Z hołdem Jezusowi Eucharystycznemu na Zieloną Wyspę

(Garść wrażeń z pielgrzymki do Dublina) 18)

PAMIĘTNA NOC ŚWIĘTOJAŃSKA W DUBLINIE

POWRÓT Z FENIKSPARKU - STATEK ODPŁYNĄŁ. - ZŁOŚLIWOŚĆ PROTESTANTÓW. - UPARTY MOTOR. - NIESZCZĘŚLIWY WYPADEK AKADEMIKA. - KS. DYREKTOR Z NAMI. - JEDZIEMY DO KINGSTON. - SATURNJA" W NOCY ZDALA

Po nabożeństwie trzeba wracać pośpiesznie, byśmy się nie spóźnili na statek. Ale to nie taka łatwa sprawa, jak się zdaje. Bo podobny zamiar powrotu ma także równocześnie dobre kilkadziesiąt tysięcy ludu.

Zdobyliśmy jednak miejsce w autobusach i ściśnięci jak śledzie w beczce, jedziemy. Oczywiście, posuwamy się żółwim krokiem, będąc zmuszeni w dodatku co chwila stawać, bo panuje niemożliwy natłok pojazdów.

- Po długich i ciężkich doświadczeniach naszej cierpliwości dowlekliśmy się do mostu O’Connella. Biegniemy do przystani. I, o rozpaczy ! Widzimy zdala, jak marynarze wciągnęli już mostek na tender i statek, ryknąwszy chrapliwie, odbija od brzegu. Pędzimy za nim co tchu, dajemy znaki rękoma, aby stanęli - ale wszystko na nic! Marynarze stoją sobie spokojnie z rękami w kieszeniach i - jak nam poźniej opowiadali nasi towarzysze, którym udało się wcześniej dostać do miasta, - uśmiechali się złośliwie. Zagadka tego postępowania rozwiała się, gdyśmy się dowiedzieli, że właścicielem tendera jest protestant, a także obsługę stanowili anglikanie z prowincji Ulster, gdzie ich współwyznawcy urządzili krwawe pogromy pielgrzymów katolickich, udających się do Dublina. Rozumie się, że kapitan statku postąpił nie tylko niegrzecznie, ale niesumiennie, gdyż statek był wynajęty dla pątników z "Saturnji", aby im umożliwić dostanie się do miasta i spowrotem. Widząc, że zaledwie mała garść zdążyła przybyć na oznaczoną godzinę, powinien był zaczekać, zwłaszcza gdy go oto proszono. Chciał nam jednak dokuczyć i dokuczył! Tender wnet nam znikł z oczu, oddalając się pośpiesznie.

Cóż my teraz zrobimy? Zostało nas ze 20 osób. Stoimy zakłopotani, rozprawiając żywo. Garstka biednych Irlandczyków, widząc naszą bezradność, a nie wiedząc, o co nam chodzi - myśleli poczciwcy że nie mamy za co wrócić na okręt - chce zrobić składkę wśród siebie. Tłumaczymy im, że nasz statek odpłynął, a my chcemy się dostać do okrętu.

Rozbiegli się, szukając łodzi. My też chodzimy po brzegu, patrząc, czy niema jakiego rybaka z motorówką. Na próżno! Łodzie są, ale zamknięte, bo właściciele już śpią w domach. Wreszcie któryś z Ejryszów znalazł jakiegoś starego flisaka, który dysponuje motorówką na 10 osób. żąda po szylingu od osoby.

- Dobrze, dobrze, byle tylko dostać się "do domu".

droga do Feniksparku
Droga do Feniksparku

Rzuciła się wiara do łodzi. Wgramoliło się coś ze 12 czy nawet 16 osób. Łódź zanurza się mocno. Rybak tymczasem majstruj koło silnika. Okazało się, że nie zna się na takich rzeczach, jak motor. Dalejże więc szukać majstra. Po jakimś czasie sprowadzono skądś niby szofera. Jednak motor, stary grat, zaciął się i ani rusz. Wreszcie ugłaskano go jakoś i próbują odbić od brzegu. Okazuje się, że łódź jest za bardzo obciążona i z takim balastem niemożliwe płynąć, bo może być katastrofa. Cofnęli do schodów. Próbują znów ruszyć - ale silnik zastrajkował i nie można zapalić. Wreszcie zaczyna stękać.

- Co to będzie, gdy was tak wywiezie z kilometr na morze i tam stanie na dobre? - zacząłem przekonywać. Może być sytuacja o zupełnie średniej przyjemności. Boć to przecież noc, to wrazie czego i o ratunek trudno.

Ktoś podjął mocniej moje wywody, odradzając również niebezpieczną wyprawę. Wreszcie przekonaliśmy gorliwych zwolenników ryzykownej wyprawy, że zrezygnowali ze swych zamiarów.

