W szkole francuskiej

Znajdujemy się w sali szkolnej bezwyznaniowej szkoły. 40 chłopców skierowuje 40 par ócz na nauczyciela, który wesoło wykłada:

- Był to zwykły byk?

- Nie, panie nauczycielu!

- Więc jakiż to był?

- Był to, był to, jak to się szybko mówi - był Apisa.

- Otrzymasz dobry stopień, Picouret! Przypatrzcie się tym biednym, przez kapłanów zwodzonym ludziom: modlili się do byka Apisa! Był to chory wół, nieszczęśliwe, zniekształcone zwierzę, z chorobą skórną, ofarbione jak Albinos.

Jakby na rozkaz oczy wszystkich zwracają się ku jednemu z kolegów, który miał jasno-żółtawe włosy i bezbarwny wyraz twarzy. Chłopcy dowcipkują:

- Gauthier bykiem Apisem! Nauczyciel ciągnie dalej:

- Tak jest. Więc, kochany Gauthier, w starożytności modlonoby się do ciebie jak do Boga! - W klasie rozlega się ogólny wybuch śmiechu. - Tak, tak, zostawcie go w spokoju. Uważaj, Picouret! Zresztą modlono się wówczas do wszystkiego! Ludzie potrzebowali tego dla zdrowia. Słonie? - były bogami; krokodyle, - bogami; koty? - cebule? lwy? - bogami. W Indiach było jeszcze gorzej. Tam modlono się do brzucha! Kto widział już statuę Buddy?

Kilka głosów odzywa się jednocześnie:

- Ja, panie nauczycielu! U handlarza z meblami, tam naprzeciwko jest mały, pozłacany posążek...

- Nieprawdaż, że on ma wielki brzuch?. Ze wszystkich stron chłopcy przytakują:

- Tak, tak, jak pięciolitrowe naczynie!

- No, więc dobrze. Widzicie, to jest Budda. On siedzi! nie porusza się... i czeka, aż mu trawa porośnie na głowie...

Dzieci parskają od śmiechu.

- Czy to nie jest głupie?

- Tak, panie nauczycielu.

- Bardzo głupie!

- Tak, panie nauczycielu.

- Ponieważ wam się to o religiach bardzo podobało, będę jutro o katolicyzmie mówił. Zobaczycie, że o ile buddyzm jest nierozsądny, jednak jeszcze bardziej nierozsądny jest katolicyzm!... (W klasie następuje poruszenie). Czy to słyszycie wy, którzy przystąpicie do I-szej Komunii św.? I wy - dzieci patronackie?... (Przygnębiające milczenie zalega na wielu ławkach).

Rozległ się dzwonek i dzieci wybiegły z klasy na przerwę.

* * *

Na pustem podwórzu bawią się setki dzieci. Po prawej stronie mocny płot i wodotrysk. Przed wodotryskiem stoi około 40 chłopców, którzy tam skupieni jeden do drugiego przysłuchują się trzem "wodzom", otulonym w szale.

- Nauczyciel nie powinien był tak mówić. On nas obraził. Jesteśmy na neutralnym gruncie.

- Neutralny? Ach co, ja sobie z tego nic nie robię!

- To nieprawda! "ja sobie z tego nic nie robię!..." Albo jest się neutralnym, albo nie!? Jeżeli jest się neutralnym, więc należałoby...

- A bo ty wszystko przyjmiesz. Miałeś przecież wszcząć hałas. Winieneś przysłać swego ojca albo matkę. Gdyby mnie to uczynił, doznałby czegoś nieprzyjemnego.

- Czegoby doznał?

- To już moja rzecz.

- A bo ty tylko tak mówisz.

- A ja też tak zrobię. Jutro nie będę się śmiał, gdy będzie wyszydzał religię. Mamusia zawsze idzie na Mszę św. I wy też, którzy przystępujecie do I-szej Komunii św. - Jeśli macie serce na miejscu właściwym - powinniście to samo uczynić!... Do takich rzeczy nie wolno dopuścić. Nie, tego nie można znieść! Jest to nasza religia. Turek nie pozwoliłby wyśmiewać się z siebie.

