Z hołdem Jezusowi Eucharystycznemu na Zieloną Wyspę

(Garść wrażeń z pielgrzymki do Dublina) 17)

PIERWSZY I DRUGI DZIEŃ KONGRESU

ZGUBIONY STATEK. - NA DRUGI DZIEŃ. - W PROKATEDRZE. - NIEZBYT UDANA MOWA. - DO PHOENIX PARKU. - NABOŻEŃSTWO DLA MĘŻCZYZN. - POBOŻNOŚĆ IRLANDZKA. - NOWE ZWYCZAJE U NAS. - JAK BYĆ POWINNO. -

Idziemy ciągle ku miastu, a nasza gromada powiększa się, bo co chwila spotykamy małe grupki naszych, poszukujących, podobnie jak my, statku. Aż w pobliżu mostu O" Connella natknęliśmy się na większą grupę pielgrzymów czekających spokojnie. - I cóż się okazało? Oto nie mogliśmy znaleźć parowca, gdyż odjechał gdzieś na morze, ale ma wrócić na oznaczoną godzinę.

O Panie, dzięki Ci za tę nadzieję, bo jakieś pół godziny tośmy się trochę martwili, co to będzie, jeśli statek zginął, albo gorzej, jeśli już odjechał. Na razie wszystko dobrze się skończyło, a prawdziwa przygoda z parowcem miała nastąpić dopiero jutro.

Ale nie chcę uprzedzać wypadków. Teraz gdzieś około dziesiątej wieczorem wracamy, aby wypocząć, bo jednak chodzenie w tłumie dosyć męczy. To też nic dziwnego, że proste łóżko w kajucie 3 klasy witaliśmy z radością.

Rano przeszło dwie godziny czekałem, aby się docisnąć do ołtarza, by móc odprawić Mszę św. Po śniadaniu jedziemy znów statkiem do Dublina. O jedenastej ma być uroczysta suma w prokatedrze. Zdążamy więc tam. Sąsiednie ulice zapchane pielgrzymami. Do katedry wpuszczają tylko za biletami, bo była zarezerwowana dla duchowieństwa. Ale nam jakoś się wiodło, bośmy się dostali dość łatwo, choć nie wszyscy otrzymali bilety. Może to grzeczność dla cudzoziemców taka?

Wnet schodzą się prałaci i biskupi. Jest ich mnóstwo. Potem purpurą strojni kardynałowie. Trzeci z kolei idzie nasz Ks. Prymas Hlond. Na końcu zaś postępuje legat papieski, zamykając barwny orszak duchowieństwa.

Dostałem się na chór, aby zrobić zdjęcie fotograficzne. Ale między zrobić a udać się jest różnica. Uwydatniła się ona, niestety, w tym wypadku, bo zdjęcie się nie udało.

Zaledwie rozpoczęła się Msza św. i chór śpiewał Credo, musieliśmy opuścić katedrę, bo o g. 12 statek odjeżdżał z powrotem ku "Saturnii". A nie pojechać na okręt, to znaczyło pozostać bez obiadu, (już zgóry opłaconego na okręcie), chyba, że ktoś mógł i chciał sobie zafundować drugi w mieście. A podobno drożyzna była wielka.

O 12:30 odbyło się w kaplicy w prokatedrze zebranie kapłanów, a myśmy wówczas żeglowali do naszej "Saturnii" na obiad, tak, że zastało tylko coś ze dwóch księży na to zebranie. Opowiadał mi wieczorem w tramwaju poważny proboszcz włoski z Ameryki, że jakiś ksiądz polski, który pozostał w Dublinie na tym zebraniu, zabrał głos, chcąc coś powiedzieć o naszych uczuciach względem Irlandczyków, jako, że i my przeżyliśmy całą gehennę udręk i prześladowań religijnych i przecierpieliśmy mnóstwo od wrażej przemocy zaborców. Więc jak przedtem współczuliśmy im serdecznie, tak teraz rozumiemy tym lepiej ich radość z uzyskanej wreszcie niepodległości, bo i my z odzyskania wolnej Ojczyzny się cieszymy.

