Cały świat jak Niepokalanów
W Niepokalanowie, jak w każdym klasztorze, jest klauzura. To znaczy, że zakonnikom tylko z polecenia przełożonego wolno wychodzić poza klasztor, nadto progu klasztoru męskiego nie może przestąpić żadna kobieta. Zamknięcie od świata. Klasztor. A jednak dziwny się tu pielęgnuje u zakonników stosunek do świata, do ludzi, do wszystkich ludzi na kuli ziemskiej. Mianowicie, wpaja się w zakonników przekonanie, by uważali wszystkich ludzi i cały świat jak własny dom, jak jeden dom, jak jedną rodzinę.
Gdy się czyta życiorys Ojca Maksymiliana Kolbego, to właśnie od początku uderza u tego zakonnika ciągła ruchliwość. Najpierw widzimy go w małym miasteczku Pabianicach, potem we Lwowie, w Rzymie; znów w Polsce w Krakowie, Grodnie, Warszawie, Niepokalanowie; potem w Chinach, Japonii, Indiach. A wszędzie się czuł jak u siebie w domu. Czy w obcych krajach, czy na morzach i oceanach, każdy kraj, każdy teren, traktował jak własną Ojczyznę, każdego człowieka - żółtego, czarnego czy białego - uważał za brata. Jeździł po świecie, niczym po ulicach Niepokalanowa. O, Ojciec Kolbe, pojął naukę Chrystusa, że świat należy do Boga, że każdy człowiek, to brat, którego nie wyzyskiwać, ale podnosić należy do poziomu dziecka Niepokalanej; tak jak życie wszystkich narodów - zamieniać należy na jeden wspólny dom Dziewicy Niepokalanej - na jeden jak gdyby Niepokalanów.
[236]Nierzadko ktoś, czytając jego życiorys, dziwi się, czemu ten człowiek i w Indiach, i w Chinach, i w Japonii - chciał zakładać Niepokalanowy. Po co? Otóż te Niepokalanowy to miały być pierwsze placówki tych nowych ludzi świata, szerzących powszechne braterstwo wszystkich osób i wszystkich narodów. To miały być szkoły nowych ludzi dla nowego świata. Miały pokazać, jak można w praktyce żyć dla Niepokalanej i jedności świata, a przynajmniej jedności wszystkich ludzi dobrej woli.
Dlatego, gdyby Kolbe mógł, to budowałby je wszędzie i nie spocząłby, dopóki by wszystkich ludzi - białych, żółtych i czarnych - nie zamienił na najlepsze dzieci Niepokalanej.
Każdy - starym, dobrym znajomym
Co uderzało, gdy się zetknęło po raz pierwszy osobiście z Ojcem Maksymilianem? Wydawało się od razu, że gdzieś już się go widziało: że to dobry, stary znajomy. Bo wszystkie przegrody pękały, gdy ten kapłan zbliżał się do człowieka. To nic nawet, jeżeli nie rozumiał języka człowieka napotkanego. To nic, że ów obcy człowiek, to był poganin lub niedowiarek. Toteż Ojciec Maksymilian nigdy nie pozwolił na ataki w "Rycerzu Niepokalanej" na żaden naród, na żadną rasę. Bo czyż inaczej mógł się ustosunkować do nie-katolików człowiek, który w każdym widział dziecko Niepokalanej; co prawda, nieraz zbłąkanego chwilowo syna czy córkę, ale jednak Jej, Niepokalanej?
To postępowanie z każdym, choćby z najbardziej obcym sobie człowiekiem, jak z dobrym znajomym, ta jego życzliwość, nie sztuczna, nie dyplomatyczna, ale z jego duszy promieniująca - przenikała też czym prędzej do duszy współrozmówcy. Sprawiał, że kto się raz z nim spotkał, zostawał jego przyjacielem, a przynajmniej nie mógł być dłużej jego wrogiem. Zresztą, Ojca Maksymiliana nie obchodził stosunek drugich do niego, tylko do Niepokalanej.
Idea braterstwa
Po idei Maryjnej pochłaniała go zaraz idea braterstwa. Ojciec Maksymilian otaczał braci zakonnych głębokim szacunkiem. Jego obchodzenie się z braćmi miało im okazać, że u Boga wszyscy jesteśmy równi; że tylko ofiarna służba dla bliźnich i świętość osobista decydują o naszej wartości w oczach Boga. Nie tytuł, nie stanowisko, nawet nie kapłaństwo.
Toteż garnęli się do Niepokalanowa chłopcy, którzy nie jako kapłani pragnęli dążyć do świętości i służyć Niepokalanej, ale jako zwykli, prości bracia, a choć było wśród nich niemało takich, którzy śmiało mogliby się kształcić na kapłanów, przybywali tu tłumnie, przeczuwając z kartek "Rycerza", że tu ocenią przełożeni ich wkład do dzieła Niepokalanej, że tu okażą się potrzebni właśnie jako bracia.
