Z Japońskiego Niepokalanowa
Rycerz Niepokalanej 10/1946, grafika do artykułu: Z Japońskiego Niepokalanowa, s. 276

Opisy zdjęć powyżej: [z lewej] Okładka przedwojennego "Rycerza Niepokalanej" dla Japończyków. [z prawej] Mugenzai no Sono - japoński Niepokalanów w Nagasaki - ocalał.


Z powodu ciągłego niebezpieczeństwa bombardowania budynków przez nasze "przyjacielskie" samoloty "B-29", zabraliśmy się do kopania schronów na stoku naszej góry. Po paru miesiącach nieustannej pracy zapewniliśmy sobie kącik bezpieczny przed bombami, albo bezpłatny, wspólny, nie rzucający się w oczy spokojny grób, około 11 metrów pod ziemią.

Gorzej było z maszynami drukarskimi. Mogły być albo zbombardowane w domu, albo skonfiskowane i obrócone na cele wojenne. Aby temu zapobiec wynajęliśmy je Stowarzyszeniu Prasy Katolickiej w Tokio, które samo jedno mogło drukować coś dla katolików. żal nam było wysyłać maszyn z naszej drukarni, ale pocieszaliśmy się tą myślą, że po wojnie sprowadzimy je z powrotem do naszej zagrody.

Nigdy nie byliśmy pewni następnego dnia. W miarę jak się naloty zwiększały, przychodziły coraz ostrzejsze zarządzenia, coraz więcej podejrzeń. Byliśmy wszystkim solą w oku. Nawet księża z ambony zakazywali wiernym chodzić do nas do kościoła, do spowiedzi, do Groty - z obawy, żeby nie ściągnąć na katolików zarzutu, że się poufalą z wrogami.

W połowie wojny przyszła kolej na Internat. Zakazali nam prowadzić szkołę.

Musieliśmy dać chłopców do szkoły miejskiej, do której także i Seminarzyści diecezjalni uczęszczali.

Żebyśmy nie ulegli przymusowej rozsypce i by wśród tej niepewności, obaw, życia nieregularnego, prac publicznych w fabryce i służbie wojskowej nie utracić ducha zakonnego - owszem pozostać dalej wiernymi swemu powołaniu - postanowiliśmy stale chodzić do naszego Lourdes i odmawiać tam codziennie różaniec. Następnie przyszła kolej na całodzienną adorację Najśw. Sakramentu, po dwóch co pół godziny. Nadto poświęciliśmy się w szczególny sposób św. Józefowi : na Jego cześć odprawiamy codziennie pieśni i odmawiamy akt poświęcenia się Jemu. Mamy także w tej intencji codziennie krótkie nabożeństwo z błogosławieństwem Najśw. Sakramentu itd. I rzeczywiście widać było, że Niepokalana i św. Józef w szczególny sposób mieli nas w swej opiece, bo wszystkie nasze prośby prawie w całości się spełniły. Ludzie, choć bali się do nas przychodzić, to przecież wszystkie te modlitwy, nabożeństwa obudzały w nich zaufanie, obudzały pragnienie modlitwy.

Ale nadeszła chwila próby. W maju zeszłego roku (1945) otrzymaliśmy rozkaz usunięcia się z Nagasaki. Wszystkich zagranicznych miano połączyć w pewne grupy i poumieszczać w miejscach odległych od nalotów i nienarażonych na niebezpieczeństwo szpiegowania, i zarażenia się obcym duchem. Dla misjonarzy, mężczyzn, z Kyushu takim miejscem było. uzdrowisko kąpielowe niedaleko Kumamoto, w sam raz w środku Kyushu.

Ale co będzie z naszymi Japończykami po naszym odjeździe. Po nieustannych prośbach do szefa policji a jeszcze po natarczywszych i prawie do łez wzruszających a rzewnych modlitwach zwłaszcza małych naszych chłopców, którym groziło sieroctwo i rozproszenie, nadeszło w przeddzień wyjazdu do miejsca ewakuacji pozwolenie, żeby O. Delegat i Brat Zeno zostali w Nagasaki, a inni w drogę.

W Kumamoto pobyliśmy w towarzystwie misjonarzy Salezjanów i innych, około pół miesiąca. Nagle przyszły wiadomości o bombardowaniu Hiroshimy i Nagasaki bombą atomową, ale szczegółów nie znaliśmy dobrze.

Wreszcie koniec wojny i powrót do bardzo zniszczonych i umierających Nagasaki.

Któż potrafi opisać spustoszenie sprawione bombą atomową?!... Kto tę bombę widział, już nie żył, kto ją tylko częściowo dostrzegł lub odczuł, ten obecnie dogorywał opalony, lub zatruty. Została tylko drobna część bez domu, bez rodziny, bez odzieży, pościeli, znajomych, - i ci, którzy wrócili z wojska. Niektórzy co przyszli na swoje popioły i nikogo nie zastali, z boleści i płakać nie mogli. Ludzie nie płakali, nie zemstowali, nie szaleli, tylko siedzieli skamieniali i milczeli, a ci co mieli w domu trupy lub dogorywających, zajęci byli zbieraniem na stosy ciał i paleniem ich dniem i nocą, lub przygotowywaniem nowego stosu drzewa dla konających. Nie było komu gasić ognia, ani zaopatrywać konających, bo wszyscy wtedy żywi - konali. Jeszcze dwa tygodnie po tym straszliwym wypadku, gdyśmy przyjeżdżali do Nagasaki z miejsca ewakuowania, na miejscu gdzie przedtem tętniło życie, o zmroku wieczornym widać było stosy palących się ciał.

Nasze domy ocaliły Opatrzność Boża i Niepokalana, gdyż tylko częściowo ucierpiały. Reperacja już jest na ukończeniu. Przy tej okazji powiększamy kościół, ponieważ z powodu zniszczenia kościoła w Urakami i w Nagasaki, duża część wiernych z owych stron przychodzi do nas. Na wszystkich trzech Mszach św. niedzielnych, kościół jest szczelnie wypełniony wiernymi, a O. Delegat i O. Janusz mają na tych Mszach kazania.

Opatrzność Boża o nas nie zapomniała.

O, dzięki za wszystko Bogu i Niepokalanej!