domu bez obrazu, lecz o nim nie zapomniał. Korzystał z każdej sposobności by dowiedzieć się coś o nim. A słysząc że zajaśniał cudami, przyrzekł Matce Bożej wychować Jej przynajmniej jednego księdza. I w tym celu wziął na swe utrzymanie trzech akademików krakowskich i nie szczędził ni wydatków, ni starań by obudzić w nich pragnienie poświęcania się na służbę Bogu i Niepokalanej Jego Matce.
I powiodło mu się o jakiż szczęśliwy! Nie tylko jeden, ale wszyscy trzej, po ukończeniu nauk poczuli w sobie on nieoceniony dar powołania do stanu duchownego. I wszyscy trzej zostali kapłanami. I wszyscy trzej wstąpili do tego samego Zakonu OO. Bernardynów. I jeszcze - czy to nie ręka w tym Maryi - gdy nowy kościół i klasztor w Świeciu oddano temu zakonowi, ci trzej młodzi ojcowie - księża pierwszymi byli, których posłano tam, na pracę duchowną w koło tronu Matki miłosierdzia. I w dniu tym było powitanie tych ojców. Przyjechał więc z nim i nasz ziemianin i wzruszony tym wszystkim nie mógł dość nadziękować się Matce Bożej. Oto wytłumaczenie.
***
Rycerzu Niepokalanej i ty masz za co dziękować Najświętszej Pani! Więc uczyń podobnie. Buduj Jej świątynie z serc ludzkich zbudowanych dla Niej. I o kapłana Jej się staraj. Kapłanem tym głoszącem cześć Maryi Niepokalanej, niech Ci będzie choćby to pisemko nasze. Staraj się o niego nie skąp ofiar na jego wydawanie. Czytaj go głośno w domu i opowiadaj innym treść jego. Niech się wzmocni, potężnieje i coraz doskonalej Najświętszej Bożej Rodzicielce służy.