Wyzdrowiejesz, gdy Bóg zechce
Drukuj

Cóż zdolne większą ufnością przejąć serce ludzkie, jak widok łask Niepokalanej?

We francuskiem mieście Borderes mieszkała przed laty 83-letnia wdowa Marja Domenge, od trzech lat tknięta paraliżem. Bez obcej pomocy nie mogła postąpić ani kroku a już o podjęciu jakiejkolwiek pracy tem bardziej nie było mowy. Doktor P. wypróbowawszy bezskutecznie rozmaitych lekarstw, zaprzestał ją leczyć; mimo to odwiedzał ją czasami, a że chorzy z trudnością wyrzekają się nadziei, biedna kobieta nie przestawała zapytywać lekarza: "Kiedyż ja wyzdrowieję?"

- Wyzdrowiejesz, gdy Bóg tego zechce - odpowiadał zawsze jednakowo doktor, nie przypuszczając nawet, że prorocze wymawia słowa.

- Czemużbym nie miała tym słowom wierzyć i nie zwrócić się wprost do miłosierdzia Bożego, - pomyślała sędziwa wieśniaczka, posłyszawszy o źródle Massabielskiem. I posłała kogoś do Lourdes po cudowną wodę.

Gdy ją przynieśli, staruszkę opanowało wielkie wzruszenie.
- Podnieście mnie z łóżka - rzekła - i trzymajcie, abym mogła stać.
Podnieśli ją, ubrali co prędzej, gorączkowo prawie, bo i widzowie tej sceny również byli wzruszeni. Dwie osoby podniosły ją i trzymały stojącą.

Podano staruszce szklankę wody z Groty. Drżącą ręką ujęła ją i zanurzyła w niej palce; potem położyła wielki znak krzyża na sobie i pomalutku wypiła wszystką wodę, gorąco zapewne modląc się w duchu. Była przytem bardzo bladą, jakby zemdleć miała.

Gdy podtrzymujący usiłują zabezpieczyć ją od upadku, Marja prostuje się, patrzy wokoło, a dreszcz ja całą przejmuje. Potem wydaje jakby okrzyk tryumfu:
- Puśćcie mnie i puszczajcie prędzej! Jestem uzdrowioną! Pomału ze strachem usuwają się ręce z pod jej ramion, a ona idzie sama z taką pewnością, jak gdyby nigdy chorą nie była.

Ktoś z obecnych, nie dość jeszcze pewny zupełnego uleczenia, podaje jej laskę do podpierania się. Z uśmiechem spojrzała na nią Marja, a potem pochwyciła i daleko od siebie odrzuciła, jako rzecz zupełnie niepotrzebną. Od tego dnia zaczęła chodzić na robotę.

Kilku obcych przyszło ją obaczyć i sprawdzić fakt ten. Zapytali, czy mogłaby w ich obecności chodzić?

- Chodzić? - zawołała staruszka, ależ ja biegać będę! - I puściła się pędem.

To działo się w maju, a w lipcu wskazywano palcami jako dziwo tę sędziwą staruszkę, uwijającą się po polu z sierpem w ręku wcale nie ostatnią w ciężkiej pracy wśród żniwiarzy.

Doktor P. który ją przedtem leczył, głosił chwałę Bożą za ten cud oczywisty, a potem w komisji podpisał protokół, opisujący ten nadzwyczajny wypadek, nie wahając się uznać w nim "bezpośredniego i oczywistego działania potęgi Bożej."

wedł. H. Lassere’a