Z ojcem do spowiedzi

Pewnej niedzieli podczas sumy jestem w kościele, patrzę i oczom nie wierzę: z boku ode mnie, na prawo, Widzę dawnego kolegę szkolnego, a przy nim dwie małe dziewczynki. "Czyżby to były jego córki?" - pomyślałem. "A może! Muszę w takim razie zaczepić go po nabożeństwie" - postanowiłem sobie. I rzeczywiście, pilnowałem ich i zaraz po wyjściu z kościoła nastąpiło nasze spotkanie. Zabrał mnie do siebie. Musiałem u nich zostać na obiedzie: gospodaruje mu najstarsza jego siostra, stara panna, bo żony nie ma przy sobie już szereg lat. Wiedziałem już dawniej, że gestapo wysłało ją na roboty i że nie wróciła już stamtąd. Zapytałem więc zaraz, czy nie posiada jakich wiadomości o losach swej małżonki. Rozłożył ręce;

- Od roku 1944, jak kamień w wodę - odpowiedział.

- No to mógłbyś się żenić - mówiłem.

- Nie, bo nie mam przecież pewności, że moja żona nie żyje - odparł.

- A jeżeli nigdy nie uzyskasz takiej wiadomości?

- To nie ożenię się po raz drugi.

- I wytrzymasz tak?

- Dlaczego nie? Przecież do uczciwego życia zawsze pomaga Bóg, gdy tylko tego chcieć.

Popatrzyłem z podziwem na kolegę. Ma 35 lat, jest zdrowy, świetnie wygląda.

- Widocznie - powiada - Bóg wybrał dla mnie taki los jako samotnego mężczyzny na te lata. A co Bóg dla człowieka wybiera - to zawsze najlepsze. Może dziś tego nie widzę w całej pełni, ale kiedyś na pewno się przekonam. Zresztą, mam troje dzieci, nie jestem więc samotny, mam kogo wychowywać i komu przykład dawać. Dziś, na przykład, byliśmy wszyscy troje u spowiedzi, Komunii Świętej] oraz czterokrotnie nawiedziliśmy kościół, by zyskać odpust jubileuszowy.

- Ofiarowaliśmy to wszystko w intencji Mamusi - odezwała się słodko jedna z córeczek, śliczna czarnula z niebieskimi oczkami.

- Widzisz - mówił do mnie kolega - gdy wszelkie moje starania, by się dowiedzieć, co się stało z moją żoną, spełzły na niczym, postanowiliśmy z dziećmi pomagać mej żonie modlitwą. Ja od trzech lat i dzieci bywamy co niedziela na Mszy i u Komunii w intencji żony oraz często u spowiedzi. Jeśli żona umarła, pomagamy jej w ten sposób, by wcześniej dostała się do nieba; jeśli zaś gdzieś żyje, też ją wspieramy swą spowiedzią, Komunią, Mszami: by żyła uczciwie i wróciła. Przy pacierzu również pamiętamy o niej codziennie.

Co uchwaliliśmy z synkami

Mój kolega ma trzy córki, a ja trzech synków, mniej więcej w podobnym wieku. I ja nie mam żony w domu, z tą różnicą, że żona mnie odeszła i żyje od dwu lat z innym. Mój Boże, ileż od tego czasu miałem pokus, by związać się z jakąś kobietą, zwłaszcza, że jesteśmy z kolegą z tego samego rocznika, i że połakomi się na mnie niejedna niewiasta, może dlatego, że dobrze zarabiam. Wstyd mi się przyznać, ale ostatnimi czasy wahałem się już, czy nie wejść na tę złą drogę. Na szczęście, spotkanie z kolegą wyleczyło mnie z tego. Bo czyż ja nie mam komu dawać dobrego przykładu? Mój Staś ma dopiero 11 lat, Jaś 9, a Jurkowi idzie na 7. Ich matka kroczy tak haniebną drogą, czyż więc ja, ojciec, nie powinienem tym bardziej dawać swym dzieciom przykładu? Z pełną głową takich właśnie myśli wracałem owej niedzieli od kolegi do swego domu.

Wieczorem tegoż dnia, gdy moi chłopcy ułożyli się spać, wszedłem do nich do pokoju i nie mogłem jakoś oderwać oczu od ich główek. Synkowie jakby wyczuli, że coś dziwnego z ojcem się dzieje, bo popodnosili głowy i spytali, czy czego nie chcę, gdyż nigdy do nich

o tej porze nie przychodziłem. Usiadłem i uciąłem opowiadanie o modlitwie córeczek mego kolegi za ich mamusię.

- Tatusiu, a czy Staś i Jaś nie mogliby iść razem z tobą do spowiedzi i Komunii w intencji naszej mamy? - spytał Juruś. - A ja bym poszedł, bo już wszystko rozumiem z katechizmu. Staś mi tłumaczy.

- Tak, tak! - krzyknęli chłopcy i aż usiedli na łóżkach.

