Widomy znak łaski Niepokalanej
szpital

Szpital... Już samo to słowo zawiera w sobie coś z bólu i coś z łez. Widzi się krew, bandaże, stół operacyjny, błyszczące instrumenty i długą, wielką salę pełną łóżek, w których leżą chorzy. Chorzy... Są wśród nich rekonwalescenci, i bliscy wyzdrowienia, i lżej chorzy, i ciężej, i tacy, których dni są policzone, i tacy którzy jutro już może opuszczą ten padół łez, aby szukać swej drogi na tamtym brzegu.

Taki był i ten szpital krakowski, w którym działa się historia, jaką zamierzam właśnie opowiedzieć. Tym może tylko różnił się od innych, że słychać w nim było bicie dzwonów z kościoła Mariackiego i hejnał, trąbiony na cztery świata strony.

I tu wielka sala ogólna świeci rzędami białych łóżek, i tu drętwą ciszę przerywa czasem głośniejszy jęk lub westchnienie.

Pewnego dnia miała dyżur siostra Wincentyna. Obeszła kolejno wszystkich chorych, jak to było jej zwyczajem, i z łagodnym uśmiechem poczęła zachęcać każdego z nich, aby się wyspowiadał. Niektórzy godzili się chętnie, inni mniej chętnie, jeszcze inni z wielkim ociąganiem, w rezultacie jednak przekonała wszystkich.

Jeden tylko był nieugięty, starszy już człowiek.

Zaśmiał się chrapliwie na propozycję siostry Wincentyny.

- Proszę mi nie zawracać głowy - burknął. - Co komu do mnie? Ja nie bronię siostrze nawet i dziesięć razy dziennie chodzić do spowiedzi, niechże więc siostra i mnie pozostawi w spokoju.

Siostra Wincentyna odeszła bez słowa, lecz postanowiła nie dać za wygraną.

- U spowiedzi byłem przed 28 laty, ani dnia mniej - zwrócił się do innych ów starszy człowiek, gdy siostry Wincentyny nie było już na sali. - Przed ślubem byłem, bo to inaczej... wiadomo... Ale - zachichotał - pijany byłem w pestkę...

Widząc zgorszone miny słuchaczy, dorzucił:

- Ale wy możecie sobie iść do spowiedzi; mnie to ani ziębi ani parzy. Niech mnie tylko zostawią w spokoju; jestem chory i nie chcę się denerwować.

W oznaczonym dniu wszyscy chorzy odbyli spowiedź, tylko ów stary grzesznik odwrócił się tyłem i leżał ponury, z twardo zaciśniętymi ustami. Na czole jego rysowały się głębokie zmarszczki.

Siostra Wincentyna nie wspominała mu więcej o spowiedzi, lecz wiedziano ogólnie, że gorąco modli się do Matki Bożej o jego nawrócenie. Zapytana raz o to, odrzekła:

- Pokładam wielką nadzieję w działanie Cudownego Medalika. Tyle już cudów sprawił, tak wielu - niepoprawnych zdawałoby się - grzeszników sprowadził na powrót do stóp Matki Bożej, dlaczegóż więc i tym razem nie miałby pomóc. Głęboko wierzę, że i nasz chory przejrzy w końcu. - Uśmiechnęła się promiennie i dodała: - Myślę, że to niedługo nastąpi.

Któregoś dnia znowu miała dyżur i wszedłszy na salę, zapytała:

- Moi chorzy, czy kochacie Matkę Bożą?

Chwila milczenia, potem stąd i stamtąd nieśmiałe głosy:

- Kochamy...

- A więc na pewno nosicie Medalik Matki Bożej...

Milczenie. Ten i ów odwrócił wzrok, inny spuścił głowę, jeszcze inny uśmiechał się niepewnie.

- Czy ma kto medalik?

Znów milczenie. Jeszcze więcej chorych przeniosło spojrzenie z twarzy siostry Wincentyny - na ściany, na sufit, na okna, na łóżko.

- O, tak kochacie Matkę Bożą, a medalika Jej nie nosicie... Ładnie, ładnie! - żartowała, a potem - poważnie już - rzekła: - Przyniosłam medaliki i chciałam prosić was gorąco, abyście wstąpili do "Milicji Niepokalanej".

- Milicji Niepokalanej? - odezwał się jeden z chorych. - A cóż to takiego?

