Z hołdem Jezusowi Eucharystycznemu na Zieloną Wyspę

Garść wrażeń z pielgrzymki do Dublina (5)

W PARYŻU

MĘCZARNIA W HOTELU - Z MAPKĄ W RĘKU - ZABAWNE SCENY - ZNÓW KŁOPOT - MSZA ŚW. - NA ZWIEDZANIE - TROCADERO - WIEŻA EIFFLA

Gdyśmy przyjechali do hotelu, ogłoszono nam, że wieczerza będzie o godz. 20 (8) w restauracji hotelowej. Obiad, zapakowany w pudełka, a więc suchy i zimny, jedliśmy w południe jeszcze gdzieś w Belgii. To też każdy stawił się punktualnie na wyznaczoną godzinę. Siadamy, czekając niecierpliwie podania posiłku. Niestety, nie przyszło to tak łatwo. Czekamy kwadrans; niektórzy zaczynają się denerwować. Nic nie pomaga. Po pół godziny dopiero roznoszą rosół "z gwoździa". Niech sobie będzie i taki, zawsze jest coś. Znów próba cierpliwości".

Dalsze 20 minut zdają się godziną. Wreszcie podano jarzynkę. A po dalszych 20 minutach - lody. Więc w bardzo krótkim czasie, bo w ciągu 5 kwadransów uporaliśmy się z tą nieszczęsną kolacją, aby zaspokoić głód.

Potem ruszamy na miasto. Trzeba jeszcze coś zwiedzić, bo tu o 9 wieczór jeszcze widno.

Mój towarzysz, który jechał w II kl., umyślnie czekał na mnie tak długo, aby mi towarzyszyć. Jednak nie wiodło nam się. Pojechałem windą na V piętro po kapelusz, a gdy wróciłem, szukam, pytam - na próżno. Gdzieś się podział.

Więc przyłączam się do grupy pasażerów z naszego przedziału. Komendę objął poważny ks. proboszcz, który już 4-ty raz jest w Paryżu. A więc bywalec!

Idziemy. Zbliżamy się do potężnego gmachu. To opera - podobno najpiękniejsza, czy jedna z najpiękniejszych w świecie. Ale już zapada mrok i niewiele widać.

Gdzie chcecie iść? - pyta wódz. Trudno odpowiedzieć, nie orientując się, co można teraz ujrzeć. Stanęło na Louvre (wym. Luwr). Wiadomo, że jest to jedno z najpiękniejszych i najcenniejszych muzeów świata. - Jest to parę kroków stąd - dowodzi przewodnik.

Gdyśmy jednak uszli spory kawałek, a Louvru nie widać, wyciągają mapę Paryża i... wnet zrobił się polski sejmik na chodniku. Radzą, którędy się to idzie. Doprawdy, zabawny widok!

Ulica, którą przechodzimy, ma dużo przecznic i panuje na niej wielki ruch automobilowy. Śródmieście przecież. Przejścia na drugą stronę ulicy są wyznaczone na jezdni białymi kółkami ze stali czy innego metalu. I gdy piechur znajduje się na wyznaczonym do przejścia miejscu, auto nadjeżdżające staje i czeka aż on przejdzie. Idąc naprzód, wnet to spostrzegłem. Ale nasi podróżni, zajęci marszrutą, nie zauważyli tego. praktycznego zwyczaju.

Więc przy przejściu każdej bocznej ulicy cofają się, czekając aż auto przejedzie, a szofer czeka, aż oni, przejdą. Nie doczekał się; już jedzie. Za nim drugie auto - i znów to samo. Obserwując tę "paryską" kurtuazję i uprzejmość naszych Sarmatów, nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.

Po parokrotnych obradach z mapą w ręku nad tym, jak prostą zupełnie ulicą dojść do jej końca, stajemy u celu. Przed nami majaczy kolosalnych rozmiarów gmach. To Luwr. Naturalnie, prócz szarej masy jego potwornego cielska, nic widzieć nie możemy, bo już dobrze się ściemniło. Przeszliśmy obok, gdyż niektórzy chcą koniecznie ujrzeć Sekwanę w nocy. Poetyczne zachcianki, bo co do mnie, wolałbym iść spocząć po całodziennej mitrędze i zmęczeniu. A tu i godz. 10 dochodzi, my zaś jesteśmy parę kilometrów od hotelu, i na 10 godz. chcieliśmy być już zpowrotem.

Znowu więc studiujemy plan miasta, z którego przekonaliśmy się, że to niezbyt daleko. Dyplomatycznie ostrożny przewodnik przygwoździł sprawę, mówiąc, iż to jest tuż, zresztą on tu wszystko dobrze zna...

I ujrzeliśmy ciemną toń wody z odbijającymi się w niej światłami nadbrzeżnych domów. Swoją drogą, ładny widok. - Jeszcze jakiś pomnik chcą zobaczyć. Już nie oponuję, bo napróżno.

Aby przyśpieszyć powrót pojedziemy kolejką podziemną tzw. "metro". Jest to kolej elektryczna, składająca się z 5 wagonów I i II kl., a więc duża, pędząca z ogromną szybkością pod całym miastem i aż na jego krańce. Kto się nie orientuje w kierunkach, to może jeździć cały dzień i nie dojedzie tam gdzie zamierzał. Nie ma tu bowiem konduktorów, jak w tramwajach, ale kupuje się bilet przy wejściu, a w wozach są tylko mapki stacji kolejki dla orientacji. Nad wejściem podziemia rozwieszona duża mapa. Badamy ją.