Nigdy dotychczas razem z dziećmi się nie spowiadałem, na Mszę chodzili sami w niedziele. Nigdy razem z nimi pacierza nie mówiłem w domu. Nic nie odpowiedziałem dzieciom, ale myśl Jurka nie dawała mi od tego czasu spokoju. Dlaczego jednak opierałem się tak długo ślicznemu projektowi mego dziecka! Oto brak mi było odwagi uklęknąć pobożnie wraz z dziećmi w domu. Brak mi było odwagi pójść z nimi do świątyni i stanąć u konfesjonału. Dręczyło mnie to tchórzostwo, tak niegodne mnie, mężczyzny. Toteż zdobyłem się któregoś wieczora na śmiałość i powiadam do chłopców:

- Uklęknijmy, zmówmy wspólnie pacierz!

Synkowie uklękli, ja przemogłem się i uklęknąłem na dwa kolana; zmusiłem się też, by złożyć pobożnie ręce i zacząłem na głos słowa pacierza, a chłopcy - za mną. Najpierw powiedziałem: "Pomyślmy o mamusi, poprośmy, by i ona wzniosła teraz serce do Boga i by Bóg w jej duszy jak najprędzej zamieszkał".

Nie wiem, dlaczego, ale chłopcy, gdy wstali od pacierza, patrzyli zdumieni na mnie, a potem serdecznie mnie uściskali i ucałowali. "Uchwaliliśmy" jeszcze tego wieczora, że w najbliższą sobotę wieczorem pójdziemy do spowiedzi, a w niedzielę do Komunii w intencji mamusi.

Szlachetne dziecko nie wstydzi się ojca

Od tego czasu jestem co niedziela u Komunii świętej z synkami, a co miesiąc u spowiedzi. Wieczorem, w przeddzień spowiedzi, po pacierzu, odmawiamy krótką modlitwę do Ducha Świętego, potem każdy z nas robi sobie w myśli rachunek sumienia jakiś kwadransik, kto chce klęcząc, kto chce siedząc. Tylko Staś ma jakieś opory i robi rachunek sumienia dłużej. Najkrócej - Jaś, bo po kilku minutach już jest gotów. Podobnie Staś przywiązany jest do jednego spowiednika i widzę, że ciężko mu zdecydować się na spowiedź, gdy akurat tego "jego" spowiednika w kościele nie ma. I Juruś od lata spowiada się z nami, bo już był u pierwszej spowiedzi.

Ostatniej niedzieli staraliśmy się zyskać odpust jubileuszowy. Wyspowiadaliśmy się więc w tym celu, przyjęliśmy Pana Jezusa, jak zwykle, a poza tym odmówiliśmy modlitwy o pokój, o rozszerzenie wiary, o powołania kapłańskie i świętych księży, oraz cztery razy nawiedziliśmy kościół. Ale żeby nam nic nie przeszkadzało, odbywaliśmy te nawiedzenia po południu, i odmawialiśmy razem sześć Ojcze nasz. sześć Zdrowaś, sześć Chwała Ojcu oraz jedno Wierzę.

Uprzedziłem o tym wszystkim synków jeszcze w sobotę. A wtedy Staś powiedział: - Ludzie się będą śmiali, jak nas kto zobaczy, że cztery razy wchodzimy i wychodzimy z kościoła.

- Ty się zawsze musisz ludzi bać! ofuknął go Jurek.

- Mężczyzna nie zna lęku: nie boi się więc modlić - wyjaśniłem. - Bóg jest naszym Ojcem, kto przeto wstydzi się modlić, to jakby wstydził się Ojca. A co warte dziecko wstydzące się ojca?

Modlitwa dzieci wszystko może

Wiadomo, że aby otrzymać odpust jubileuszowy, należy wykonać także jakiś , uczynek miłosierdzia. Otóż moje dzieci uchwaliły napisać list do mamy z opisem, jak się za nią modlimy, i z prośbą, by do nas wróciła. Właśnie list ten miał stanowić czyn miłosierdzia względem mamy. A z listem tym miałem się udać ja, i to miał być mój z kolei czyn miłosierdzia. Tak mi doradzili synkowie. Wiele mnie to kosztowało. Udałem się więc z Jureczkiem i widziałem się z żoną. Nie podałem, oczywiście, ręki jej mężczyźnie. Jurek wręczył mamie list od dzieci i prosił, by go przy nas przeczytała. Otwarła i czytała. Biedna moja żona... jak ona spojrzała na nas po przeczytaniu tego listu! Tymczasem synek całował jej ręce i wołał:

- Mamusiu, u nas teraz w domu mieszka Bóg, jest jak w niebie, niech mama wraca z nami! - Objął ją i nie chciał się od niej oderwać.

Łatwo odgadnąć, co było dalej: wszak modlitwa dzieci wszystko może!

Uczęszczamy i teraz co miesiąc do spowiedzi, ale już wszyscy pięcioro, bo i moja najdroższa żona. Cóż to za ogromna przyjemność być z własnymi dziećmi u spowiedzi razem! Widzieć, jak oczyszczają swe dusze i jak z Bogiem w duszy odchodzą od konfesjonału!