Chłopcy jedzą śniadanie, noski mają czerwone i ręce w kieszeniach. Zastanawiają się dalej, co czynić:

- Niestety, trzeba się mu przysłuchiwać. Jakby to było, gdybyśmy "hu hu" wołali? "Wódz" zastanawia się:

- Nie, lepiej krzywdę znieść - oznajmia towarzyszom.

- Tak postąpimy: - nie będziemy się śmiali. Tylko jestem pewny, że ten Picouret, aby się przychlebić... Picouret broni się:

- Ani nie myślę! Właśnie, że wcale nie będę się śmiał. Wszyscy cisną się około Picoureta.

- Jeślibyś się śmiał, wtedy...

"Wódz" jest bardzo energiczny i z zaciśniętemi pięściami rozkazuje:-

- Nikt nie śmie się śmiać! Niech nauczyciel powie, co chce. Kto się będzie śmiał - jest tchórzem! Będziemy wiedzieli, jak go znaleźć! Zrobione?

- Zrobione! - wykrzykują stanowczym młodym głosem chłopcy. Następnie ściskają sobie dłonie, - podczas gdy dzwonek ogłasza koniec przerwy.

* * *

Następnego dnia nauczyciel-bezbożnik wchodzi do tej samej klasy na katedrę. Składa tu kilka książek, strąca trochę kurzu z kamizelki, podciąga swoje rękawy i zaczyna:

- Przedstawcie sobie, chłopcy, Adama i Ewę, dwoje wesołych ludzi, którzy jabłka za bardzo lubili... no ale dobrze, że woleli przy pierwszem spostrzeżeniu gruszę. Najpierw zatem, czy była to grusza czy jabłko? Pochodzi ktoś z was z Normandii?

Ani jeden palec nie podnosi się do góry.

- A więc, przypatrzmy się: Co ty myślisz Gauthier, ty, który byłbyś bykiem, gdybyś miał to szczęście przyjść na świat 4000 lat wcześniej?

- Proszę pana nauczyciela?

- Co to znaczy? jesteś dziś trochę tępy, zdaje mi się, mój chłopcze... Była to grusza, czy jabłko?

- Katecheta nam powiedział, że...

- Ależ zostaw katechetę! A może był przy tem? Przejdźmy do czegoś innego...

Nauczyciel przedstawia Stary Testament w dziwnem świetle: Stworzenie świata przed słońcem..., potop... Ezaw i potrawa z soczewicy. Jozue który słońce zatrzymuje w swym biegu, Samson i szczęka osła i t. d. Ale co to się dzieje? Czy dziś było wszystko nadaremno? I dziwnie, w klasie jakby zimno! Nikt się nie śmieje. Ale on chce to pokonać, chce się poprawić i przywołuje posiłki: Jonasza i wieloryba.

A tymczasem wszystkie dzieci poważnie spoglądają na siebie. Następują niedźwiedzie Elizeusza. - Ani jeden chłopiec nie znajduje w tem nic śmiesznego.

Szybko nauczyciel wraca się znów i mówi o przejściu przez Morze Czerwone. Ale Morze Czerwone nie ciągnie.

Nauczyciel opowiada o Nobuchodonozorze, i myli się... Nachobu... Nabucho...

Wszystko nic nie pomaga. Nastrój w klasie coraz bardziej lodowacieje. A te główki chłopięce wydają się nauczycielowi dziwnemi, omal lekceważącemi... Nie, to niemożliwe! To byłoby nie do pomyślenia. Chłopcy od lat 11 - 12? On chciał ich rozbawić, a oni stali się czupurnymi. Tak, tak rzecz się przedstawia, bez wątpienia. Do kroćset! To byłoby urąganiem - coś podobnego!

Nagłym ruchem otwiera szufladę od katedry i z hałasem ją znów zatrzaskuje:

- Zeszyty na wierzch, łobuzy! Dzieci otwierają zeszyty.

- Rączki przygotować!

Dzieci biorą pióra do rąk.

- Będziecie odmieniali pięć razy: "Ja jestem czupurny, ty jesteś czupurny...", a biada, jeśli ktoś będzie się śmiał!


- Potem będzie miał ze mną do czynienia!

Dziko chodzi nauczyciel tam i z powrotem, podczas gdy rozjuszone oczy jego ślizgają się po schylonych naprzód głowach, a tymczasem wszystkie pióra wśród ciszy klasy ironicznie kreślą na "wolnomyślnym" papierze: "On jest czupurny!"