Przyznam się, że choć lubię wodę i kąpiel, jednak po nauczce młodocianych lat, kiedym to coś ze dwa razy popił dobrze wody wiślanej, mam ogromny respekt dla tego żywiołu. I dlatego to, chociaż nie mam nic do stracenia, nie rwałem się wcale do jazdy w owem dziurawem pudle, uważając, że jest to wyraźnem narażaniem się na niebezpieczeństwo. I do tego bez potrzeby. A piąte przykazanie obowiązuje przecież nadal.

Opuścili więc nasi gorliwcy ów korab i stanęliśmy znów na brzegu, myśląc co robić dalej. Wtem nowe nieszczęście. Oto kilka młodych osób z naszej gromadki poszło na dalsze poszukiwanie w przystani. Idą brzegiem rzeki, rozmawiając, aż tu jeden z nich, student, zaczepiwszy pociemku nogą o potężną linę, którą przywiązano jakiś statek do brzegu, grzmotnął, jak długi na kamienny bruk. Upadek był tak silny i niefortunny, że biedny nasz młodzian pokaleczył sobie mocno twarz, rozciął silnie wargi, wyłamał kilka zębów naprzedzie, i oprócz poranienia rąk - pewnie się też mocno potłukł. Zaraz nasze panie rzuciły mu się na ratunek z zaimprowizowanemi bandażami, aby zatamować krew.

Dzielny chłopak udawał zucha, bo i cóż miał robić? Ale mnie go było szczerze żal, bo młody i miły chłopiec tak się pokaleczył i postradał parę zdrowych zębów.

Przygnębieni, włóczymy się po brzegu, nie wiedząc, co począć. Ktoś wyrywa się z radą, by jechać do Kingston, stamtąd łatwiej może dostaniemy się na okręt, bo jest daleko bliżej. Wsiadamy do autobusu czy tramwaju, a tu zatrzymuje się jadący z przeciwnej strony autobus i wysiada z niego ks. dr. Janicki, wódz naszej pielgrzymki, a z nim parę dziesiątek naszych.

- A ksiądz dyrektor skąd?! Czyście się też spóźnili?

- Jak widzicie - odpowiada. Jadąc teraz, - poznałem waszą gromadę.

- Będzie nas więcej, to śmielej, zwłaszcza mamy wśród siebie ks. dyrektora pielgrzymki, który napewno coś poradzi.

kongres eucharystyczny w Dublinie
Widok na olbrzymi teren, na którym odbywały się nabożeństwa plenarne. W głębi kaplica i podcienia dla biskupów. (Zdjęcie z samolotu).

Kilku rozeszło się jeszcze raz na poszukiwanie motorówek. Napróżno! Trzeba będzie już nocować pod gołem niebem. A chłód ciągnie od wody, dostając się do kości.

W tej chwili jednak nadjechał tramwaj i poprzedni projekt wyprawy do Kingston zyskał uznanie.

W Kingston zastajemy przy brzegu jakieś dwa statki, a na jednym są marynarze. Dobra nasza, może nam się uda. Zaczęto pertraktacje. Ktoś już woła, by szykować się do wsiadania, bo podobno zgadzają się podwieźć nas te 4 kilometry do "Saturnji". Ale za chwilę inna informacja: nic z tego! Czy zażądali dużej sumy za tę przeprawę, czy też dowiedziawszy się bliżej o co chodzi, wycofali się - dość na tem, że spowrotem ściągnęli mostek, a sami poszli spać pod pokład.

Stoimy na brzegu. O parę metrów pod nogami szemrzą fale morskie. W oddali, naprzeciw nas tkwi potężna "Saturnja", jarząca się dziesiątkami silnych lamp elektrycznych. Stoi nieruchomo, zanurzywszy się w czarną jak smoła masę wodną i drzemie sobie najspokojniej w świecie, a my, jej prawowite lokatory, musimy tu stać na bolących nogach i drżeć z chłodu i zdenerwowania.

Prymas Hlond w Feniksparku
Ks. Prymas Hlond zstępuje po stopniach od kaplicy w Feniksparku (Fot. ks. Nowicki)

Z prawej strony latarnia morska, stojąca w pobliżu miasta i portu, mruga swem białem okiem, a promienie jej to ślizgają się po łusce fal, to znów toną pod zmarszczoną powierzchnią morza. Nad tem wszystkiem wysoko wznosi się ciemnobłękitna kopuła nieba z lśniącemi punktami migocących gwiazd. Jest cisza, tylko morze, mrucząc, odmawia swój wieczorny pacierz.

Możnaby powiedzieć, że jest piękna, letnia noc. Ale nam się chce spać, i jesteśmy zmęczeni, więc ten poetyczny nastrój nic nas się nie ima. Chętnie zamienilibyśmy teraz ów śliczny widok na spokojną kabinę okrętu z twardem jego łóżkiem.