Garść wrażeń z pielgrzymki do Dublina
LONDYN - DUBLIN 10)
Muzeum Brytyjskie - Nabożeństwo "włoskie" - Kazanie J.Em. Ks[iędza] Prymasa - W zatoce dublińskiej - Śpiew pielgrzymów irlandzkch
Zanim opuścimy Londyn mamy jeszcze zwiedzić Muzeum Brytyjskie. Któż o nim z nas nie słyszał? To jeden z najcenniejszych skarbców, w którym nagromadzono tysiące bezcennych dzieł sztuki starożytnej! Ale cóż, na oglądanie tych cudowności mamy zaledwie godzinę czy dwie czasu, a tu z tydzień temu poświęcić nie byłoby za wiele.
Oglądamy więc z pośpiechem, migawkowo. Najpierw rzeźba grecka i rzymska, dalej dzieła sztuki asyryjskiej i egipskiej. Widzimy kilka mumij egipskich, na które już 45 wieków patrzało. Malowidła, obrazujące życie starożytnych Greków i Rzymian, żywymi barwami lśnią po tylu setkach lat. Dalej sztuka ludów pierwotnych, murzynów, Eskimosów, Indian - mieszkańców Australi, Azji, Afryki, Nowej Zelandii, Peru, Japonii, Chin itd. Widzimy różnoraką broń, sprzęty niezgrabne, to znów misternie zrobione, ubiory pstrokate, narzędzia itd. itd.
Jest także i sztuka chrześcijańska. Malowidła katakumbowe, wykopaliska z Anglii z czasów starorzymskich. Potem sztuka religijna japońska, chińska, hinduska. Wreszcie rzucamy okiem na manuskrypty średniowieczne, księgi ręcznie pisane, a raczej malowane, w których lśnią cudne malowidła minjaturowe i śliczne inicjały - praca bezimiennych artystów - mnichów. Ile to lat trzeba było przesiedzieć nad jedną taką księgą, ile ofiarnego trudu włożyć w tę prace! Oglądamy też najstarszą Biblię drukowaną.
Możnaby podziwiać te piękności całymi godzinami, ale czas nagli, więc musimy już wychodzić. Przed odejściem jeszcze zdjęcie fotograf, na stopniach gmachu Muzeum (patrz niżej).
Pociąg pospieszny unosi nas wkrótce z powrotem do portu Southampton, gdzie mały statek męczy się prawie 7 kwadransów aby nas oddać "Saturnii".
Ponieważ J.Em. Ks[iądz] Kard. Prymas pozostał na "Saturnii", podczas gdy myśmy zwiedzali Londyn, dlatego Ambasador polski w Londynie p. Skirmunt udał się specjalnie na okręt, aby złożył swe uszanowania Ks[iędzu] Prymasowi.
Wieczorem w salonie I klasy nabożeństwo różańcowe z wystawieniem Najśw. Sakramentu dla Włochów i Hiszpanów, śliczne i porywające kazanie wygłosił dyrektor pielgrzymki włoskiej i trzeba przyznać, że świetnie mówił. A z jakim ogniem je wygłaszał, mówił nie tylko ustami, ale rękami, oczyma, głową i całą postacią. Przypomniało mi się powiedzenie mojego profesora teologii, Włocha: my Włosi, więcej mówimy gestami niż ustami.
Nazajutrz (22 VI) o godz. 10 Mszę św. odprawił ks. biskup Okoniewski, po której przemówił ks. Prymas Hlond. To wspaniałe kazanie jest i dziś aktualne, zawiera bowiem wielkie i piękne myśli, tak, że warto je tu streścić, choćby ogólnie.
