"W dzieciństwie mym niejedno słyszałem o istnieniu religii katolickiej od niańki Irlandki. Poruszony jej opowiadaniem, udałem się pewnego dnia do katedry Św. Patryka i zażądałem przyjęcia mię w grono wiernych. Obecny tam kapłan wytłumaczył mi łagodnie, że tego nie może uczynić, a do tak ważnego kroku, mnie, jako dziecku potrzebnym jest zezwolenie rodziców i wtedy podarował mi różaniec. Zawiedziony w swych pragnieniach, nie umiałem wytłumaczyć sobie inaczej tej odmowy, jak opieszałością to też wszelkie myśli o tej sprawie odpychałem od siebie, rozżalony w swym dziecięcem serduszku, jednak różaniec zatrzymałem i odmawiałem go od czasu do czasu. Lata biegły, z dziecka wyrosłem na mężczyznę i już po studiach odbywałem naukową podróż po Europie. Protestantyzm tkwił we mnie silnie i z całym zapałem poświęcałem mój czas i energię rozszerzaniu i umacnianiu mej religii. W tym czasie założyłem stowarzyszenie protestanckie dla młodych ludzi. Z czasem ochłodłem, wiara moja poczęła się chwiać, protestantyzm nie mógł zadowolić tęsknot mej duszy; konsekwencją rozczarowania było rozwiązanie stowarzyszenia. Wczytywanie się w dzieła Haeckla, Nietschego, Wiljama Jamesa, Dawida Straussa i innych wyrwały mi resztki wierzeń, ale nowy system filozoficzny nie dał mi upragnionego spokoju, przyniósł z sobą jedynie nowy splot zawikłań, pożądań. I wtedy rzuciłem się z całą zapalczywością w objęcia socjalizmu, wyczekując od niego pełni uśmierzenia zagadnień dręczących mię, nie wiedząc, że te palące kwestie religia katolicka przemyślała i przeprowadziła.
W 1910 roku udałem się do Rzymu. Stojąc na Forum Romanum uświadomiłem sobie jasno, że pogaństwo przeminęło raz na zawsze, a poprzez jego gruzy, szczątki i zwaliska jaśnieje krzyż, który raz na zatknięty nie uległ zniszczeniu, ale objął ramiony swymi świat cały i do stóp swych przygarnął miliony serc. I ta religia potężna była mi nieznaną, nieznanymi jej dzieje, myśli, rozwój, idea. Odtąd począłem z zapałem studiować katolicyzm. Lata przeszły, nim zgłębiłem go; stoczyłem walkę długą ze sobą, nim poczułem nieodparcie, że muszę zostać wyznawcą Chrystusa. Czyn nie poszedł za wołaniem, ociągałem się, choć wiedziałem, że w niej jedynie leży prawda życia ludzkiego, a tym samem szczęście dusz. Łaska jednak szła za mną i napełniała mię zdrojem swym. Tego kroku na pewno nigdy żałować nie będę, gdyż on jedynie dał mi to, czego szukałem napróżno lata całe w systemach filozoficznych, socjalnych, w nauce, w innych wierzeniach, a co było koło mnie, ale nie we mnie, na co uwagi nie zwracałem, z czym nie liczyłem się, co mi było obojętnym. W kościele katolickim znalazłem spokój, radość, miłość i prawdziwą wolność ducha".
Wetmore