Znów muszę zauważyć, że co innego piękna myśl, a co innego oddanie jej w słowach, zwłaszcza w obcym języku. Jakkolwiek bowiem obrady odbywały się w języku łacińskim, a więc księżom znanym, to jednak nieprzygotowany i nie mający widać wprawy w wygłaszaniu mów po łacinie mówca, nieszczególnie podobno się popisał - Melius fecisset si nihil dixisset - zakończył mój rozmówca. Na te, aby przemawiać po łacinie bez przygotowania, trzeba, prócz dobrej znajomości języka, i praktyki, chyba, że ktoś jest mówcą z urodzenia, jak nasz sławny profesor O. Halecki, który świetnie mówi kilkoma językami a wśród nich i łacińskim.

Po południu znów płyniemy do miasta, bo o ósmej wieczorem ma się odbyć nabożeństwo dla mężczyzn w Phoenix Parku. Siadamy do tramwaju i jazda. Z początku jedziemy normalnie, ale po wyjechaniu z miasta ulica, choć szeroka i ruch sprawnie regulowano, okalała się tak zatłoczona autobusami i taksówkami, żeśmy co chwila stawali, nie mogąc ruszyć. Po paru kwadransach takiej jazdy utknęliśmy na dobre i ani rusz nie da się podjechać dalej. A jak nas informują, do parku jest jeszcze kawał drogi, bo ów wspaniały park narodowy znajduje się coś ze 6 km za miastem. Część więc młodszych pielgrzymów, nie mogąc się doczekać końca wyczekiwania, rusza pieszo naprzód.

Uszliśmy może z kilometr, a tymczasem setki aut i autobusów posunęły się naprzód, a i nasz poczciwy tramwaj nadjechał. Siadamy z powrotem i wnet dojeżdżamy do parku. Stąd jeszcze kawałek maszerujemy pod górę, aby się znaleźć na olbrzymich błoniach, na których odbywać się mają nabożeństwa plenarne.

Wreszcie wydostaliśmy się na ogromną przestrzeń trawnika, którego wielką część wydzielono, ogradzając płotem. Obszerna brama prowadzi nas do środka. Od bramy aż do kaplicy, zbudowanej specjalnie na kongres po przeciwnej stronie placu, prowadzi szeroka droga, wytyczona słupami, z których na jedną i drugą stronę sterczą potężne megafony, roznoszące głos śpiewu i kazania na całe wzgórze. Obok kaplicy oszklonej, w której właśnie odprawia się już nabożeństwo, stanęły specjalne trony dla kardynałów a dalej na znacznym wzniesieniu, ciągną się półkolisto w jedną i drugą stronę obszerne podcienia dla biskupów i wyższego duchowieństwa.

Nabożeństwo odprawiał J.Em. Ks[iądz] Kardynał Legat, a kazanie wygłosił jeden z biskupów irlandzkich po irlandzku o codziennej Mszy św.

Nie rozumiejąc kazania, lustrowałem oczyma dostojników Kościoła. I widzę jakiegoś monsignora, czarnego jak heban, a tylko siwiejące włosy i kiepski zarost odbijają szaro od czarnej twarzy. Dalej zwraca naszą uwagę prałat, prawdziwy indianin, z grzebieniem różnobarwnych piór na głowie, jakie noszą wodzowie i naczelnicy plemion indyjskich. Widzisz tam biskupów z całego świata, którzy przebyli tysiące kilometrów, aby wziąć udział w uroczystym hołdzie narodów, składanym Jezusowi-Hostii.

Po lewej stronie kaplicy ulokował się chór, składający się chyba z kilkuset śpiewaków, a na podwyższeniu stoi dyrygent. Organista gra na fisharmonii, a zawieszony obok mikrofon roznosi jego grę i śpiew chóru uniesiono (na jeden głos) po całym olbrzymim placu tak, że całe morze ludzi śpiewa równo, zgodnie, pobożnie i z mocą.

Nie mogłem wytrzymać, aby nie spojrzeć na ten wspaniały widok. Zaraz przeto po błogosławieństwie Najśw. Sakramentem przecisnąłem się na schody, po których wchodziło się na podcienia dla biskupów. I istotnie; co za wspaniały i radosny widok przedstawia się oczom!

