Z drogi na misyjne żniwo. Żegnaj nam Ojczyzno miła!...
Drukuj
misyjne żniwo

O. Samuel, Gwardian Niepokalanowa japońskiego podzieli się z czytelnikami "Rycerza Niepokalanej" wrażeniami z podróży, którą odbył z Br. Alfonsem, udając się na misje do kraju wschodzącego słońca.

O wyjeździe drogich nam misjonarzy daliśmy wzmiankę w numerze październikowym "Rycerza Niepokalanej".

Przed dwoma tygodniami opuściliśmy Ojczyznę, a dziś już trzeci dzień kołyszemy się na Morzu Śródziemnym. Statek "Sphinks" siłą maszyn wyoruje sobie drogę, roztrąca skiby spienionych fal, a za nim rychło ślad ginie, morze wyściela się monotonną, lekko sfałdowaną równiną. By wrażenia z podróży podobnie się nie zatarły, wypadło notować je każdego dnia. Podróż okrętowa daje ku temu dobrą sposobność.

Wyjazd zamierzony w dniu 17 VIII opóźnił się, gdyż okręt włoski "Conte Rosso", który miał nas wieść do Szanghaju, w ostatniej chwili odmówił nam tej przysługi. Wszystkie miejsca już były zajęte. To pewno turyści i uczestnicy berlińskiej olimpiady nas uprzedzili. Musieliśmy przerzucić się do Marsylii; tu starania o przejazd, mimo gorączkowych wysiłków, trwały do 22. VIII.

Nareszcie paszporty, wizy, bilety okrętowe mamy w kieszeni.

Nadszedł dzień wyjazdu. Przy Mszy św. przed Smętną Dobrodziejką nie mogłem łez powstrzymać. Tu bowiem kształtowało się niegdyś moje życie zakonne, tu kapłaństwa mojego początki, tu pokaźny szereg lat miłej pracy, a teraz... pożegnanie przy ostatniej Mszy św. Maryjo, prowadź - nie opuszczaj, Maryjo miej mię w opiece!

Ostatnie przygotowania i rozstanie. Z drżeniem, z oczyma lśniącymi, klękamy przed O. Prowincjałem prosząc o błogosławieństwo na podróż i pracę misyjną; następnie serdeczne pożegnanie z Ojcami i Braćmi.

Z dorożki kieruję oczy na naszą "bazylikę, by ją ostatnim spojrzeniem pożegnać. Na zakręcie znikła ta ukochana prastara macierz franciszkańska, skąd wychodziły niegdyś drużyny misyjne dla nawracania Litwy i Rusi.

Na dworcu zastałem Siostry III Zakonu; przyszły pożegnać się. Żal bił z ich oczu, bo z nimi wiązała się moja kapłańska praca. Na drogę starały się dać mi obfite zaopatrzenie. Niepokalana im to wynagrodzi hojnie.

Czekaliśmy krótko na stacji. Za chwilę nadbiegł pociąg zdyszany, ten co nas miał wieźć daleko - daleko. Pośpiesznie wtłaczamy na korytarz wagonu nasz bagaż. Ostatnie pożegnanie z O. Prowincjałem i Siostrami. Z bijącym sercem wyczułem jak pociąg drgnął do ruchu. Jeszcze ostatnie spojrzenie, pożegnalny ruch ręki i tracimy z oczu nam drogich. Stalowe ramiona parowozu coraz szybciej pracują, ozwał się głuchy stuk kół rytmicznie odmierzających przestrzeń. Jedziemy w dal.

Kraków, kaplica MB
Kaplica Smętnej Dobrodziejki

Coś ściska gardło... pierś rozpiera westchnienie, wszak opuścić bliskich z rodziny, zakonnych współbraci, miłe warunki pracy, słowem - Ojczyznę, a udać się do obcych językiem, wiarą, obyczajami w strony o ciężkim klimacie, na pełny trudów zawód nie przychodzi łatwo. Taką ofiarę czyni każdy misjonarz idący na żniwo Pańskie. Lecz czyni ją chętnie pod nakazem Zbawiciela, który oderwał Apostołów od rodziny, zajęć i rzekł im: "Idąc, nauczajcie wszystkie narody". Pod nakazem Tego, Który sam stał się pierwszym misjonarzem, dla nas zamienił niebo na ziemię i dla nas przyjął tyle cierpień, aż do krzyża, Który i teraz ukrywa się w Najświętszym Sakramencie, prowadząc pracę misyjną dla zbawienia dusz. A czymże jest ofiara misjonarza wobec nagrody obiecanej przez Jezusa: "Kto porzuci dom albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żonę, albo rolę dla imienia Mego, tyle stokroć weźmie i żywot wieczny odzierży". Ale nie należy sobie wyrabiać zbyt wielkiego pojęcia o wielkości poświęcenia misjonarza, gdyż byłoby to sfałszowaniem prawdy.

Powołanie bowiem do tak wzniosłego zawodu jest osobliwym zaszczytem i darem. Pełne znaczenia mają tu słowa Jezusa wyrzeczone do Apostołów: "Nie wyście mnie obrali, alem ja was wybrał". Pozostało mi w pamięci powiedzenie pewnych osób, które wiedząc o mojej podróży misyjnej mówiły zazdrośnie niemal: "Jaki Ojciec szczęśliwy!"