Wiele się w naszych czasach na całym świecie mówi i pisze o odrodzeniu, udoskonaleniu zakonów. A po czym przede wszystkim poznać, że zakon się odradza? Gdy ma braci. Gdy ma wielu braci. Gdy posiada ich więcej, niż ojców - kapłanów. W każdej rzeczypospolitej klasztornej bracia reprezentują jak gdyby lud. Szczęśliwy zakon, który ma w swym gronie wiele "ludu", wielu braci. Tak jak szczęśliwy naród, który ma wiele ludu, wielu chłopców i robotników, wiele młodzieży, wiele dzieci, i o wiele więcej niż starszych roczników. W nauce demografii mówią uczeni o takim społeczeństwie, że ma zdrową piramidę społeczną: że stoi na nogach, do góry głową. Otóż Ojciec Maksymilian posiadł tajemnicę zdobywania prostych a kryształowo ideowych umysłów z warstw ludowej młodzieży do oddawania się bez zastrzeżeń w służbę Niepokalanej w stanie duchownym. Do Ojca Maksymiliana, do Niepokalanowa przybyło w ciągu kilku lat około siedmiuset młodzieńców z warstw robotniczych i chłopskich - do ideowej, bohaterskiej służby na braci, a więc liczba większa niż było przed wojną wszystkich ojców i braci w polskich klaszto[237]rach franciszkańskich. Gdy przybywali do Niepokalanowa, witał ich człowiek, patrzący na nich, jak na najmilsze dzieci Maryi, jako na synów, których mu przysyła Niepokalana, w których pielęgnować będzie ideę braterstwa, żeby potem stąd, z Niepokalanowa, szczepili ją własnym przykładem i przez "Rycerza" skłóconemu światu i by uczyli przez to jak miło być kimś niższym w służbie czegoś wyższego, bratem mniejszym w dziele Niepokalanej. Można by rzec, iż Ojciec Maksymilian odkrył na nowo rolę, i to ogromną rolę brata w pracy nad rozwojem Królestwa Chrystusowego, podobnie jak w tychże czasach zrozumiano wagę warstw ludowych w życiu współczesnego świata.
Szczęście oddania się Niepokalanej
W swoim poświęceniu Ojciec Maksymilian czuł się szczęśliwy. Nie tylko dlatego, że Niepokalanów się rozwijał nad podziw w Polsce i w Japonii. Bo przecież w ostatnich latach jego życia uniemożliwili prace Niepokalanowowi hitlerowcy, podczas okupacji. Szczęście Ojca Maksymiliana płynęło nie z powodzenia, ale ze spełnionego obowiązku, z czystości jego serca oraz z oddania się jego na usługi Matce Najświętszej.
Każdy, kto zachował czyste serce, czuje się mimo trudności i przeciwności szczęśliwy. Wszystko cieszy takiego człowieka. Człowiek czysty pełen jest wewnętrznej radości. Ta właśnie czystość serca dawała Ojcu Maksymilianowi poczucie szczęścia, świadomość wiecznej wiosny w sumieniu. To był człowiek naprawdę szczęśliwy. To był jeden z najszczęśliwszych ludzi XX wieku. I on to wiedział. I wiedział, po wtóre, jak bardzo spotęgowane jest to jego szczęście przez to, że służy ofiarnie Matce Najświętszej, że kocha Ją, że czuje się Jej synem. Ale to był człowiek społeczny, dlatego wszystkich chciał obdzielić takim samym szczęściem. Pragnął zapalić całą ludzkość do szukania podobnego szczęścia. Bolał nad tym, że tyle osób, takie setki milionów, tak ogromnie zubożają swoje szczęście osobiste przez to, że brudzą się nieczystością i omijają Niepokalaną. Chciał każdego uszczęśliwić Matką Bożą Niepokalaną, służbą dla Niej i czystością serca zachowaną z Jej pomocą.
Dlatego, gdy zbliżał się do kogokolwiek, to czuło się mimowiednie, że to wysłannik wielkiego szczęścia i sam szczęśliwy ogromnie. A wydaje się, że nic nie zdołało zamącić w nim tego poczucia głębokiej wewnętrznej radości, ani choroba, wszak miał tylko połowę płuc i w ogóle liche zdrowie; ani nawet bunkier śmierci w Oświęcimiu: wszak i tam, samotny, w zacementowanej celi bunkra mógł zachować serce czyste i oddanie się bezgranicznie serdeczne Niepokalanej! Cały świat jak jeden dom, każdy człowiek jak brat, czystość serca i szczęście z oddania się na usługi Niepokalanej: to były okulary, przez które patrzył ojciec Maksymilian na świat i ludzi.
I Ty, Czytelniku, szczęścia inaczej tu nie znajdziesz jak tylko wtedy, gdy pójdziesz w świat z czystym sercem, z uczuciem braterskim dla każdego i oddaniem się zupełnym Najświętszej, Najlepszej, Niepokalanej Matce.