Rok 1942. W kolejce przed kasą, na dworcu w Aleksandrowie stoi mężczyzna w wieku lat koło pięćdziesięciu, z poboru niczym się nie różniący od wielu innych mężczyzn, stojących za nim, czy przed nim. Ale tylko z pozoru. Kogoś bardziej spostrzegawczego uderzyłby wyraz jego oczu, oczu jasnych, zapatrzonych gdzieś w dal i jakby nieprzytomnych, które choć patrzyły na ludzi i rzeczy zwykłe i banalne, zdawały się spoglądać na jakieś cudowne wizje, a usta drżały mu lekko, ni to szepcąc coś do siebie, ni to w modlitwie żarliwej. I gdyby ów człowiek spostrzegawczy mógł przyłożyć ucho do tych warg drżących, usłyszałby cichutkie, błagalne pytanie: "Panie, co chcesz abym uczynił, dokąd mam się udać?
I widać otrzymał odpowiedź, bo gdy po pewnym czasie zbliżył się do kasy, na zapytanie kasjera, dokąd chce wziąć bilet, odpowiedział:
"Do miasta".
Ale się nie uspokoił i ciągle - jadąc już w pociągu - zdawał się pytać: "Co mam uczynić, dokąd się udać?"
W mieście zaszedł do szpitala, gdzie znał parę sióstr, które gdy go zobaczyły, uradowały się bardzo, a jedna z nich rzekła:
- Pan Bóg chyba przyprowadził tu Ojca; mamy aż dwoje ludzi, którzy jutra z pewnością nie doczekają i potrzebują najrychlej spowiedzi przedśmiertnej, ale - tu, zatroskana, spojrzała na Ojca Szczepana - pełno tu hitlerowców wojskowych i cywilnych odwiedzających krewnych w szpitalu, bardzo to niebezpieczne.
Ojciec Szczepan uśmiechnął się.
- Skoro mnie Pan Bóg tu przywiódł, tedy i dopomoże, a byłem tylko ich wyspowiadał i przygotował na śmierć tych dwoje, co za parę godzin staną przed Bogiem wszechmogącym, potem mogą mnie zabrać.
[224]- Ale, Ojciec przecież ciężko chory na serce, a ciągle w drodze, w niewygodach podróży, w niebezpieczeństwach...
Dobra siostra patrzyła ze współczuciem i niepokojem na wymizerowaną twarz i wychudłą postać kapłana.
Ojciec Szczepan znowu lekko się uśmiechnął.
- Późno mnie Pan Bóg powołał, siostro, więc nie mam czasu do stracenia.
* * *
Na łóżku oddalonym nieco od innych leży człowiek umierający a nad nim pochylony inny człowiek o jasnym wzroku, teraz zasmuconym, bo nie wie, czy zdoła wypełnić swą misję przygotowania tej duszy w odlocie, na drogę wieczności.
Wprawdzie siostra uprzedziła konającego, kto go odwiedzi, wprawdzie nikt - na razie - nie interesował się chorym i odwiedzającym go krewnym, czy przyjacielem, ale, niestety, trudność polegała na tym, że chory stracił mowę i kapłan nie wiedział, jak tę spowiedź odbędzie. Wreszcie schylił się nad chorym i spytał szeptem:
- Czy słyszysz mnie, proszę dać jakiś znak
Umierający widać zrozumiał i próbował skinąć głową, ale ta chwiała się tylko żałośnie.
Wtedy kapłan zapytał, czy nie może poruszyć ręką.
Chory zebrał siły i wreszcie po wielu nieudanych próbach skinął wielkim palcem.
Wówczas Ojciec Szczepan powiedział, że będzie go pytał o grzechy, a on niech daje mu znak tym jednym palcem, o ile, któryś grzech popełnił.
I zaczęła się mozolna - dla obu spowiedź.
Pot spływał po twarzach obu, wreszcie, na zapytanie kapłana:
"Czy żałujesz za grzechy?" - łzy potoczyły się po twarzy chorego.
Kapłan udzielił mu rozgrzeszenia i wyjął coś, co mogło wydawać się lekarstwem.
I było istotnie Lekarstwem, które uzdrowić i ożywić miało tę biedną duszę i wybielić, by ponad śnieg bielszą, się stała...
* * *
Drugą umierającą była kobieta, która bała się śmierci, bała się spowiedzi i rozpaczała.
Nie chciała umierać, niczego nie pragnęła, tylko i tylko tego życia doczesnego, choć nie dało jej wiele radości.
I długo kapłan pracował nad tą nieszczęśliwą, a czas płynął, śmierć się zbliżała widocznie, wreszcie Bóg oddał mu tę duszę, aby ją uleczył, rozgrzeszył i pojednał z jej Stwórcą, przed Którym wkrótce już twarzą w twarz stanąć miała...
* * *
Gdy Ojciec Szczepan wracał z powrotem do Aleksandrowa czuł się zmęczony, wyczerpany, ale taki szczęśliwy, że ludzie patrząc w tę twarz rozświetloną światłem wewnętrznym stawali zdziwieni, zapytując siebie: Co, jakie szczęście mogło spotkać tego mizernego, niemłodego, w zniszczonym ubraniu człowieka, w tym czasie okropnych cierpień, smutków i udręczeń tylu, tylu ludzi.
A przeczucie mówiło im, że radość ta nie jest z tego świata.
Niewiele czasu minęło, a stało się to, co się stać musiało. W jednej z jego wędrówek dobroczynnych i świętych, aresztowali hitlerowcy Ojca Szczepana i stracili w samą wigilię Bożego Narodzenia.
Ojciec Szczepan poszedł do domu Ojca na zasłużony spoczynek i po wieczną; nagrodę.