- O, to jest wielka rzecz! Dziś, gdy jak nigdy dotąd panoszy się na świecie zło, gdy ludzie zapominają o Bogu i życiu wiecznym, a działają i myślą tylko pod kątem życia doczesnego i co za tym idzie - popełniają tysiące nieprawości, najwyższy czas dla chrześcijan, a zwłaszcza dla katolików, łączyć się w mocne i zwarte organizacje, które mocą swej ideologicznej spoistości przeciwstawiają się moralnemu rozkładowi świata. Jedną z takich organizacyj jest "Milicja Niepokalanej"; ma ona na celu nawracać wszystkich tych, którzy oddalili się od Boga i skupiając ich pod skrzydłami Matki Bożej, wieść nieustanny aż do zwycięstwa bój duchowy o panowanie Jej nad wszystkimi sercami. A Niepokalana [ma] wrogów mnóstwo: heretyków, masonów, schizmatyków, którzy chwały Jej wprawdzie umniejszyć nie mogą, lecz złym przykładem działają na innych, tych słabych odwodząc ich z jedynej drogi, która daje szczęście doczesne i wieczne.

- Czyż człowiek w ogóle może być szczęśliwy? - westchnął ktoś.

- A czy próbował pan kiedy modlić się z całą wiarą i ufnością? - odpowiedziała siostra Wincentyna pytaniem na pytanie. - Czy przekonał się pan, że modlitwa jego została wysłuchana? Czy zdał pan sobie sprawę, że modlitwa jest rozmową z Bogiem i jeśli całkowicie oddał się człowiek Jemu w opiekę, wszystko zło w jego życiu obraca się na dobro? Już nie jest sam, już nie kroczy swoją drogą wśród obojętnego tłumu jak wśród pustyni, bo wie, że czuwa nad nim Ten, którego, mocy nikt i nic przeciwstawić się nie może. Oto jest szczęście - ta wiara i ufność w Boga, ta pewność, że jest Ktoś, Kto myśli za nas o nas i naprostowuje nasze ścieżki. Mamy w Piśmie Świętym wiele wskazań, w których kryje się cała prawda życia. Słowa Chrystusa Pana: "Bądźcie jako dzieci" - zawierają w sobie wszystko, co człowiekowi potrzebne jest do szczęścia: zwracajmy się do Boga z dziecięcą bezpośredniością, z dziecięcą wiarą i ufnością, i nie mędrkujmy, bo i cóż zdołamy wymyśleć? W Bogu szczęście i ucieczka nasza, w Bogu i Matce Bożej, która pośredniczką jest naszą i pocieszycielką, gdy do Niej o pomoc się zwracamy. A taki człowiek właśnie, który całkowicie odda się Matce Bożej, ufa Jej bez granic i Jej wieść się pozwala - staje się rycerzem Niepokalanej. A za oznakę ma Cudowny Medalik, który wciąż mu przypomina, że powinien być coraz lepszy, coraz bezgraniczniej Matce Bożej oddany i o panowanie Jej walczyć. Bo panowanie Jej - to dobro i miłosierdzie, i sprawiedliwość, i szczęśliwość powszechna.

W miarę jak mówiła rumieniec szlachetnego zapału okraszał jej zazwyczaj bladą twarz. Cisza była zupełna. Chorzy słuchali w skupieniu, przejęci i wzruszeni. A gdy skończyła mówić, wyciągnęły się ręce po medaliki.

I wszyscy je przyjęli, tylko ów stary, zatwardziały grzesznik nawet nie spojrzał, leżąc ponury, z namarszczonymi brwiami.

Lecz zaledwie zamknęły się drzwi za siostrą Wincentyną, uniósł zwolna głowę i niepewnie rozejrzał się po sali.

- Powiedzcie jej... - szepnął wreszcie - powiedzcie, że ja jestem gotów przyjąć medalik...

Jeden z rekonwalescentów zerwał się z łóżka, pośpiesznie narzucił płaszcz szpitalny i pobiegł do celi siostry Wincentyny.

Weszła na salę promieniejąca. A gdy podeszła do łóżka nawróconego grzesznika, ten odezwał się nieśmiało:

- Przepraszam, siostro, że byłem dla niej niedobry i szorstki. życie moje było grzeszne - teraz dopiero to zrozumiałem. Chcę się poprawić, chcę zmienić się do gruntu. Proszę dać mi medalik Matki Bożej - a jutro pójdę do spowiedzi.

A po chwili, gdy przepełniona cichą radością siostra Wincentyna powróciła do swojej celi, zaproponował innym chorym składkę na Mszę świętą na intencję ich zdrowia, ofiarując się z pożyczką wszystkim tym, którzy nie mają pieniędzy.

Patrzyli na niego ze zdumieniem, którego nie potrafili ukryć. Był to już inny człowiek Jakaś dziwna dobroć promieniała z jego twarzy, do niedawna ponurej i zaciętej, a oczy spoglądały gdzieś w niezmierną, nieogarnioną dal.

Biedny, chory, stary człowiek odnalazł po wielu latach swoją drogę i kroczyć nią będzie po ostatnie dni swojego żywota.