Oto całą kolosalnych rozmiarów murawę zajęły dziesiątki jeśli nie setki tysięcy mężczyzn-katolików. Na przedzie przed kaplicą klęczy rząd irlandzki w komplecie z prezesem ministrów de Valerą na czele i najwyżsi urzędnicy państwa. Po prawej i lewej stronie, na ławkach parę tysięcy księży i zakonników, a dalej morze głów odkrytych i pochylonych w kornej modlitwie. W czasie błogosławieństwa wszyscy klękają i to na oba kolana, tak inteligencja jak i lud. Nikt nie sterczy, a głowy tworzą równy poziom, iż zdaje się, że gdyby rzucić piłkę, potoczy się po tym równym bruku ludzkich głów.

O, jakże budujące jest zachowanie się, jakie skupienie modlitewne! Nikt się nie rozgląda, nikt nie rozmawia, wszyscy klęczą pobożnie, a z twarzy bije głęboka wiara w istotnie i prawdziwie obecnego na ołtarzu Boga i przejecie się tą obecnością sakramentalną Jezusa.

Nie mogę się powstrzymać, aby nie porównać tej pobożności, naprawdę budującej i rozrzewniającej swą naturalnością i prostotą, tego pokornego zachowania się mężczyzn irlandzkich wobec Najśw. Sakramentu, z pyszałkowatą i bezmyślną postawą naszych katolików w świątyniach. Ileż to razy widzi się, jak mężczyźni boją się uklęknąć nawet na podniesienie w czasie Mszy św., kiedy to właśnie jest chwila składania pokornych hołdów Bogu prawdziwemu, skrytemu pod postaciami opłatka i wina. Coraz częściej spotyka się, niestety, nawet podrostków, którzy uważają, że, doszedłszy do 16. czy 20. roku życia, już nie mają obowiązku klękać przed Najśw. Sakramentem, że to do znaku dorosłości i większej mądrości należy, aby w czasie podniesienia sterczeć bezczelnie lub, co najwyżej, zgiąć się jak paragraf, ale broń Boże uklęknąć. Muszę stwierdzić, że zły przykład daje tu często inteligencja i półinteligencja. W mieście urzędnik, profesor, człowiek zamożniejszy albo i uczeń szkoły średniej, a na wsi nauczyciel, pisarz gminny, czy idący do kościoła (czasem tylko dla rozrywki) letnik. A młodzieńcy nasi są dość pojętni i prędko naśladują to bezduszne, pochodzące z braku wiary, sterczenie w kościele, myśląc, że przez to okaże się jakąś wyższość nad innymi. I nie tylko młodzieńcy, ale i dziewczęta i panie nie lepiej się zachowują. Smutne to, bo jest to krok więcej na drodze zobojętnienia religijnego, ten brak należnego szacunku wobec utajonego Chrystusa.

Śpiewamy pieśń: "Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy na twarze". To nie czczy frazes, to głos wiary żywej. Bóg jest-nieskończoną świętością, potęgą, majestatem - w ogóle, nieskończoną doskonałością, wobec której człowiek jest marną drobiną, zależną we wszystkim od swego Stwórcy. Kiedyś ma wrócić do tego Stwórcy, od Którego wyszedł, a Którego teraz lekceważąco traktuje. Ta więc inteligent jak prostak, arystokrata czy chłopek, młodzieniec lub w pełni sił mężczyzna, elegancka pani czy prosta kobiecinka - każdy jest od Boga zależny i każdy ma obowiązek oddawać Mu cześć najwyższą, na jaką nędzne stworzenie zdobyć się może wobec swego Pana i Boga.

Tego domaga się prosty rozum, który przez wiarę poznał Boga, swoją od Niego zależność i płynący stąd obowiązek pokornej czci i miłości dziecięcej.

O tym powinniśmy pamiętać.

Wprowadzenie Legata do prokatedry

[Fot. 1] Wprowadzenie Legata papieskiego do prokatedry.

Powitanie legata papieskiego

[Fot. 2] Powitanie kard. Legata przez Lorda Majora Dublina.

Kaplica na czas kongresu eucharystycznego

[Fot. 3] Widok kaplicy i jednego skrzydła podcieni dla biskupów. Po lewej u dołu w ogrodzeniu chór. Wokół kaplicy skauci trzymają straż honorową.