ODPOWIEDZIALNOŚĆ, O JAKIEJ MAŁO SIĘ MYŚLI
4)
Rozpocząłem stawiać pierwsze kroki w urabianiu sobie światopoglądu. Oczywiście, że wtenczas dobrze nie znałem siebie.
Jednak lata mijały. Dojrzewał mój umysł. Na życie zacząłem patrzeć głębiej, obserwowałem wszystko. Wypadki dnia nie zadowalały mię. Kto... skąd... dlaczego... takie pytania nurtowały w mojej głowie. - Starałem się poznać przyczynę istnienia wszechrzeczy.
...Zdawało mi się, że już wyczerpałem wiadomości, odkrywające wnętrze mojej duszy. Poznałem różne dźwięki, powstające z falowania nerwów. Dźwięki, z których tworzył się miły akord mojego życia, dający mi zadowolenie, a w innych wzbudzający uwielbienie dla mojego artyzmu. Lecz z dźwięków tych powstawał często dysonans - zgrzyt. Jestem przyzwyczajony do dysonansów muzycznych, lecz ten, o którym wspominam, był nie do wytrzymania. Zatruwał mi życie. Nie mogłem myśleć, tym bardziej pracować, nawet spać. Miałem wrażenie, że szczęk oręża dochodzi mię z pola walki.
Bo, rzeczywiście, na terenie mojej duszy toczył się bój.
Szukałem przyczyny - kogoś, który, jak mniemałem, wyprawia harce na klawiaturze mojego serca.
Początkowo widziałem tylko wnętrze mojej duszy. Tutaj dopatrywałem się powodów tych tarć, zmagań. I spostrzegłem, że przyczyną tych zmagań byłem ja. Chwilowo czułem się zadowolony (?) z wyników moich dociekań.
...Ale czy rzeczywiście ja mogę uchodzić za sprawcę owych przeżyć. Cóż ja winien? - Załamałem się więc na moment w swoich przekonaniach. Już dalej nie wiedziałem dokąd skierować badawczy wzrok. Zdawałem sobie sprawę, że posiadam wolną wolę.- Wszystko więc cokolwiek czynię, ma swoje uzasadnienie w niej właśnie.
Dobrze! ale dlaczego tak ciężko przychodzi mi odmówić sobie tego, co dla mojego kolegi nie przedstawia większej trudności. Dlaczego odczuwam taką skłonność do pewnych rzeczy... i to o wyłącznie silnym zabarwieniu, natężeniu?... Przecież nigdy... nigdy w życiu na coś podobnego nie zezwoliłem. Nigdy nie byłem zakuty w kajdany tej... namiętności. Czuję, że jakiś wróg zagnieździł się w mojej duszy, i że on wydaje mi walkę.
Kto wpuścił tego nieprzyjaciela na teren, tak zresztą niedostępny, jakim jest dusza człowieka!?
Pierwszą odpowiedź, której wprawdzie zaraz nie zrozumiałem, znalazłem w religii katolickiej. Katolicyzm kładzie nacisk na obowiązek własnego urobienia. Każdy katolik powinien dojść do pełni życia katolickiego. Pełnia ta obejmuje nie tylko pozyskanie łaski poświęcającej w okresie wielkanocnym, ale przez całe życie. Przez całe życie zatem katolicyzm domaga się urobienia wewnętrznego. Katolik ma być "drugim Chrystusem".
Cel, jaki ma przyświecać katolikowi w tym względzie, nie zamyka się w ciasnych ramach własnego "ja", ale wychodzi na zewnątrz, promieniuje dalej.
Dowiedziałem się także, że świętość kształtuje się w rodzinie. Religijny ojciec, pobożna matka wydają na świat istotę, zwaną powszechnie Święty. Słyszałem, że rodzina św. Bazylego: babka, ojciec, matka są świętymi.
- Ach, dlaczego moi rodzice nie są świętymi!?... Wówczas i ja byłbym świętym. Naiwne to było pragnienie, lecz coś prawdy w tym się kryło.
