Wczoraj - dziś

Kiedyś w mej dziecka żywej wyobraźni - jakimś zachwytem serca rozmodlonej, - cudem jawiłaś się, Dziewico czysta:

...W mgle śnieżnej szaty, w błękit zatopiona, piękna jak wiosny uśmiechy i wonie. U stóp Twych zorzy - świeżo przebudzonej - kładę się barwy paletę tęczowe i ogniem słońca rozpalone błyski. Niebiańska, słodka, jasna, promienista, cicha jak modrych wód najcichsze tonie... w gwiazd brylantowych okręgu nad głowę.

Obraz Twój zdał się tak realny, bliski, że jaśniał niemal na każdym zakręcie, w każdym zaułku brukowanym życia. I każde szare godzinę uświęcił, otęczył barwnie i codzienność mgliste zapalił glorię, jak wierzchołki sosen zaróżowione od zorzy o świcie.

Obraz Twój jasny, szafirowy, złoty...

Obraz uroczy, w uśmiechu pieszczoty przenikał pieśnią najsłodsze dni moje... Pieśnią, co pachnie świeżych róż wiązankę, szemrze jak srebrnych wód przejrzyste zdroje...

A dziś...

Dziś tylko widzę, jak Ty - umęczona - pukasz z Józefem do drzwi obcych ludzi...

I ciągle nową, przykrą niespodzianką; w odmownym geście kurczą się ramiona. Twe smutne oczy, Twoja twarz pobladła nigdzie współczucia, litości nie wzbudzi.

...Przez szpary stajni wpada wiatr jesienny i zeschłe liście zimnym wiewem miecie...

Na garści słomy, w ordynarnej szopie, przychodzi na świat Twoje Boże Dziecię!

Dziś widzę, czuję i przeżywam z Tobę, łącząc mych losów splot - tak dziwnie krwawy! - z tajemnic Twoich przebolesną głębią.

...Zgubił się w tłumie Jezus ukochany.

Ból i tęsknota, niepokój napięty aż po ostatnie gromnice cierpienia... Łzy mglę spojrzenie, serce się trzepoce, jak w ręku chłopca skowronek złapany. Trwoga i smutek Twę pokorne duszę dreszczem gorączki na przemiany ziębię.

- Gdzie jesteś, Jezu tęsknoto dni moich?!...

A gdyś ujrzała Jego postać jasną - stojąc na progach świątyni podwoi - z ust Ci najdroższych pada twarde słowo i serce pali ból upokorzenia.

A dni rozłąki...

Syn najukochańszy i Bóg odwieczny... Oblubieniec duszy odszedł na zawsze....

Co roku wiosna drzew i krzewów pęki budzi pieszczotę promiennego słońca, odświeża smukłej palmy pióropusze...

Co roku ptasząt chór rozszczebiotany wiośniane zwrotki srebrem dzwonków nuci...

Powraca wszystko. Lecz On - ukochany - czy jeszcze kiedy do Swej Matki wróci?

- Chodzisz gdzieś, Jezu, apostolskim szlakiem...

A w ślad za Tobę wierne moje serce i łzawa tęsknota bez końca

Po spadzistości drogi ku Kalwarii idziesz, Maryjo, tak smutna bezmiernie!...

Przed sobą - w tłumie - widzisz tylko Jego... w bieli i krwawej czerwieni szat - Syna.

Najświętsza Głowa oplątana w ciernie... Szczupłe ramiona twarda belka krzyża nisko ku ziemi swym ciężarem zgina.

Idziesz, Maryjo, smutna nieskończenie... Serce zamarło. Blada, zesztywniała.

I nic nie czujesz, nie wiesz, nic nie widzisz - tylko to Jego bolesne spojrzenie, które zawarło całą przepaść męki, nie zrozumianej, wzgardzonej miłości.

Idziesz, Maryjo, krwawymi śladami Syna po kalwaryjskiej górze pochyłości.

Na ścieżkach swego codziennego życia spotykam Ciebie - Tę smutną zbolałą. -

Spojrzałaś na mnie.. Wiem, że w tym momencie Twe Serce Matki me dziecięce serce - w dramacie jego bólu - zrozumiało.