Do dzieł misyjnych zapala dziś głos Ojca św. On jako Namiestnik

Chrystusa za główne zadanie ma krzewienie Królestwa Bożego xv odłogiem leżących krajach pogańskich. Jak niegdyś inny papież wyrwał z tysięcy piersi okrzyk: - Bóg tak chce! i przez szereg stuleci z wszystkich krajów Europy szło rycerstwo, by walczyć i ginąć za Ziemię św. zaszczyconą życiem i śmiercią Zbawcy, tak dziś głos z Watykanu potęguje zapał wśród wiernych do zdobywania nie ziemi, ale dusz nabytych Krwią Chrystusa.

Ten wysiłek o misje wśród pogan zbiega się z ogólną sytuacją Europy i świata. Wciąż podnoszą się zdania, że stoimy na zakręcie dziejów, bo Europa już skończyła swą hegemonię nad światem, minął jej czas przodowania w kulturze ludzkości. Wyniszczona przeciwieństwami ludów, niewiarą, ateizmem, nacechowana wyrafinowanym barbarzyństwem, stoi nad przepaścią. Już wielu myślicieli głosi: "Untergang des Abendlan-des!. W Europie; od tylu wieków katolickiej, dziś przeciw Bogu i wierze płomieniem gore nienawiść w bolszewickiej Rosji, Niemczech, Hiszpanii... Czy może i Europy nie dotknie smutny los Palestyny, Syrii, północnej Afryki, gdzie dawniej wiara była kwitnąca: tu odbywały się sobory, były najsławniejsze szkoły teologiczne - a dziś zabytki dawnej wiary zawiane piaskiem, a mahometanizm niemal zupełnie tam zapanował. W Bożym ręku są losy ludów i krajów - lecz tym gorętszy wysiłek jest potrzebny nam dziś, by Ewangelię dać narodom młodym, ambitnym, a niestety pogańskim.

Te myśli dawno nurtowały w mej duszy i były podłożem do decyzji, by misjom poświęcić życie.

I jeszcze ku temu pociągała mnie postać Hetmanki, do której szeregów jako misjonarz się zaciągam: Niepokalana. Już od dawnych lat powierzałem iv modlitwach ten ideał Jej opiece, choć może było to nieśmiałe i z pewnym lękiem. Lecz dziś, gdy Niepokalana stoi na czele mej drogi, stawiam pierwszy krok z ufnością i spokojem, gotów na to samo co znoszą setki i tysiące porwanych siłą misyjnego powołania, rozsianych od tropikalnych do biegunowych krain.

Wydłużony wóz wagonów rychło przyśpieszył biegu. Stuk kół coraz częstszy. Opuszczam Kraków. Migają bloki kamienic i rozsiane domki przedmieścia. Wychylam się przez okno, by wzrokiem jeszcze przez chwilę połączyć się z drogim miastem. Oko z radością spoczęło na sterczących wieżach Mariackiej świątyni, na dumnym Wawelu. Przesunął się Kopiec Kościuszki, za chwilę mijamy lasy bielańskie, idzie spośród zieleni dźwiga się usypisko dla marszałka Piłsudskiego. Dalej, wzdłuż drogi, stanęły wydłużonym szpalerem lesiste wzgórza - środkiem pędzi pociąg, mijając pomniejsze stacje.

Odstępuję od okna, by teraz zagospodarować się lepiej na podróż aż do Wiednia. Może zdobędę miejsce siedzące. Ale co do tego krótkie było złudzenie. Przedziały pełne podróżnych, ścisk na korytarzach nawet nieznośny. Szczęście, że słońce nie lało żarem. Zasłoniły je zgęstniałe, szare chmury.

Tak trwały pierwsze godziny podróży ku granicy czeskiej. Stojąc w ciżbie na korytarzu można było przynajmniej żegnać się z Ojczyzną, która kurczyła się coraz bardziej. Rychło ją stracimy, więc tym chętniej oko płynęło w dal po pięknych równinach, zatrzymując się hen, aż na siwych garbach Karpat. - Od Dziedzic wśród pasażerów uwijała się polska kontrola dewizowa, badając czy rozporządzenia o przewozie pieniędzy za granicę trafiły do sumień podróżnych. Każdy wagon osaczyło po kilku "celników". Rewidowano damskie torebki, męskie portfele, walizki, ale połowu obfitszego na przestępców tym razem nie było.

Na pytanie ile wieziemy pieniędzy, odpowiedzieliśmy dokładnie i zdaje się, że szczerość czytano z naszych oczu, bo obeszło się bez dalszych badań. Skrupulatnie, według ustawy, zabraliśmy ze sobą po 40 dolarów i nieco drobnej monety czeskiej i austriackiej. Były to finanse na taką podróż nieco małe, bo choć bilety, aż do Szanghaju mieliśmy w kieszeni jednak należało z tego opłacić wszystkie wydatki podróżne, kupić figurki w Padwie i Assyżu, mszał, no i bilety z Szanghaju do Nagasaki.

Po kontroli dewizowej pociąg rychło stanął na polskiej stacji granicznej w Zebrzydowicach. Po dłuższym postoju, przejazd granicy i znów postój w Petrowicach, wstępnej stacji czeskiej. Już jesteśmy za progiem rodzinnej ziemi; znać to, bo inne już służbowe mundury i wokół inna mowa.

A więc żegnaj nam Ojczyzno miła!...