Po wszechstronnym omówieniu sprawy wydelegowano mię, bym kupił bilet i poinformował się u kasjerki, czy trzeba nam przesiadki, czy też wprost zajedziemy do przystanku Cadet, który jest najbliżej naszego hotelu. Pojedziemy wprost - ogłaszam.

- A nie mówiłem wam - odzywa się potężnym głosem nasz przewodnik.

O [godz.] 11 byliśmy w domu.

O 5.30 wstaję, bo o 6.80 mamy jechać "metrem" do odległego kościoła przy Seminarium Misji Zagranicznych. Znów kłopot, bo trzeba parę razy przesiadać, a nawet przewodnik Frankopolu coś niebardzo się orientuje. Upewnił się wreszcie.

Duża kaplica Seminarium pod kościołem z 30 ołtarzami była celem naszej podróży. Służę do Mszy św. mojemu towarzyszowi, a potem on mnie. Znów ucieszyłem się, bo dostał mi się ołtarz Matki Bożej, podobnie jak w Kolonii. Więc nawet w podróży dogadzasz mi, Matuchno...

Spiesznie wracamy. Po śniadaniu ruszamy znów "metrem" coś z 8 stacji, aby wysiąść w pobliżu pałacu Trocadero (wym. trokadero). - Jest to gmach zbudowany w r. 1889 na wielką wystawę światową. Gmach ładny, potężny.

Pod względem stylu jest mieszaniną stylów wschodnich. Najwięcej uderza bizantynizm i styl maurytański, którego wysokie minarety czyli smukłe wieżyczki po bokach wpadają w oczy. Obecnie w gmachu znajduje się muzeum etnograficzne - objaśnia przewodnik.

Przechodzimy obok muzeum, mijamy piękny plac Warszawski, kierując się do mostu na Sekwanie, za którą wznosi się słynna wieża Eiffla. Z tego wzgórza wygląda ona jak obelisk, zrobiony bardzo misternie z drzazg żelaznych niby robótka koronkowa. Gdyśmy się jednak przybliżali, rosła coraz bardziej, aż stanąwszy u jej stóp, ujrzeliśmy nie jakiś obelisk, ale kolosalnej wysokości wieżysko o szerokiej podstawie, na której opiera się czterema stopami cała konstrukcja. Łuk pomiędzy tymi stopami ma 30 metrów wysokości, a jest tak szeroki, że samolot może pod nim przelecić. Łuk ten łączy cztery olbrzymie stopy, aby czworograniastym słupem piąć się prosto w górę. Wysokość całej wieży wynosi 300 metrów! To jest niby coś. Prawie 4 razy wyższa od wieży mariackiej w Krakowie.

Na wieżę można się dostać po schodach, ale kto by tam nogi zrywał, idąc na taką zawrotną wysokość pieszo. Przecież jest i winda. Więc zapłaciwszy 10 franków jedziemy do góry. Na II piętrze wysiadamy aby oglądać widoki Paryża. Potem znów na samej górze, na ostatniem piętrze.

Co za malowniczy w swoim rodzaju obraz. A przede wszystkim ogromny! W którąkolwiek stronę rzucisz okiem, wszędzie widać kamienice i gmachy, niby pudełka i klocki przez dzieci poukładane obok siebie: tak maleją z oddali i wysokości. Nad nimi górują kopuły i wieże kościołów, pnące się śmiało ku niebu. Ot tam jest katedra Notre Dame, z tej strony zaś widać bazylikę Najśw. Serca P[ana] Jezusa na Montmartre. Przez miasto płynie ciemnozielona Sekwana, rzekłbyś niedbale porzucona przez dziecko wstążka. A co kawałek - most przerywa wstęgę rzeki. Ulice, co bliższe, widnieją, rośnie na nich dużo drzew zielonych.

Pokazują też nam i znany Las Buloński i inne parki. Pól prawie że nie dojrzy poza tym mrowiskiem domów. A ludzie na dole wyglądają maleńcy jak muchy lub mrówki. Naprawdę, olśniewający widok. Jakżeż ogromny jest ten Paryż! Próbuję robić jakieś zdacie, ale nic mi się nie udało w pośpiechu. Przy tym jestem dopiero nowicjuszem w tej sztuce, to i cóż dziwnego.

Zjeżdżamy, bo czas na Mszę św. do polskiego kościoła. Czas nagli, bo to podobno spory kawałek drogi. Jeszcze raz oglądamy się na tę bajecznie wysoką iglicę, na którą - jak się dowiaduję - zużyto 7 milionów kilogramów żelaza, tj. tyle, że aby je zmieścić na pociąg, trzeba by 350 wagonów 20-tonowych, a więc kilka wielgachnych pociągów. Sporo żelaziwa, nie ma co!

Dublin

[Fot. 1] J.E. Kard. Legat papieski przed Prokatedrą w Dublinie.

Wieża Eiffla

[Fot. 2] Dominująca nad Paryżem wieża Eiffla.