(Wzorem pielgrzymek w Lourdes)
Upragniony pamiętny dzień 11 czerwca 1932 zajaśniał w blasku słońca.
Wyczekujemy przybycia ambulansu Polskiego Czerwonego Krzyża, który ma przewieźć na dworzec ciężko chorych, a który z punktualnością wzorową stawia się na czas oznaczony. Jednocześnie zjawiają się i siostry Szarytki. -
Zabieramy pierwszą chorą z zakładu dla rakowatych, po drodze zabieramy jeszcze chorego paralityka żegnanego przez swą rodzinę i składamy nasz pierwszy transport na dworcu wśród licznie zebranych zaciekawionych podróżnych. - Drugi transport przywozi nieszczęśliwego chłopca sparaliżowanego wraz ze staruszką dzielącą tę sama dolę. Jedzie pełna nadziei tuląc pęk kwiatów, przeznaczonych dla Tej, Która może ją nie uzdrowi na ciele, lecz osłodzi jej dalsze cierpienia.
Jako promień słońca zjawia się na dworcu J. E, Nuncjusz Ap. Marmaggi, który z wielkiem wzruszeniem błogosławi nasza gromadkę.
Do grupy tych nieszczęśliwych przyłącza się inwalida policyjny przybyły aż z Bydgoszczy, którego składamy na przygotowanych zawczasu noszach.
Blada, spo cona twarz wskazuje na toczącą chorego gruźlicę. -
Punktualnie o 12 nadciągają lżej chorzy, a jest ich dużo, niewidomi, kulawi, paralitycy, ledwie trzymający się na nogach, podtrzymywani przez pielęgnujące ich opiekunki. Za chwile smutna ta procesja wkroczy do swego wagonu, na którym zdala widnieje napis:
Pierwsza pielgrzymka z nieuleczalnie chorymi na Jasną Górę
Miejsca dla każdego chorego zawczasu naznaczone, żadnego zgiełku - porządek wzorowy. Wkrótce wielki piękny polski "pulman" zapełniony. O drugiej minut pięć pociąg rusza, w wagonie brzmi nuta hymnu "Kto się w Opiekę".
Wśród poważnego lecz życzliwego nastroju mijamy stacje, posilając chorych i zapoznając się z ich cierpieniami. Ciężej chorymi opiekuje się lekarz pielgrzymki dr, Czyżykowski Franciszek, a bardziej przygnębionych pociesza nasz pasterz duchowny ks. Superior Jan Lorek. Zwiększające się podniecenie wśród chorych naszych zwiastuje przybliżanie się tej garstki do Jasnej Góry. - O 19 min. 20 pociąg zwalnia biegu i widzimy morze głów na placu przy dworcu, a na peronie, ławą oczekują zdrowi. - Oczekują tak wytrwale przybycia chorych braci - a oto i Sodalicje, panie w rękach mają kwiaty, którymi za chwilę ozdobią piersi tych nieszczęśliwych na noszach, oraz innych chorych.
Uczyniono wszystko, ażeby ułatwić dalszy przejazd na nocleg. Są autobusy, ambulans, oraz mnóstwo powozów ofiarnie dostarczonych przez obywatelstwo.
Jedziemy między szpalerami oczekujących a zaciekawionych mieszkańców Częstochowy, Przybywamy do wzorowego Zakładu SS. Magdalenek. W jednej największej sali przemienionej na kaplicę są już zebrani inni chorzy przybyli na wiadomość o pielgrzymce z różnych zakątków Polski. Jedni na leżakach, drudzy na prowizorycznie urządzonych fotelach, a na twarzach wszystkich znać cierpienie spowodowane ich chorobą. Chorych na noszach umieszczamy u stóp ołtarza N. Maryi Panny. Widok wzruszający - zda się zebrani są tu przedstawicielami chorych z całej Polski. Nie czekamy długo, słychać dzwoneczki, na salę wśród pokornie schylonych głów, wchodzi procesja z Najśw. Sakramentem, poprzedzona dziećmi w bieli, hojnie ścielącymi u stóp Chrystusa płatki wonnych kwiatów. To Chrystus wita pielgrzymów przez usta Ojca Paulina. Powitanie to, to nie czcza formuła, ten kolos, Ojciec Paulin zda się kwitnący zdrowiem, wita chorych jako współcierpiących z nim braci, gdyż sam niszczony jest przez zarazek gruźlicy, daje przykład ze siebie, że nawet służąc wiernie od lat wielu nie jest wolny od tego krzyża i że go znosi nie tylko z rezygnacją, lecz nawet z radością. Na twarzach chorych cierpienia ich zda się maleją.
Po odprawionym nabożeństwie i spożytym posiłku zostajemy przez pełne poświęcenia siostry Magdalenki rozlokowani na nocleg, by nabrać sił do jutrzejszych uroczystości.
Niedziela 12 czerwca. Pan Bóg zsyła nam dowód widzialny Swej opieki - dzień słoneczny, piękny lecz nie gorący - chorzy czują się pokrzepieni po odbytej podróży.