Mówił więc dostojny mówca, że, choć z powodu przyczyn od nas niezależnych, nie będziemy na dzisiejszym uroczystym otwarciu Kongresu, jednak jedziemy tam, i ta Msza św. niech go nam rozpocznie. Jedziemy nań, aby dusze odświeżyć, ściślej zjednoczyć się z Bogiem. - Potrzeba więcej skupienia, aby idea Boża, Chrystusowa zakrólowała w nas. Tej idei powinniśmy się oddać całkowicie. Dziś wszystko się chwieje, rozpada, bo brak nam solidnych podstaw, brak nam Boga, Którego życie dzisiejsze pomija. A On tak blisko nas, wśród nas - w Eucharystii! Jednak świat dzisiejszy, ludzkość znać Go nie chce. My zaś, chrześcijanie, za mało Go znamy, za mało staramy się o pór znanie i rozszerzenie znajomości Boga Eucharystycznego. A przecież bez Chrystusa, bez Boga nic nie poradzimy!"
Więc nie dość na tym, że ludzie pójdą raz na rok do Tabernakulum, lecz trzeba się starać, by Eucharystia stała się codziennym ich dusz pokarmem, owszem by była dla nas wszystkim. Bo naród nasz ma wielkie zadania, przez Boga mu wyznaczone. Winien je spełnić. Kongres ten niech podnieci w nas ogień żarliwości i zapału do pracy...
Słuchaliśmy z zapartym oddechem głębokich słów Ks[iędza] Prymasa. A okręt drżał od stukotu maszyn i kołysał się lekko, bo wiatr dął silnie, choć dzień był pogodny i morze świeciło jakby łuską srebrno - szmaragdową pokryte. Patrząc na jego - rzekłbyś - żywą powierzchnię, już po nabożeństwie, myślałem: jak smutna to prawda, że my istotnie tak mało znamy Jezusa - Eucharystię, urzędowo tylko, a stąd też miłość nasza ku Niemu jest tylko powierzchowna lub wcale jej nie ma, jak o tym świadczy życie nasze codzienne.
O godzinie 17 stajemy w zatoce dublińskiej. "Saturnja" nie wjeżdża do portu, rzekomo z powodu jego płytkości - jak nam mówiono. Ale to tylko wykręt zarządu okrętu, bo w porcie widzieliśmy stojące okręty - olbrzymy. A kotwice spuszczono o 15 kilometrów od Dublina, dlatego, aby uniknąć uiszczenia opłaty portowej. Więc wyrachowanie kupieckie przeszkodziło pielgrzymom we wzięciu udziału w obradach sekcji i uniemożliwiło adorację nocną w kościele. Do portu przewoził nas mały parowiec tzw. tender, który o oznaczonych. ściśle godzinach przywoził pielgrzymów do portu i odwoził z powrotem, bo posiłek musieliśmy przyjmować na "Saturnii". Co z tego wynikło - opowiem później. Teraz wracam do naszego przyjazdu.
Długośmy stali, czekając na mający nadjechać po nas "tender". Tymczasem przypłynął w pobliże mniejszy okręt, a na nim pełno ludzi - mogło być około 1.500 osób - Irlandczyków, śpiewających jakąś rzewną, piękną pieśń. Ach, co za rzewna melodia! Zdawało mi się, że w jej rozlewnym smętku pomieszczona jest cała wielowiekowa niedola, setki lat krwawych prześladowań, brutalnych morderstw i wydziedziczeń, jakie ten biedny naród wycierpiał od fanatycznych Anglików w obronie Wiary świętej katolickiej.
Serdecznie nas witają. Okrzykom, powiewaniom chustkami i kapeluszami nie było końca. Jakbyśmy byli ich ziomkami lub znali się przynajmniej. Myśmy też nie chcieli być dłużni. Wrócili wreszcie do portu, a i nasz "tender" nadjechał po 2-godzinnym czekaniu.
Wysiadamy po wiszących schodkach, aby małym parowcem żeglować do miasta.
- Nareszcie więc jesteśmy w Dublinie! Szkoda, że tak spóźnieni, bo Kongres już o godzinie 15 otwarto, zgodnie z programem.