Wszak to Matka moja
Drukuj

W krakowskim kościele św. Piotra znajduje się obraz, przedstawiający zdarzenie z życia św. Stanisława Kostki, które to zdarzenie najwymowniej może ze wszystkich znamionuje serdeczne nabożeństwo św. Stanisława do Najśw. Panny. Na tle obrazu widnieją dwie postacie: św. Stanisław i kapłan Towarzystwa Jez., Emanuel de Sa. Święty młodzieniec, opromieniony nadziemskim blaskiem, w uniesieniu rozprawia o chwale Najśw. Panny i o swojej ku Niej miłości.

Zdarzenie uwiecznione przez chrześcijańskiego malarza, miało miejsce dnia 5 sierpnia 1568 r. W tym dniu obchodzi Kościół święto. Najśw. Panny śnieżnej. Jest Ona patronka sławnej bazyliki rzymskiej, pod wezwaniem Najśw. Marji Większej. Sławny teolog i uczony Towarzystwa Jezusowego, O. Emanuel de Sa, postanowił w tym dniu nawiedzić bazylikę i pomodlić się przed cudownym obrazem Najśw. Marji Panny. Za towarzysza podróży wyznaczono mu młodziutkiego nowicjusza, Stanisława Kostkę. O. de Sa znał dobrze wielką miłość Stanisława do Najśw. Panny, dlatego rozpoczął na ten temat pobożną rozmowę. Było to największą przyjemnością dla Stanisława. Nie tylko z natężoną uwagą słuchał wywodów uczonego teologa, ale sam z zapałem wynurzał swe gorące uczucia i cześć do Niepokalanej Dziewicy, O. de Sa, widząc młodzieńca opowiadającego z takim zapałem, zapytał niespodziewanie:

- Czy też tak naprawdę i tak szczerze kochasz Niepokalaną Matkę?

Święty zaskoczony pytaniem, rozpromienił się na twarzy, a składając ręce, w szczerości odpowiedział:

- Ojcze, Ojcze, jakże możesz pytać o to, wszak ci to Matka moja!

I w tych kilku słowach wyraził Stanisław nie tylko swój serdeczny stosunek do Najśw. Panny, ale całą świętość swoją. Jak dobre dziecię kocha całem sercem swoją ziemska matkę, ufa jej bezgranicznie i ucieka się do niej W każdej potrzebie, tak i dla Stanisława Najśw. Panna była najukochańszą i Matką i Opiekunką. Od dziecięctwa ofiarował Jej swoje myśli, uczucia i całego siebie. Przed każdem zajęciem zwracał się w stronę, w której znajdował się cudowny obraz Najśw. Panny i prosił Ją o błogosławieństwo. Codziennie odmawiał różaniec i małe godzinki (Officium), a w czasie modlitwy twarz jego promieniała uczuciem i czcią najgłębszą. Wszystkie modlitwy zasyłał do Boga przez ręce Marji, o Której zawsze rozmawiał i pragnąłby, ażeby o czem innem nigdy nie rozmawiano. Najmilszym tematem wypracowań szkolnych było dla Stanisława pisać o Marji. W trudnościach naukowych szukał u Niej pomocy, w zeszytach zaś szkolnych można było często znaleźć błagalne wezwanie: O Marjo, bądź ni i miłościwa!

św. Stanisław Kostka

Nabożeństwo do N. Panny wyrobiło w Stanisławie nieskalaną czystość duszy. Nagroda za dziecięcą miłość do Przeczystej Boga Matki było powołanie zakonne. Kiedy bowiem Stanisław leżał w Wiedniu ciężką złożony choroba, zaszczycony został cudownem objawieniem. Najśw. Marji Panna złożyła Boskie Dzieciątko na rękach Stanisława, wróciła choremu zdrowie i poleciła wstąpić do Towarzystwa Syna Swojego. Największą atoli łaskę, jakiej udzieliła Boża Matka Swojemu umiłowanemu czcicielowi, była śmierć błogosławiona w uroczystość Wniebowzięcia.

Trawiony pragnieniem oglądania chwały swej niebieskiej Matki w dzień Jej Wniebowzięcia, wpadł Stanisław na myśl szczególną, którą poddać mogła tylko najpoufalsza miłość do Najś w. Panny. Na kilka dni przed uroczystością napisał serdeczny list do Najśw. Matki i prosił Ją gorąco, ażeby mu pozwoliła wziąć udział w uroczystościach Wniebowzięcia w niebie. Marja przychyliła się do prośby swego umiłowanego dziecka. Niebawem zachorował. Wszystkim zdawało się po ludzku, że trzeba większego cudu, a, żeby Stanisław umarł w tej chorobie, aniżeli wrócił do zdrowia. On sam jednak był przekonany, że nie dźwignie się już z łóżka. W wigilję Wniebowzięcia z największą pobożnością przyjął Ostatnie Sakramenta wśród łez i głębokiego żalu swoich braci zakonnych. Przez noc całą trzymał w ręku różaniec i wzywał najsłodszych imion Jezusa i Marji. Potem prosił ze łzami, ażeby go złożono na podłodze. Tak chciał w pokorze swojej umierać. Spełniono życzenie świętego. Otoczyli go na kolanach kapłani zakonni, wpatrując się w niewinne i dziwnie spokojne oblicze Stanisława. Wtem twarz umierającego rozjaśniła się niebiańska radością; spoglądając z kolei po wszystkich zdawał się prosić, ażeby oddali cześć niewidzialnym gościom. Skłonił się ku swojemu spowiednikowi i wyszeptał, że widzi Królowę niebios, przychodząca po niego.

Na niebie wzeszła jutrzenka, pierwszy blask święta Wniebowzięcia. Stanisław trzymając w jednej ręce różaniec a w drugiej gromnicę, cicho i niepostrzeżenie oddał swą czystą duszę Bogu. Uzyskał, czego pragnął: odszedł z tego świata, ażeby złożyć hołd synowski swej "niebieskiej Matce" i cieszyć się z Nią na zawsze w niebie.

Tak umierają tylko prawdziwi czciciele Marji!

"Posł. Serca Jez."