Formujemy na podwórcach Zakładu naszą smutną pielgrzymkę. Na przodzie krzyż, za nim znak celu pielgrzymki, transparent z napisem, a dalej... nosze, fotele, wózki i chorzy, niewidomi i kulawi. - Wkraczamy na Jasną Górę - sursum corda, mijamy bramy, jesteśmy już w kaplicy, gdzie straż, pożarna utrzymuje wzorowy porządek, otaczając sznurem środek kościoła i dając wolne przejście do Kaplicy do stóp Niepokalanej Dziewicy. Chorzy na noszach zajmują miejsca za kratą, gdzie ustawione są wózki, fotele; pozostali mają przygotowane krzesła przed kratą. Cichutko przesuwają się księża, spowiadając na każde skinienie chorego. Widać schyloną postać - to Generał Zakonu udziela Sakramentu Pokuty staruszce na noszach. - Widok niesamowity, wzruszający do głębi duszy.
Wreszcie o 8 rano, po raz pierwszy w dziejach klasztoru, przy dźwiękach tradycyjnego hymnu, posuwa się w górę srebrna zasłona, zakrywająca Obraz Cudowny. Mszę św. celebruje Superior Ks. Misjonarzy, ks. Jan Lorek płaczą już nie tylko chorzy i pielgrzymi, płaczą kapłani i znajdujący się w Kaplicy lud.
Płynie szept modlitwy już nie tylko za swe cierpienia, lecz za cierpiących obok braci. Po ewangelii św. w prostych ale gorących słowach tłumaczy nam znaczenie cierpienia i ofiary w życiu - niestrudzony organizator Apostolstwa Chorych - ks. Rękas ze Lwowa, znany ze swych kazań przez radio.
Pokrzepieni modlitwą, wzmocnieni Komunią Św[iętą], przedostajemy się z naszymi chorymi, wśród szpaleru rozrzewnionych pielgrzymów do spowiednicy w klasztorze, dla spożycia śniadania i odpoczynku. Nowi chorzy, oczekujący już od tygodnia na naszą pielgrzymkę, wciąż przybywają. Ogólna liczba chorych przekracza setkę. Po śniadaniu umieszczono chorych na Krużgankach przed Ołtarzem Najświętszego Sakramentu, dokąd procesjonalnym pochodem o godzinie 10 nadeszły Cechy i Bractwa ze sztandarami, a wreszcie pod baldachimem Celebrans O. Pius Przeździecki, Generał Zakonu OO. Paulinów, niosący uroczyście Najświętszy Sakrament. Tu według zwyczaju Apostołów, wzorem Lourdes, odbyło się uroczyste wkładanie przez kapłanów rąk na chorych, a na zakończenie pobłogosławienie Najświętszym Sakramentem każdego chorego oddzielnie. Podczas tego powtarzały tysiączne rzesze wraz z chorymi za kapłanem te ewangeliczne wołania:
"Panie, uzdrów mnie,
Panie, spraw, abym słyszał,
Panie, spraw abym widział,
Panie, spraw abym, chodził".
I choć nikt nagle nie wyzdrowiał, z twarzy chorych bije radość, bo potrafili pogodzić się z Wolą Bożą; więc jeżeli jeszcze płaczą - to nie z powodu cierpienia, ale i rozrzewnienia, że ich choroba może się przydać jako przebłaganie Boga za grzechy swoje i ludzkości. Ta przemiana duchowa - to największy cud. Po zakończeniu uroczystości na Jasnej Górze i po obiedzie spożytym u S[ióstr] Magdalenek, nie bacząc, że tylko mniej cierpiący mieli się udać do cudownego źródełka św. Barbary, wszyscy, nawet chorzy na noszach, na ich prośby zdążają przy pomocy ofiarnych Panów Sodalisów do cudownego źródła, gdzie ich powitał ks. prałat Nassalski, wyrażając swą radość ofiarowaniem medalików, wody cudownej oraz pęków kwiecia. Wkrótce uroczystość kończy się przemywaniem oczu i rąk chorym woda cudowną, roznoszoną w dzbanuszkach przez biało przybrane dziewczęta.
Na pielgrzymkę oczekują już autobusy, powozy prywatne oraz fiakry, które ofiarowały swą lokomocję bezinteresownie.
Na dworcu ks. superior Jan Lorek dziękuje pp. Sodalisom i Sodaliskom za czynną pięknie zorganizowaną pomoc, dziękuje OO. Paulinom za wzniosłe i uroczyste nabożeństwo dla chorych, dziękuje ks. Rękasowi, dyrektorowi Apostolstwa Chorych za współpracę, dziękuję SS. Magdalenkom za tak serdeczne przyjęcie chorych w swych progach, na koniec dziękuje obywatelstwu za bezinteresownie dostarczone powozy.
Wagon nasz zostaje doczepiony do pośpiesznego pociągu i wśród serdecznych słów pożegnania opuszczamy miejsce, gdzie doznaliśmy, naprawdę, tyle szczęścia.
Droga powrotna przechodzi szybko, oblicza, chorych i uczestników rozjaśnione radością - zmęczenia nie widać, wśród pieśni dziękczynnych oraz iście braterskiego nastroju, zda się, że to wielka jedna rodzina powraca. Przybywszy do stolicy, gdzie nas oczekuje licznie zebrana publiczność oraz rodziny, mające zabrać chorych do domów.
Jeden z chorych na noszach leżący, któremu pierś rozpiera radość i wdzięczność, prosi harcerzy o podniesienie go wraz z noszami do góry i w słowach prostych i rzewnych dziękuje Matuchnie Najświętszej za tyle szczęścia i łask, gdyż wraca do domu już odrodzony na duchu, nawołując braci Polaków do miłowania Matki Bożej i wielkiej do Niej ufności.
Ambulans już czeka - rozwozimy chorych do domów pełni szczęścia i dobrej myśli, ze pielgrzymka nasza będzie przykładem do zorganizowania następnych.