I dla mnie zaświtał dzień. Słońce prawdy okazało się na horyzoncie mojego życia. Wiedza silniej zaczęła promieniować na mój umysł...
"Obciążenie dziedziczne!" "Prawo dziedziczenia!" - Te słowa powiedziały mi wszystko.
I jednostronnie pojęte przeze mnie, wyżej przytoczone zasady katolickie, zrozumiałem możliwie najlepiej. Znalazłem odpowiedź częściowo, tłumaczącą mój duchowy stan, przeżycia wewnętrzne.
Moje, do pewnego stopnia bezmyślne dotychczas wejrzenie na rodziców, przybrało wyraz poważniejszy. Rodzice mogliby wyczuć; co o nich myślę. Patrząc na siebie - czytałem tym samem we wnętrzu ojca, matki. O ile ich nie mogłem obwiniać, to spojrzenie skierowałem na poważną postać dziadka, babki.
Mówiono mi, że z twarzy jestem podobny do matki, oczy mam ojca, głos i postawę także po nim odziedziczyłem. Gdyby lepiej badano mój zewnętrzny układ, cechy - odnalezionoby pewne podobieństwo moje z dziadkiem, a może z pradziadkiem...
Czyż tym bardziej można pominąć podstawowe cechy ustroju człowieka, cechy charakteru - wartość duszy? Nie! - Rodzice i pod względem psychicznym, duchowym tworzą życie, zbliżone do swojego. Niejeden fakt dobry, czy zły, który wpłynął na ukształtowanie moralne rodziców, odbije się echem mniej lub więcej doniosłym w następnym pokoleniu.
Poziom więc moralny starszego pokolenia wpływać może dodatnio czy też ujemnie, hamująco, na młodsze pokolenia od siebie zależne.
Na rozstrojonym fortepianie i najlepszy mistrz nie odegra dobrze najprostszego utworu. O ile ciało, ten instrument duszy, nie będzie sprawnie działało, wówczas człowiek nie osiągnie pełności, nie tylko intelektualnie, ale i moralnie. Rodzice nerwowo rozstrojeni, oddani nałogowi pijaństwa, zarażeni wenerycznie, nie dadzą potomstwu doskonałej sprawności, o którą wszystkim nam chodzi!
Lecz byłbym niesprawiedliwy, zbyt jednostronnie nastawiony względem rodziców, doszukując się u nich przyczyn tylko dysonansu, mniej lub więcej rażącego. Zaznaczyłem na początku, że piękny akord mojego życia zachwycał otoczenie. Czyż tylko na sobie zatrzymam wzrok?
I w tym wypadku zwrócę się twarzą, ale okraszoną uśmiechem, okiem - lecz już swobodnym, wesołem w stronę rodziców.
Ich skłonności dobre, uzdolnienia dzisiaj ułatwiają mi życie. Rodzice przeobrazili się w "drugiego Chrystusa" - dlatego i mnie obecnie łatwiej jest, w myśl zadań katolicyzmu, dążyć do pełności religijnej. Z głębi serca mojego daje się słyszeć hymn podzięki dla Boga za dobrych rodziców. Po nich bowiem otrzymałem w spadku kapitał, którym obecnie obracam i duchowo żyję. Resztę dokonuje moja praca i pomoc łaski Bożej.
W naświetleniu naukowym omawiane zagadnienie uświadomiło mię o skutkach idących w pokolenia - tym samem i o małżeństwie. Lepiej zrozumiałem cel, wartość, odpowiedzialność małżonków. Przyszły mi na pamięć słowa decydujące - prawie, że rozkaz, wydany przez jednego autora - mogę powiedzieć przez całe społeczeństwo: "Nikt nie jest obowiązany zakładać ognisko rodzinne, ale jeżeli się na to decyduje, musi wiedzieć, że swemu potomstwu przekazać będzie mógł tylko to, co sam ma. Niech się więc zastanowi, czy to, co ma, warto przekazywać innym"[1].
[1] "Chrystus w braciach naszych". Str. 124 - O. R. Plus TJ.