Z urzędu prezydenta - za furtę klasztorną

Przed trzema miesiącami prasa całego niemal świata podała sensacyjną wiadomość o niejakimś p. Erneście Perrier, który złożył prezydenturę rządu fryburskiego w Szwajearji, by wstąpić do klasztoru w Opactwie Benedyktynów Pierre-qui-Vire we Francji.

Wiadomość ta wywołała niezmierne zdumienie i żal. Zwłaszcza w kantonie Fryburga zapanowało prawdziwe przerażenie. Nie chcieli się tam pogodzić z tą myślą, że wybitny urzędnik, kochany i czczony w całym kraju, wyrzeka się świata i żegna na zawsze sprawy państwowe, które otaczał gorliwą pieczołowitością.

Ernest Perrier
E. Perrier b. prezydent rządu a obecnie - zakonnik

Katolicy całej Szwajearji, zarówno niemieccy, francuscy jak i włoscy, uważali go za swego kierownika. Powierzyli mu przewodnictwo wielkiego stronnictwa konserwatywno-katolickiego, które grupuje wszystkie partje kantonalne i które reprezentowane jest w Bernie w parlamencie związkowym, przez 60 posłów (42 w Radzie narodowej i 18 w Radzie państwowej). Losy polityczne katolików szwajcarskich spoczywały w większej części na barkach tego nadzwyczajnego męża stanu, który sprawiał wrażenie kierownika i który był nim rzeczywiście. W pełni wieku męskiego i w pełni sił fizycznych, w 52 roku życia, p. Perrier wyrzeka się świata, porzuca zaszczyty i różne doniosłe zadania, by zakosztować spokoju i samotności klasztornej i by się poświęcić całkowicie służbie Boga i pracy nad zbawieniem wiecznem swej duszy.

Postanowienie to, które spadło jak grom na jego rodaków, dojrzewało już od dawna. Wpośród codziennych prac i trosk politycznych p. Perrier podnosił swój wzrok wyżej i pragnął świętszego życia. Gdy usłyszał wyraźnie wezwanie Boga, nie zawahał się zerwać wszystkich węzłów, które zatrzymywały go w świecie i uczynił wspaniałomyślnie ofiarę ze wszystkich zaszczytów ziemskich. Jego odjazd głęboko zasmucił katolików szwajcarskich, którzy stracili w nim swoją najstalszą podporę. Pociechą ich jest jedynie myśl, że Perrier będzie nadal pracował modlitwą i umartwieniem dla swego kraju, który żywi dla niego głębokie przywiązanie i żywą wdzięczność.

Dnia 8 grudnia u. b. roku, w Święto Niepokalanego Poczęcia Najśw. Marji Panny, odbyła się uroczystość obłóczyn zakonnych p. Ernesta Perrier. W uroczystości tej wzięli udział przedstawiciele władz oraz wielu przyjaciół byłego dostojnika, a obecnie zakonnika. To u nas, w Europie.

A w Azji, w Chinach, pogrążonych w nędzy i zwichrzonych walkami wewnętrznemi i wojną z Japonją, dwaj słynni mandaryni (t. j. wysocy urzędnicy i uczeni) Yu-nai-jen i Tsze-fei porzucili buddyzm, przyjęli katolicyzm i wstąpili do zakonu. Nawrócenia te są znamienne, ponieważ obaj konwertyci byli dotąd przywódcami buddyzmu.

Yu-nai-jen zajmował wysokie stanowisko w swym kraju, a będąc bardzo zamożnym, wspierał szczodrze instytucje dobroczynne, za co zyskał u ludu przydomek "świętego mandaryna". Poznawszy religję katolicką, zgłasza się do zakonu w klasztorze "Ośmiu błogosławieństw" w wikarjacie - Anküo.

Tsze-fei, najlepszy przyjaciel pierwszego, był przełożonym słynnego klasztoru buddyjskiego w Pekinie.

Wykształcony, przytem zapalony zwolennik kierunku nowobuddyjskiego, chce tchnąć nowe życie w zamarły buddyzm a przy pomocy odrodzonych moralnie Chin nawrócić świat na naukę Buddy.

Przyjaciel Yu zawiadomił go o swem wstąpieniu do zakonu katolickiego, co uczyniło na nim ogromne wrażenie. Jedzie niezwłocznie do klasztoru "Ośmiu błogosławieństw", studjuje religję katolicką, a przyjąwszy Chrzest św., zgłasza się do nowicjatu w tym klasztorze.

Celem spokojnego odbycia nowicjatu obaj do niedawna buddyści udali się do Belgji do opactwa św. Andrzeja w Lophem, gdzie spotkali się z innym mandarynem, byłym prezesem ministrów chińskich, Lu-tszeng-siangiem, który został również zakonnikiem.

Te charakterystyczne nawrócenia wybitnych buddystów na katolicyzm świadczą, iż grubo błądzą ci, co - wzgardziwszy chrześcijaństwem, albo zgoła go nie znając - porzucają je, aby zachwycać się martwym buddyzmem, który pustki w duszy nie wypełni.

A ucieczka przed światem do zaciszy życia zakonnego dowodzi, że ani bogactwo, ani sława - szczęścia prawdziwego nie dają, kiedy ci, co je zdobyli, porzucają jedno i drugą, aby stać się pokornymi i zapoznanymi przez świat naśladowcami Chrystusa i w ukryciu pędzić bogobojne życie.